Republika Smoka. Rebecca Kuang
końców ktoś się dowie.
– Na przykład kto? – rzucił Nezha.
– Mój ojciec.
– Myślisz, że twój ojciec jest tutaj? W Lusan?
– Jest sługą cesarzowej. Dowodzi jej służbą bezpieczeństwa. Nie ma możliwości, by kazała mu zostać gdzie indziej.
– Wszystkich innych porzuciła bez wahania – przypomniał Nezha.
– Mojego ojca na pewno nie. – Kitaj zaplótł ramiona na piersi.
Nezha pochwycił spojrzenie Rin. Przez mgnienie w jego oczach majaczyły wyrzuty sumienia, jakby miał ochotę powiedzieć coś, czego powiedzieć nie mógł. Nie potrafiła jednak odgadnąć, w czym tkwi problem.
– A oto minister handlu – powiedział Kitaj niespodziewanie. – On będzie wiedział.
– Co?
Zanim Nezha i Rin zdążyli pojąć sens tych słów, chłopak pędził już w kierunku trapu.
Nezha krzyknął na stojących najbliżej żołnierzy, by go powstrzymali. Okazali się zbyt powolni – Kitaj zwinnie uniknął wyciągniętych ramion, chwycił za linę i zjechał na nabrzeże w takim tempie, że na pewno zdarł sobie skórę z dłoni.
Rin ruszyła w stronę trapu, lecz Nezha przytrzymał ją za rękę.
– Nie.
– Ale Kitaj…
– Pozwól mu. – Nezha pokręcił głową.
Obserwowali wypadki bez słowa, z dystansu. Kitaj podbiegł do ministra handlu i chwycił go za ramię. Zaraz potem zasapany zgiął się wpół. Stojąca na pokładzie Rin widziała wszystko wyraźnie. W pierwszej chwili urzędnik odskoczył i cofnął się z uniesionymi w obronnym geście rękoma. Wreszcie jednak rozpoznał syna ministra obrony Chena i ramiona opadły.
Dziewczyna nie miała pojęcia, o czym rozmawiają. Wpatrywała się w poruszające się wargi, zwracała uwagę na miny.
Na jej oczach minister złożył dłonie na barkach Kitaja.
Na jej oczach Kitaj zadał jakieś pytanie.
Na jej oczach minister pokręcił przecząco głową.
I wtedy Kitaj skulił się w sobie, zupełnie jakby ktoś zdzielił go w brzuch. Rin zrozumiała. Trzeciej wojny makowej minister obrony Chen nie przeżył.
Kitaj nawet nie próbował stawiać oporu ludziom Vaisry, którzy sprowadzili go z powrotem na statek. Wszedł na pokład blady, z zaciśniętymi mocno ustami i tylko zakreślone czerwonymi obwódkami oczy strzelały nerwowo na boki.
Nezha spróbował położyć mu dłoń na ramieniu. Kitaj otrząsnął się i ruszył prosto ku możnowładcy. Odziani w niebieskie mundury żołnierze natychmiast podskoczyli i osłonili wodza murem ciał.
– Podjąłem decyzję – oznajmił Kitaj.
Vaisra dał znak skinieniem. Gwardziści rozstąpili się i chłopak stanął z nim twarzą w twarz: majestatyczny arystokrata mający pod sobą całą Prowincję Smoka i zagniewany, drżący na całym ciele młodzik.
– Tak? – zachęcił Vaisra.
– Chcę otrzymać stanowisko.
– Myślałem, że chcesz wracać do domu.
– Nie pogrywaj ze mną – syknął Kitaj. – Chcę coś robić. Dajcie mi mundur. Tego już nie będę nosić.
– Sprawdzę, do jakiej jednostki moglibyśmy…
– Nie, nie zostanę szeregowym piechurem.
– Kitaj, ja....
– Chcę zasiadać przy twoim stole, chcę miejsca w radzie – chłopak przerwał już po raz drugi. – Chcę zostać głównym strategiem.
– Na to jesteś zdecydowanie zbyt młody – zauważył oschle Vaisra.
– Nie, nie jestem. Nezhę mianowałeś generałem. A ja jestem od niego mądrzejszy. Zawsze byłem. Dobrze wiesz, jaki jestem błyskotliwy. Kurwa, jestem przecież geniuszem. Zrób ze mnie szefa operacji militarnych, a nie przegrasz ani jednej bitwy. Przyrzekam. – Pod koniec głos Kitaja zaczął się łamać. Rin widziała, jak gwałtownie pracuje mu grdyka, jak nabrzmiewają żyły na szyi. Zdała sobie sprawę, że chłopak walczy ze łzami.
– Przemyślę to – odparł Vaisra.
– Wiedziałeś, prawda? – prychnął ostrym tonem Kitaj. – Wiedziałeś od miesięcy.
– Przykro mi. – Rysy arystokraty zmiękły. – Nie chciałem, żebyś usłyszał o tym akurat ode mnie. Rozumiem, jak bardzo musisz cierpieć…
– Nie! Zamknij, kurwa, mordę! Nie chcę tego słuchać. – Kitaj zaczął się cofać. – Nie potrzebuję twojego udawanego współczucia.
– Więc czego ode mnie chcesz?
Kitaj zadarł głowę.
– Armii.
Walne spotkanie możnowładców miało się odbyć dopiero po defiladzie zwycięstwa, a ta przeciągnęła się aż na dwa dni. Większość żołnierzy Vaisry nie wzięła udziału w paradzie. Tylko kilkunastu wybrało się do miasta w cywilnych strojach, uzupełniając o dodatkowe detale i tak już szalenie precyzyjne plany pałacu, korygując najdrobniejsze nawet nieścisłości. Przeważająca część załogi pozostała na pokładzie i oglądała uroczystości z oddali.
„Pielgrzyma” co jakiś czas odwiedzały uzbrojone po zęby delegacje, twarze, których tożsamości zazdrośnie strzegły kaptury. Vaisra przyjmował gości w swym gabinecie za zamkniętymi drzwiami, pilnowanymi przez wartowników odstraszających wszystkich ciekawskich. Rin domyślała się, że trwają rozmowy z możnowładcami z południa kraju – gospodarzami Prowincji Dzika, Koguta i Małpy.
Mijały monotonne, dłużące się godziny. Dziewczyna powoli odchodziła z nudów od zmysłów. Plany pałacu przejrzała już tysiąc razy, a z Eridenem trenowała tak długo, że jej łydki przy każdym kroku dosłownie wrzeszczały bólem. Już miała namówić Nezhę, by się przebrali i potajemnie zwiedzili Lusan, gdy wezwał ją do siebie Vaisra.
– Wybieram się na spotkanie z możnowładcą Węża – poinformował. – Na brzegu. Pójdziesz ze mną.
– Mam cię chronić?
– Nie. Masz stanowić dowód.
Nie rozwinął odpowiedzi, lecz dziewczyna stwierdziła w duchu, że rozumie, co miał na myśli. Bez słowa sięgnęła po trójząb, owinęła twarz szalem tak, iż zasłonił wszystko z wyjątkiem oczu, i wyszła za arystokratą na pokład.
– Czy możnowładca Węża jest naszym sojusznikiem? – zapytała w drodze na trap.
– Kiedy studiowałem w Sinegardzie, Ang Tsolin był moim mistrzem strategii. Równie dobrze może się okazać sprzymierzeńcem, jak i wrogiem. Dzisiaj potraktujemy go po prostu jak starego przyjaciela.
– Co mam mu powiedzieć?
– Nic. Będziesz milczeć. Wystarczy, że zobaczy cię na własne oczy.
Ruszyli brzegiem rzeki i po pewnym czasie ujrzeli szeregi rozbitych na skraju miasta namiotów, wyglądających kropka w kropkę jak obóz oblegającej armii. Kiedy podeszli bliżej, zatrzymała ich grupa żołnierzy w zielonych mundurach. Zażądali wydania broni.
– Zrób to – rzucił Vaisra półgębkiem, widząc, jak niechętnie Rin rozstaje się z trójzębem.
– Aż tak mu ufasz?
– Nie.