Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
opowiadał właśnie Nickowi, co słychać, kablując na mnie w kocim języku. Na szczęście Nick nie znał kociego. Popatrzyłam na niego: wysoki, włosy przyprószone siwizną, niebieskie oczy, okulary i mocna budowa ciała. Był tylko szesnaście lat starszy i siwiznę zawdzięczał chyba wyłącznie mnie. Pracował jako dyspozytor w firmie przewozowej, a z miłości do muzyki zajmował się didżejką w piątkowe i sobotnie wieczory. To dzięki niemu pokochałam muzykę, głównie rocka.
Spojrzał na mój czarny golf, czarne dżinsy, czarne adidasy i mruknął coś pod nosem.
– Nick… – zaczęłam.
– Nie chcę o tym gadać. Jak zacznę, dostanę szału, więc nie chcę nawet zaczynać. Jesteś dorosła i podejmujesz własne decyzje, a ja nic nie poradzę na to, że nie są dobre. Trenowałem minę, jaką zrobię w kostnicy, gdy będę musiał zidentyfikować twoje zwłoki. Pokazać ci? – Na jego twarzy pojawił się udawany smutek i szok; potem powoli pokręcił głową, jakby świat, w którym pracownicy socjalni zostają mścicielami, nie mieścił mu się w głowie. – Podoba ci się? – zapytał.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
– Nie będziesz musiał oglądać moich zwłok.
– Mam nadzieję. Znając ciebie, stanie się to w połowie meczu Broncos. A to mnie wkurzy.
Uśmiechnęłam się.
– Dobra, postaram się, żeby nie zabili mnie w czasie meczu.
Obrzucił mnie jednym z tych spojrzeń, które posyłał mi od czterech miesięcy. To, od którego ściskał mi się żołądek. Trwało zaledwie chwilę i szybko odwracał wzrok, ale i tak widziałam, że się martwił.
Postanowiłam się tym nie przejmować.
– Zrobię kolację, chcesz?
Otworzył szeroko oczy.
– Chcesz mnie zabić?
No dobra, powiedzmy, że nie byłam najlepszą kucharką świata.
Ciocia Reba była mistrzynią szybkiego gotowania: w piętnaście minut miała gotową trzydaniową ucztę dla trzydziestu osób. Kulinarna bogini.
Niestety, kiedy ona gotowała, Nick i ja słuchaliśmy Steviego Wondera, Eltona Johna, The Marshall Tucker Band czy na co nam przyszła ochota. Innymi słowy, nigdy nie nauczyłam się pichcić.
– Myślałam o quesadillach – podsunęłam.
Chyba każdy umie rozpuścić ser w tortilli, prawda? Co może być w tym trudnego?
– Jadłaś już?
– Nie.
– Wychodzisz dzisiaj?
– Tak.
– Ja zrobię kolację – zdecydował.
Oboje wiedzieliśmy, że tak będzie lepiej.
Tak czy inaczej, zwykle to właśnie Nick robił kolację.
***
Siedziałam przy stoliku w rogu baru, plecami do ściany i obserwowałam Dariusa Tuckera.
Był wysoki, szczupły, czarny i miał kręcone włosy. Był cholernie przystojny, zachowywał się tak, żeby zwrócić na siebie uwagę, i do tego niestety był przestępcą. Tyle wiedziałam na pewno, dlatego zaskoczyło mnie, że podobno jest blisko Lee Nightingale’a i Eddiego Chaveza. Nightingale pracował dla hajsu i z tego, co wiedziałam, działał po obu stronach prawa. Ale Chavez był gliną. Ich relacja mnie zaintrygowała.
Śledziłam jednego z chłopaków Dariusa, dilera, on doprowadził mnie do Dariusa i teraz mogłam go sobie obserwować.
Było późno. Byłam zmęczona. Miałam ciężki dzień i jeszcze się nie pozbierałam po tej całej sytuacji z Parkiem. Czułam, że nie jestem w nastroju do rozróby, więc uznałam, że dzisiejszy wieczór poświęcę na rekonesans. Poznaj swojego wroga.
Rozglądałam się, czy nie widać gdzieś Crowe’a czy innego człowieka Nightingale’a. Co prawda, jak dotąd widziałam tylko Vance’a, ale słyszałam o nich tak dużo, że bez trudu rozpoznam ich w tłumie.
I wtedy poczułam wibracje telefonu, który miałam w tylnej kieszeni.
Nie odrywając wzroku od sali, wyjęłam komórkę, odebrałam i przycisnęłam telefon do ucha.
– Tak?
– Law? – spytał Sniff dziwnym głosem.
Wyprostowałam się.
– No?
– Law… Kurde, on mnie zabije, jak się dowie, że ci mówiłem, ale… Roam…
Teraz już stałam, cała w napięciu.
– Mów, Sniff – zażądałam, przerzucając przez ramię pasek czarnej torebki.
– Powiedział mi, że chce ci pomóc – wykrztusił Sniff.
Kurwa mać. Tego się właśnie obawiałam.
– Jesteś z nim? – zapytałam, idąc przez bar i uważając, żeby od Tuckera i jego dilera oddzielali mnie ludzie.
– Pilnuję. Kurde, Law… On mnie zabije.
– Gdzie jesteś?
– Szedł za kimś. Ja idę za nim. Speer Boulvard, ścieżka rowerowa blisko Logan.
– Po której stronie jesteś?
– Południowej.
– W jakim kierunku idziesz?
– Na zachód. Kurde, Law…
Był wystraszony.
– Będę za dziesięć minut. Obserwuj go, Sniff, ale nie podchodź blisko. Słyszysz mnie? Jeśli coś się stanie, nie dzwoń do mnie, tylko po gliny. Rozumiesz?
– Law, nie mogę dzwonić na gliny.
– Jeżeli poczujesz, że coś się zjebało, wyrywasz stamtąd i dzwonisz na dziewięćset jedenaście. Obiecaj mi.
– Law, jeśli zadzwonię na gliny, Roam więcej się do mnie nie odezwie.
– Obiecaj, Sniff.
Już stałam przy camaro, Sniff się wahał. W końcu powiedział.
– Kurwa. Obiecuję.
– Zaraz tam będę. I nie przeklinaj.
Wskoczyłam za kierownicę, odpaliłam i ruszyłam jak szalona. Zaparkowałam przy Fox TV, wyjęłam gaz i wsunęłam go do przedniej kieszeni. Wcisnęłam pistolet z tyłu za pasek dżinsów, w ręku trzymałam paralizator. Wysiadłam, zamknęłam wóz i schowałam kluczyki.
Przecięłam Speer, co wcale nie było łatwe, trzy pasy i pełno samochodów, nawet w nocy. Szłam do ścieżki rowerowej, rozglądając się czujnie.
Poruszałam się szybko i cicho.
Dochodziła północ; wprawdzie na ulicy było jasno od latarni, ale ścieżka rowerowa była słabo oświetlona.
Nikogo nie widziałam, ale szłam dalej, mając nadzieję, że obaj nadal są na tej ścieżce. Nie mogłam dzwonić do Sniffa, bo nie wiedziałam, czy Roam albo ten, kogo Roam śledził, tego nie usłyszy. Dlatego tylko szłam tak szybko, jak potrafiłam, bez robienia hałasu.
Całą wieczność, czyli jakieś pięć minut, później zobaczyłam szarą podkoszulkę Sniffa. Ścieżka doszła już prawie do Broadwayu, gdy się z nim zrównałam.
Stał, usiłując się kryć, ale widziałam podkoszulkę. Podeszłam od tyłu i dotknęłam jego ramienia. Podskoczył i obrócił się,