Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Tak samo jak Roam i Sniff, prawda?
– To moi chłopcy. – Nie wytrzymałam.
Przyjrzał mi się i gdy tak sunął wzrokiem po mojej twarzy, zobaczyłam coś w jego oczach. Nie, nie pożądanie, chodziło o coś innego. Cholera, wyglądało, jakby się martwił.
– Jules, wiesz, że musisz zachować dystans. Inaczej to cię zniszczy.
– Zachowuję.
– Tak? Krążąc po ulicach, nadstawiając tyłek i mszcząc się na dilerach za to, co zrobili Parkowi?
Spojrzałam w bok i wymruczałam coś niewyraźnie.
– Latając za dwoma nastoletnimi uciekinierami po całym mieście, jakby byli twoją najbliższą rodziną?
Popatrzyłam na niego, wciąż bez słowa.
– Cała ta sytuacja dzisiaj w księgarni. Jezu, Jules, nie jesteś jego siostrą, tylko pracownikiem społecznym!
– Wiem.
– A nie wygląda na to.
– Nie będziesz mi mówił, jak mam pracować.
– Próbuję przemówić ci do rozumu.
– Nie znasz tych chłopców.
– Znam. Dorastałem z takimi jak oni.
Zamilkłam. No tak, przecież dziś o tym mówił. Ale wtedy zabroniłam sobie o tym myśleć, bolała mnie sama świadomość, że ktoś taki jak Vance Crowe mógł żyć na ulicy. Ale teraz, gdy powiedział to wprost, nie mogłam tego zignorować. I prawie siłą powstrzymałam się, by go nie dotknąć.
– Przykro mi – szepnęłam.
Pokręcił głową, spojrzał na mnie twardo.
– Jules, słuchaj uważnie. Nie jestem kolejnym z twoich przypadków. Przeżyłem. To była chujnia i prawie się nie udało, ale wypłynąłem po drugiej stronie. To, co przeszedłem, uczyniło mnie tym, kim jestem. Jeśli będziesz robić swoją robotę i tylko to, te chłopaki też z tego wyjdą.
I wtedy to wyszeptałam, nie pytajcie dlaczego, po prostu tak się stało:
– Kocham ich.
Przyglądał mi się i jego wzrok znowu się zmienił. Nie wróciła tamta troska czy pożądanie, teraz patrzył na mnie tak jak poprzednio w księgarni. A to trąciło we mnie jakąś strunę. Ukrytą tak głęboko, że prawie zapomniałam o jej istnieniu.
– To dobre dzieciaki. Potrafią mnie rozbawić – mówiłam dalej, nie mogąc się już zatrzymać. – Są bystrzy, i to bardzo, i nie chodzi o uliczne cwaniactwo. I nie zaznali żadnej miłości, Vance, nigdy. Tylko przemoc. Nie uciekli z domu z powodu nastoletniego buntu, rodzinnych nieporozumień czy różnicy poglądów. Uciekli, żeby przeżyć, bo inaczej by zwariowali albo ktoś by ich skrzywdził. W całym swoim życiu mogli i nadal mogą liczyć tylko na siebie… no i na mnie. Teraz, kiedy Parka już nie ma, jest tylko nasza trójka. Park był przywódcą, najlepszym z nich, pilnował i dbał o nich, nawet jeśli potem szukał ulgi dla siebie. I nie wiem, czy zdołam uratować ich bez niego.
Gdy mówiłam, Vance tylko mi się przyglądał, a przy ostatnich słowach nie wytrzymał.
– Muszą uratować się sami.
– To są dzieci! – zaprotestowałam.
– Żyją wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że mają swoje życie w swoich rękach.
– To dzieci, Vance.
– Jules.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Nie. Są wyjątkowi i jeśli mam coś zrobić w tym życiu, to chcę mieć pewność, że przeżyją.
– Jules.
– Nie! – krzyknęłam.
Popatrzył na mnie i chyba podjął decyzję.
– Nie przekonam cię, co?
Pokręciłam głową.
– To musisz skończyć z tym, co robisz w nocy, żeby być obok i o nich dbać.
Nie odezwałam się. Znów na mnie patrzył.
– Niech to szlag – mruknął.
Wiedziałam, że się poddał, i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zobaczył to i jego oczy rozbłysły. Przestałam się szczerzyć.
– Jeśli wychodzisz, jestem twoim cieniem – oznajmił. – Ktoś musi zapewnić ci bezpieczeństwo.
Ee… nie?
– Nie – rzuciłam głośno.
– Tak.
– Nie! – krzyknęłam. – Wiem, co robię.
– Nie masz, kurwa, pojęcia.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
– Odpuść, Vance. Wiem, co robię. Wiem, że ty i twoi kumple myślicie, że jestem stukniętą laską, ale tak nie jest. Wiem, co robię.
Przekręcił się na bok, przyciągając mnie, znaleźliśmy się twarzą w twarz.
– Zadbam o to, żebyś przeżyła – powiedział.
– Vance…
– Musisz przeżyć. Przynajmniej do drugiej randki.
Przewróciłam oczami. Tym razem ja się poddałam. Tym razem on się uśmiechnął.
Dobra, w takim razie chcę coś na tym ugrać.
– W tym układzie potrzebuję przysługi – oznajmiłam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, w jego oczach pojawiło się pożądanie.
– Taak?
– Pójdę z tobą na drugą randkę, jeśli przyjedziesz jutro do King’s i pogadasz z Roamem.
Spojrzenie znikło.
– Nie będę go trenował.
Pokręciłam głową.
– Nie. Nie chcę tego. Chcę tylko, żebyś do niego przyszedł i pogadał z nim przy tych wszystkich dzieciakach, jakbyś go znał i szanował. Jego i Sniffa. Te dzieciaki cię znają i podziwiają. Jeśli pogadasz z Roamem, jakbyście się znali, to mu pomoże. Będzie dużo znaczyło dla pozostałych. Doda mu pewności siebie.
Więcej nawet. Da mu cień wrażenia, że dostał to, czego chciał. To będzie pierwszy raz, kiedy poczuje, że życie coś mogłoby mu dać. Dla Vance’a to będzie pół godziny rozmowy z jakimś chłopcem. Temu chłopcu to może odmienić życie. Vance tylko na mnie patrzył.
Nachyliłam się odrobinę i szepnęłam cicho, prawie niesłyszalnie:
– Proszę.
Jego wzrok znowu się zmienił. Patrzył na mnie łagodnie i seksownie; to spojrzenie zaparło mi dech.
– Zrobię to.
Aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, w jakim jestem napięciu. Odprężyłam się i przytuliłam do niego. Objął mnie, przesunął dłonie na moje plecy i przycisnął do siebie.
– Pod jednym warunkiem – dodał.
Kurde.
– No?
– Druga randka będzie jutro wieczorem. Będziesz w domu i nie wystawisz mnie.
– Dobra – zgodziłam się szybko.
– To jeszcze nie był warunek.
Kurwa.
–