Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
dotyczy. Pokażecie mi, kto to jest, i znikacie jak cień.
– Law… – powtórzył Roam.
– Nie, Roam. Żadnych dyskusji.
– To nie jest miejsce dla białej suki. Ci goście cię załatwią.
– O to się nie martw. I nie nazywaj mnie suką, bo to chamskie.
No co. Nadal byłam jedyną dorosłą osobą w tej sytuacji.
Tamtego wieczoru Roam pokazał mi gościa, który sprzedał to gówno Parkowi. Nie próbowałam go dopaść. Aż taka głupia nie jestem. Po prostu jechałam za nim i obmyślałam plan.
A potem poszłam do Zip’s Gun Emporium i kupiłam pistolet.
Zip był stary jak czas. Był biały, niski, pomarszczony, kościsty i prawie łysy, jeśli nie liczyć kilku siwych kosmyków przyklejonych do czaszki.
Zip przypatrywał mi się, gdy oglądałam broń, usiłując coś wybrać.
– Trzymałaś kiedyś w ręku pistolet? – zapytał.
– Nie.
– Kupujesz go dla ochrony? Do noszenia w torebce?
– Nie.
Przyjrzał mi się uważniej.
– Chcesz dopaść swojego eks?
– Nie.
Jego oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy, potem zwęziły.
– Chcesz dopaść kogoś innego?
Spojrzałam na niego.
A potem, nie wiem dlaczego, może potrzebowałam o tym pogadać, a może musiałam podzielić się z kimś moim planem, w każdym razie powiedziałam Zipowi o Parku. A potem, jaki mam plan.
Tym razem przyglądał mi się dłużej. W końcu podszedł do gablotki, otworzył ją, wyjął czarny pistolet i powiedział:
– Glock 19, dziewięć milimetrów. Lekki, niezawodny, mieści się w torebce.
Alleluja.
– Biorę.
– Na tyłach mam strzelnicę. Każdego dnia przyjdziesz tutaj przynajmniej na godzinę. Każdego dnia przez godzinę będę cię uczył. Nie wyjdziesz na ulicę, dopóki nie nauczysz się obchodzić z bronią. Mam chłopaków, z którymi musisz pogadać. Pokażą ci, jak się zachowywać. Przyjdź jutro o szóstej.
Trochę mnie zaskoczył, ale nie miałam zamiaru wybrzydzać, więc tylko skinęłam głową.
– Załatwimy papiery – dodał na koniec.
Zip uczył mnie strzelać, aż do bólu ręki. Czasem któryś z jego chłopaków, Ciężki czy Frank, przychodzili, zabierali mnie i pokazywali mi różne rzeczy. Uczyli mnie, jak obchodzić się z nożem, głównie jak go unikać, ale też jak się nim posługiwać. Uczyli mnie drapać, walić i robić uniki. Uczyli mnie prowadzić samochód, używać paralizatora, tasera i gazu łzawiącego, jak być cicho, być niewidzialną i jak znikać.
– A jeśli wdasz się w bójkę, zawsze wal w jaja – poradził mi Ciężki.
To była dobra rada, ale nie miałam zamiaru aż tak się zbliżać. Chciałam tylko zatruć im życie. Przejść do partyzantki. I tak zrobiłam.
Jechałam za mordercą Parka, a gdy szedł na deal, brałam nóż i przebijałam opony.
Jasne, że to może wyglądać głupio i dziecinnie, ale wiecie, jak idziesz sprzedawać dragi, to chcesz się szybko zawinąć i jechać do następnego klienta, a nie wzywać pomoc drogową.
Potem w czasie jednego z jego spotkań rzuciłam z ukrycia świecę dymną, przerywając im transakcję i przerażając na śmierć. Nie dałabym rady wypłoszyć mu wszystkich klientów, narkomani na głodzie poradzą sobie ze strachem. Ale mogło to zdenerwować dilera, a o to właśnie chodziło.
Obserwowałam zabójcę Parka jakiś czas i poznałam jego dostawcę.
Zaczęłam śledzić dostawcę i przebijać opony również jemu.
Wycinałam mnóstwo takich numerów, robiąc głupie, wkurzające rzeczy tuż przed ich nosem. Do moich ulubionych należał ten z folią spożywczą na drzwiach; diler miał przerwę w niszczeniu ludziom życia i posuwał swoją panienkę, a gdy skończył, wszedł prosto w folię i przez chwilę nie miał pojęcia, co się dzieje. Zaczął wrzeszczeć, wymachiwać łapami, a folia oblepiła go ze wszystkich stron.
Widziałam to wszystko i prawie posikałam się ze śmiechu.
W ciągu dnia pracowałam z dziećmi. W nocy nękałam dilerów, dostawców oraz ćpunów. Tak się uczyłam ulicy, a przynajmniej jakiejś jej części.
Uważałam. Zapamiętywałam twarze, imiona, miejsca i spędzałam mnóstwo czasu z Zipem, Ciężkim i Frankiem.
Rozszerzałam sieć.
Sal Cordova to mój pierwszy błąd.
Cordova był drobnym dostawcą i dilerem na pół etatu; uprzykrzałam mu życie dla zasady, głównie dlatego, że był zadufanym palantem, który myślał, że kobiety powinny na niego lecieć. Śledziłam go, łaziłam za nim po barach, obserwowałam i zrozumiałam, że on serio uważał się za Bóg wie kogo, nawet jeśli kobiety się z tym nie zgadzały. Obawiałam się, że może być jednym z tych gości, którzy zmuszą kobiety, by się zgadzały.
Mógłby uchodzić za przystojnego. Był kilka centymetrów wyższy ode mnie, nieźle zbudowany (nie jak Vance Crowe, ale umówmy się, tak jak Vance zbudowany był tylko Vance), jasnobrązowe włosy i niebieskie oczy. Problem polegał na tym, że był również palantem, oblechem i był tak głupi, że zrobiłam się bezczelna.
Pewnego dnia w jakiejś taniej spelunce podeszłam do niego, wsunęłam się do boksu i usiadłam naprzeciw. Spojrzał zaskoczony i uśmiechnął się, myśląc pewnie, że go podrywam.
– Cześć, złotko – powiedział i mrugnął do mnie.
Błagam.
– Jules – powiedziałam, usiłując nie rzygnąć.
– Cześć, Jules. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Dobra, więcej nie wytrzymam.
Nie tracąc czasu, powiedziałam mu jasno, po co przyszłam.
– Sprzedasz działkę jakiemuś dzieciakowi, bezdomnemu czy nie, i znikasz z interesu. Pamiętaj, mam cię na oku.
A potem wstałam i wyszłam. Mówiłam, że zrobiłam się bezczelna. A to niedobrze. Wtedy właśnie ludzie, ci niewłaściwi, dowiedzieli się, kim jestem.
Zip nie był zadowolony.
– Dziewczyno, odbiło ci – uznał.
Gdy powiedziałam o tym Nickowi (mówiłam Nickowi wszystko, bo nauczyłam się dawno temu, że i tak się dowie)… No więc, powiedzieć, że nie był zadowolony, oznaczałoby nie powiedzieć nic.
– Do reszty straciłaś rozum?! – wrzeszczał na mnie.
Nie zareagowałam. Tego, że najlepszym sposobem na Nicka jest cisza, również nauczyłam się dawno temu.
To Roam i Sniff rozpowszechnili plotki o Law.
Roam mnie znał. Wiedział, jaka jestem, i słyszał, co się wyprawia na ulicy. Zorientował się, że za tym wszystkim muszę stać ja, i popełnił błąd: powiedział o tym Sniffowi. Sniff nigdy nie umiał milczeć i kochał Parka. Obaj go kochali, więc teraz obaj uważali, że to, co robię, jest super. Zanim powiedziałam Sniffowi, żeby trzymał gębę na kłódkę, było za późno. Zostałam Law i koniec.
Moje