Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
mnie Roam, z moim paralizatorem. Wyrwałam mu go z ręki.
– Idziemy do Hazel. Rusz się. Sniff pewnie umiera tam ze strachu. Słowo honoru, nie wiem, co ci powiedzieć. Wyjmij telefon i zadzwoń do niego, powiedz, że wszystko w porządku.
Szliśmy ścieżką, a ja nie przestawałam się ciskać, nawet gdy rozmawiał przez telefon.
I chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, Vance słyszał większość tego, co mówiłam.
Rozdział trzeci
Przesłuchanie
Zawiozłam chłopaków do King’s i wpakowałam do łóżek.
Azyl ma sześć sypialni, w każdej stoją trzy piętrowe łóżka. Trzy sypialnie dla chłopaków, trzy dla dziewczyn. Niewiele dzieciaków tutaj nocuje, zwykle przychodzą w ciągu dnia, żeby trochę ze sobą pobyć, pograć, zjeść coś i, jeśli mamy szczęście, pogadać z pracownikami socjalnymi albo podziałać z nauczycielami.
Przekonałam Parka, Roama i Sniffa, żeby spędzali tu większość nocy. Mieli swoje stałe łóżka, Roam spał na górze pod oknem, Sniff na dole.
Park też zajmował górną półkę, obok Roama, i choć upłynęło kilka miesięcy, żaden dzieciak nie spał na tym miejscu. Głównie dlatego, że Roam każdego odstraszał.
Gdy już się położyli, stanęłam obok ich łóżka i patrzyłam na Roama. Leżał na plecach z rękami pod głową, gapił się w sufit i ignorował mnie.
Wiedziałam, że jest zły. Trochę dlatego, że Sniff go wydał i że ja wcięłam się w jego akcję, a trochę, bo upokorzyłam go przed macho Crowe’em.
– Możesz się na mnie wściekać, Roam – powiedziałam łagodnie. – Ale nie wkurzaj się na Sniffa. Zrobił dobrze.
Bez odpowiedzi.
Nigdy nie dotykałam chłopaków, to byłoby niewłaściwe. Mogłam ich trzepnąć w ramię, żartem kuksnąć w żebra, zwykle po miesiącach znajomości. Raz tylko dotknęłam Roama, wtedy, gdy go pchnęłam, gdy znaleźliśmy Parka.
Teraz po chwili wahania położyłam Roamowi dłoń na piersi.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało. Straciliśmy Parka. Nie chcę już stracić żadnego z was – szepnęłam.
Poczułam, że oddycha ciężko, jakby walczył ze sobą, ale nadal nic nie powiedział.
Dałam mu spokój i kucnęłam obok Sniffa. On też leżał na plecach, z rękami wzdłuż ciała. Widziałam, że wpatruje się w łóżko nad sobą.
– Postąpiłeś właściwie, Sniff – powiedziałam.
Odwrócił się do mnie plecami. Dobrze. Niech i tak będzie. Na razie.
Zostawiłam ich samych i wróciłam do domu.
Weszłam i ustawiłam alarm. Wzięłam długą gorącą kąpiel z pianą i pozwoliłam, żeby napięcie zeszło z ciała. Potem owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do garderoby pod łóżkiem.
Stały tu dwie komody. W ciągu dnia noszę zwykle proste ubrania, stawiając na wygodę z odrobiną stylu.
Ale w nocy to już zupełnie inna sprawa.
Poza urządzaniem domu moją jedyną ekstrawagancją były seksowne koszulki nocne. Dwie szuflady pełne takiego dobra.
Wybrałam bladoróżową satynę na cieniutkich ramiączkach, która miała szarą koronkę przy trójkątnym dekolcie i sięgała do połowy uda.
Wdrapałam się na łóżko, Boo umościł się obok mnie.
Udało mi się wyłączyć mózg i tak jak powiedziałam Crowe’owi, zasnęłam i spałam jak zabita.
***
Obudziłam się mało przytomna i z dziwnym wrażeniem. Kołdra przylegała mocno do moich pleców, czułam płynące stamtąd ciepło. Boo, choć nigdy tego nie robił, leżał na mojej talii.
Rozchyliłam powieki i zobaczyłam kocura obok siebie, obserwował mnie i chyba czekał, aż wstanę i nałożę mu porcję jedzonka; najlepsza część kociego dnia. Zamknęłam oczy. Skoro budzik nie dzwonił, mogłam jeszcze pospać. I wtedy otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na Boo. Jeśli on leżał obok mnie, co leżało na mojej talii?
Mój umysł zaczął pracować. O jasny gwint. Poruszyłam się szybko, zrzucając z siebie to coś i chcąc wstać. Mój nagły ruch Boo skwitował gniewnym „miau!”. A ja, złapana w połowie ruchu i rzucona na łóżko, wylądowałam głową na poduszkach.
Vance Crowe położył się na mnie.
Zastygłam, patrząc prosto w jego ciemne, ocienione rzęsami oczy.
– O rany boskie – wykrztusiłam.
– Witaj – odezwał się Crowe, jakbyśmy budzili się obok siebie każdego dnia.
– Rany boskie – powtórzyłam.
Włosy, zwykle zebrane na karku, teraz miał rozpuszczone; spadały mu na twarz i ramiona. Przysięgam: wyglądał jak indiański bóg wojowników.
– Czy udało mi się zwrócić twoją uwagę? – zapytał.
Tak. Udało. Udało się jak cholera.
– Jak wszedłeś do środka? Przecież alarm…
– Wyłączyłem go.
– Rany boskie – powiedziałam raz jeszcze.
Miałam naprawdę dobry alarm, jeden z najlepszych, Nick go zainstalował. Mogłam go ustawić na bycie w domu i bycie poza nim. Czujniki ruchu zostały tak rozlokowane, żeby nie reagowały na Boo, nawet gdy wchodził przez klapkę w drzwiach wejściowych. W razie włamania alarm się uruchamiał, powiadamiając ochronę i policję. Żadna tandeta, kosztował kupę hajsu, miesięczne opłaty też były spore.
– Jak to zrobiłeś?
Nie odpowiedział, obdarował mnie tylko swoim zadowolonym uśmiechem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że leży na mnie, i spróbowałam go zrzucić. Nie zadziałało.
– Złaź ze mnie! – wrzasnęłam.
– Musimy porozmawiać – odparł.
– Nie musimy. Złaź! – Użyłam głosu „Law opieprza dzieciaki w azylu”, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
– Nie zmuszaj mnie, żebym zrobiła ci krzywdę – ostrzegłam, głównie na pokaz.
Zadowolony uśmiech przeszedł w rozbawienie, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
– Chcę to zobaczyć – powiedział takim tonem, jakby faktycznie o niczym innym nie marzył.
To było wyzwanie, a ponieważ jestem debilem, przyjęłam je.
Ciężki i Frank pokazali mi sporo chwytów i kazali trenować do bólu w mięśniach. Wprawdzie większość z nich zakładała pozycję stojącą, ale i tak ich użyłam.
Gdy się mocowaliśmy, zrozumiałam, że Crowe zna wszystkie moje chwyty, umie je neutralizować i że ma w swoim arsenale wiele innych, nie mówiąc o tym, że był o niebo silniejszy.
I mimo wszystko udało mi się go zepchnąć. Korzystając z tego, zerwałam się, żeby uciec, co nie było szczególnie mądre: platforma, na której stało łóżko, miała sufit na wysokości półtora metra.
Wyrżnęłam głową w sufit i zobaczyłam gwiazdy. Przycisnęłam prawą rękę do czubka głowy, lewa, którą wyciągnęłam, żeby złapać równowagę, spoczęła na piersi