Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Law… – zawahał się.
Przysunęłam się do niego i warknęłam:
– Ruchy!
Wyrwał z kopyta.
Mówiłam, że moje słowo to prawo.
Podeszłam bliżej i zobaczyłam jakichś ludzi, lansowali się w najlepsze pod latarnią – diler sprzedawał towar. Przypadkowy przechodzień mógłby pomyśleć, że po prostu jacyś znajomi sobie stoją i gadają na ścieżce rowerowej w środku nocy. Ja wiedziałam, że robią interes, bo naoglądałam się takich scen przez te cztery miesiące. Roama nigdzie nie było. Weszłam w cień, przyglądając się i czekając.
Skończyli. Klient poszedł na zachód, diler w moją stronę. Cholera. Gdy podszedł bliżej, poznałam go. Nazywał się Shard; zwykły bolek, wkręcony w tryby wielkiej machiny narkobiznesu.
Zdecydowałam się: wyszłam na ścieżkę i zaczęłam iść w jego stronę, niczym zwykły przechodzień. Pomyślałam, że po prostu go minę, znajdę Roama i wyniesiemy się stąd do wszystkich diabłów.
Shard spostrzegł mnie, zawahał się, a potem bez żadnego widocznego powodu szarpnął się i obrócił dookoła. Wytrzeszczyłam na niego oczy, nie rozumiejąc, co się dzieje; może cierpiał na epilepsję?
Szarpnęło go znowu, potem jeszcze raz; wtedy zauważył coś i zaczął biec w tym kierunku. Gdy biegł, znów nim zarzuciło i wtedy z kolei ja zobaczyłam Roama: stał kawałek dalej i ciskał w Sharda kamieniami.
Niech to szlag.
Pobiegłam za dilerem, Roam zobaczył nas, wyskoczył ze swojej kryjówki i rzucił się do ucieczki.
Wyrwaliśmy do przodu jak szaleni, ale spanikowana pojęłam, że nie dogonię ani Sharda, ani Roama. Chłopak biegł szybko. Diler jeszcze szybciej. Udało mi się jednak – wyłącznie dzięki temu, że Shard dopadł Roama, wyciągnął się w długim susie i spadł na niego. Rozgorzała walka, diler przewrócił Roama na plecy i chciał go uderzyć, ale ja złapałam go za nadgarstek i wykręciłam mu rękę, ściągając z Roama.
Shard zaatakował z kolei mnie, padłam na ziemię, paralizator poleciał na bok.
– Roam, uciekaj! – krzyknęłam, gdy Shard siadł na mnie.
Szarpaliśmy się, on trzymał mnie mocno za nadgarstki. Był silny, dużo silniejszy ode mnie. Szukałam chwili, żeby kopnąć go w jaja, gdy Roam zaatakował go z boku.
Przeturlaliśmy się, Shard nadal ściskał moje nadgarstki, walka trwała. Diler próbował uwolnić się od Roama – gdy nagle uniósł się do góry, jakby lewitował, wymachując w powietrzu rękami i nogami.
Nie wiedziałam, co się dzieje, Roam znieruchomiał, a Shard rąbnął o ziemię tuż obok mnie.
I wtedy zobaczyłam Vance’a Crowe’a. Pochylił się, przycisnął kolanem plecy Sharda, wykręcił mu ręce do tyłu i skuł kajdankami, zupełnie jakby Shard nie miotał się jak dziki, co właśnie robił.
A potem wyprostował się, podrywając do góry Sharda, i zmusił go do uklęknięcia.
Leżałam na plecach, zagapiona, i nie byłam w stanie się ruszyć. Roam leżał obok mnie na boku i właśnie się podnosił na łokciu. Oboje (trzeba to przyznać) trwaliśmy w zachwycie.
Nie musiałam się zastanawiać, co Crowe tu robił. Na pewno mnie śledził, żeby wreszcie, zgodnie z obietnicą, „zdjąć”.
Kurde.
Crowe wyjął broń z kabury na pasie i wycelował w Sharda.
– Nie ruszaj się – rozkazał, a jego głęboki głos zabrzmiał przerażająco.
Potem odwrócił głowę i nawet w tym słabym świetle zobaczyłam, że patrzy na mnie. Po prostu to wiedziałam, czułam, jak wzrok wypala we mnie dziury.
– Wstań – polecił.
Tak zrobiłam; szczerze mówiąc, byłam zbyt przerażona, żeby zrobić cokolwiek innego. W końcu miał w ręku broń, wyglądał na wkurzonego i przed chwilą podniósł do góry dorosłego faceta. Nawet ja nie byłam na tyle głupia, żeby zadzierać z kimś takim. Odwróciłam się i pomogłam wstać Roamowi.
Crowe wyjął telefon z tylnej kieszeni.
Oddychałam ciężko, patrząc na niego.
– Ale z ciebie gość – szepnął Roam.
On też wpatrywał się w Crowe’a oczami pełnymi uwielbienia.
– Jack? Mam tu coś do odbioru – odezwał się Crowe do swojego rozmówcy. – Ścieżka rowerowa Speer, południowa strona, blisko Broadway. – Słuchał przez chwilę, potem rzucił szybko: – Tak. Kończę.
Wyłączył się i znów spojrzał na mnie.
– Chciałabyś mi powiedzieć, co się tu, kurwa, dzieje? – spytał, nadal wkurzony.
Nie, absolutnie tego nie chciałam. Dlatego nic nie mówiłam.
– Jak to zrobiłeś? – dopytywał się Roam, wcinając się w tę jednostronną konwersację, jaką Crowe próbował ze mną prowadzić.
Spojrzałam na chłopaka. Nadal wpatrywał się w Crowe’a, jakby ujrzał boga wśród ludzi. Wtedy przypomniało mi się, że przecież byłam na niego zła.
– Co ty sobie w ogóle myślałeś? – wrzasnęłam na niego znienacka.
Roam oderwał oczy od Crowe’a i spojrzał na mnie.
– Law…
– Nawet nie próbuj. Powinnam ci wklepać, żebyś wreszcie zrozumiał. Mogło ci się coś stać! Czemu rzucałeś kamieniami w dilera, powaliło cię?!
– Też to robiłaś – burknął Roam.
Wysunął wargę i przygarbił się, przybierając pozę wkurzonego i nadętego nastolatka.
– Ja nie rzucam kamieniami w dilerów. To było głupie. Serio, Roam, co ja mam z tobą zrobić?
– Ty jesteś Law? – odezwał się Shard, przerywając moją tyradę i spoglądając na mnie.
Pochwyciłam jego wzrok i wzdrygnęłam się.
– Milcz – rzucił mu Crowe, ale on nadal się gapił, jakby próbował mnie zapamiętać.
Wiedziałam, że to niedobrze, zaczęłam się w środku trząść.
– Oczy w ziemię – polecił Crowe dilerowi, a gdy ten nie posłuchał, błyskawicznym ruchem wyciągnął rękę i nachylił mu głowę.
Czując, jak strach pełznie po mojej skórze, wróciłam do opieprzania Roama.
– Jeszcze nie skończyliśmy. Poszukaj mojego paralizatora, gdzieś tu upadł. Teraz zabieram cię do azylu, jutro pogadamy.
– No serio, Law, chciałem tylko… – zaczął Roam, ale przerwałam mu.
– Paralizator. Już. Gadamy jutro. Ruchy – warknęłam.
Mamrotał coś o „cholernych białych sukach, które się rządzą” i poszedł szukać.
Spiorunowałam wzrokiem jego plecy.
– Co mówiłam o nazywaniu mnie suką?! – krzyknęłam za nim.
– Law – odezwał się Crowe.
Odwróciłam się do niego, miałam dość.
– Nie teraz. Miałam parszywy dzień. Zabieram te dzieciaki do łóżka i wracam do domu. Wezmę gorącą kąpiel, a potem zamierzam spać jak zabita. Muszę odpocząć przed jutrem, bo jutro mam zamiar skopać pewien czarny tyłek