Republika Smoka. Rebecca Kuang
pytań, na które nie znajdowała odpowiedzi.
Przez kogo jestem, jaka jestem? I jeszcze inne, znacznie ważniejsze. Czy tego żałuję?
– Wiesz, że nie musisz cierpieć w samotności, prawda? – Suni obdarzył Rin jednym ze swoich rzadkich, leniwych uśmiechów. – Nie jesteś jedyna.
Już prawie rozpromieniła się w odpowiedzi, lecz jej żołądkiem szarpnęła fala nudności i zgięła się wpół. Wymiociny zbryzgały pokład. Podrygując, wypluwała na deski kolejne porcje zmieszanej z kropelkami krwi flegmy, a ręka Suniego kreśliła na plecach dziewczyny szerokie okręgi. Gdy skończyła, odgarnął jej z oczu zabrudzone włosy. Dyszała głęboko, nierówno.
– Jesteś silna, bardzo silna – powiedział Suni. – Nie jestem pewien, co widzisz ani co czujesz, ale to nie jest tak silne jak ty.
Lecz Rin wcale nie chciała być silna. Siła pozwoliłaby jej otrzeźwieć, a trzeźwość zmusiłaby ją do myślenia o konsekwencjach wszystkiego, co zrobiła. Trzeźwa musiałaby spojrzeć prosto w otchłań. Wtedy Federacja Mugen nie byłaby już bezkształtnym wirem, a jej ofiary okazałyby się czymś więcej niż pozbawionymi większego znaczenia liczbami. Zostałaby zmuszona do uznania pierwszej śmierci, wraz z całym jej ciężarem, a potem kolejnej i kolejnej, i jeszcze jednej. A żeby je uznać, musiałaby być kimś, musiałaby poczuć cokolwiek poza gniewem. I bardzo się bała, że kiedy opuści ją gniew, rozpadnie się w pył.
Rozpłakała się.
Suni zdjął Rin z czoła wilgotny kosmyk.
– Oddychaj – szepnął. – Nic poza tym. Oddychaj. Zrób to dla mnie. Pięć oddechów pod rząd.
Pierwszy. Drugi. Trzeci.
Nadal masował jej grzbiet.
– Wystarczy wytrzymać pięć oddechów. A potem następne pięć. I tak dalej.
Czwarty. Piąty.
I jeszcze pięć. I dalej, następne piątki. Co dziwne, każde kolejne pięć oddechów wydawało się odrobinę bardziej znośne od poprzednich.
– Dzielna – pochwalił Suni po mniej więcej tuzinie takich piątek. Szeptał tak cicho, że ledwie go słyszała. – No widzisz? Udało ci się.
Oddychała, liczyła i zastanawiała się, skąd Suni tak świetnie wie, co powinien w tej chwili powiedzieć.
Przyszło jej do głowy, że mógł kiedyś tak samo opiekować się Altanem.
– Wyjdzie z tego – ogłosił.
Rin podniosła wzrok, by sprawdzić, do kogo się odezwał. W mroku stał Vaisra.
Nawoływania żołnierzy musiał usłyszeć dużo wcześniej. Czy był tutaj przez cały czas, obserwował ją w milczeniu?
– Powiedziano mi, że wyszłaś się przewietrzyć – rzucił możnowładca.
Dziewczyna starła z policzka resztki wymiocin. Vaisra zerknął przelotnie na jej poplamione ubranie i na powrót spojrzał jej w oczy. Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Wyjdę z tego – wyszeptała.
– Na pewno?
– Sam się nią zajmę – wtrącił Suni.
Vaisra długo milczał, po czym skinął sztywno głową.
Moment później Suni pomógł Rin wstać i zaprowadził z powrotem do kajuty. Podtrzymywał ją ramieniem. Czuła jego dotyk na plecach, ciepły, konkretny, krzepiący. Statek podskoczył na szczególnie wysokiej fali i dziewczyna wpadła prosto na towarzysza.
– Przepraszam – rzuciła.
– Nie przepraszaj – odparł. – I nie martw się. Jestem przy tobie.
Pięć dni później „Pielgrzym” przepłynął ponad zatopionym miastem. W pierwszej chwili, gdy Rin zobaczyła wyrastające nad lustro wody szczyty budynków, wzięła je za skały bądź dryfujące pnie. A potem zbliżyli się bardziej i ujrzała wyraźnie charakterystycznie zakrzywione dachy zalanych pagód, a także majaczące głębiej kryte strzechą chaty. Z rzecznego szlamu wyglądała ku niej cała miejscowość.
Zaraz potem zauważyła też ciała – na pół zjedzone, rozpuchnięte, odbarwione, wszystkie bez wyjątku z pustymi oczodołami. Blokowały rzekę, gniły i rozkładały się w takim tempie, że załoga musiała strącać z burt rojące się w wodzie czerwie.
Marynarze stanęli na dziobie i odpychali trupy od statku długimi tykami. W efekcie truchła zaczęły się piętrzyć wzdłuż brzegów. Co kilka godzin żołnierze schodzili i odciągali je na bok, by okręt mógł się przebić – zajmowali się tym wyłonieni w przepełnionym grozą losowaniu pechowcy.
– Co się tu stało? – spytała Rin. – Rzeka wystąpiła z brzegów?
– Nie. To zapora – odpowiedział pobladły z wściekłości Nezha. – Daji kazała zniszczyć tamę i zalać całą dolinę Murui.
To nie było dzieło Daji. Rin dobrze pamiętała, czyja to sprawka. Czyżby nikt inny nie wiedział?
– I poskutkowało? – zapytała.
– Jasne. Powstrzymała całą północną flankę Federacji. Zostali odcięci od reszty armii na tyle długo, że nasze dywizje przerobiły ich na mielonkę. Z drugiej strony, woda pochłonęła przynajmniej kilkaset wsi, przez co kilkanaście tysięcy ludzi straciło dach nad głową. – Nezha zacisnął pięść. – Jaki władca tak robi? Kto tak postępuje z własnym ludem?
– Skąd wiadomo, że to jej wina? – zapytała ostrożnie Rin.
– A czyja? Tak poważną decyzję mógł podjąć tylko ktoś na samej górze, prawda?
– Oczywiście – mruknęła dziewczyna. – Tylko ktoś taki.
Rin znalazła bliźnięta na rufie okrętu. Usadowili się na relingu i patrzyli na wymijające „Pielgrzyma” śmieci. Na widok zbliżającej się dziewczyny zeskoczyli na pokład i obrzucili ją niepewnymi spojrzeniami, jakby z góry wiedzieli, z czym przychodzi.
– No i? Jakie to uczucie? – zaczęła Rin.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł Chaghan.
– Wy też macie coś na sumieniu – stwierdziła radośnie. – Nie jestem z tym sama.
– Idź spać! – prychnął.
– Tysiące ludzi! – podjęła triumfalnie. – Potonęli jak mrówki w balii. Jesteście z siebie dumni?
Qara odwróciła spojrzenie, lecz Chaghan zadarł dumnie brodę.
– Wykonałem rozkaz Altana.
Rin wybuchnęła piskliwym śmiechem.
– Ja też! Ja też po prostu wykonywałam rozkazy! Powiedział, że muszę pomścić Speerytów, więc ich pomściłam. Czyli to nie moja wina, bo Altan powiedział…
– Zamknij się! – syknął wieszczek. – Słuchaj, Vaisra jest przekonany, że to Daji kazała spuścić wodę…
– Zupełnie jak Nezha. – Dziewczyna wciąż chichotała.
– Coś mu powiedziałaś? – W oczach Chaghana zagościł niepokój.
– Oczywiście, że nic. Nie jestem głupia.
– Nikomu nie możesz powiedzieć, jak było naprawdę – odezwała się Qara. – Nie może się dowiedzieć nikt w całej republice Smoka.
Naturalnie. Rin dobrze to rozumiała. Zdawała sobie sprawę,