Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
masz rację. No więc z pozoru wygląda to na pierwszą porządną wskazówkę, że Creed rzeczywiście był w okolicy. Talbot chciał w to wierzyć, więc nie interesowała go opinia jednego ze świadków, który twierdził, że van należał do lokalnej kwiaciarni. Pewien młody funkcjonariusz, prawdopodobnie jeden z tych, którzy zauważyli, że śledczemu prowadzącemu sprawę powoli odbija palma, postanowił przesłuchać właściciela kwiaciarni, niejakiego Alberta Shimmingsa, a ten zdecydowanie zaprzeczył, że tamtej nocy jechał tamtędy vanem z dużą prędkością. Twierdził, że podwoził nim wtedy syna, ale był wiele kilometrów stąd.
– Co wcale nie musi oznaczać, że to nie był Shimmings – powiedziała Robin. – Mógł się obawiać kary za stwarzanie zagrożenia na drodze. Wtedy nie było kamer monitoringu… ani niczego, co mogłoby udowodnić, że kłamał.
– Też tak pomyślałem. Jeśli Shimmings wciąż żyje, chyba powinniśmy sprawdzić jego wersję. Może teraz postanowiłby wyznać prawdę, skoro po tylu latach nie grozi mu mandat za przekroczenie prędkości. Tymczasem – powiedział Strike – sprawa vana pozostaje otwarta i musimy przyznać, że jedna z możliwości jest taka, że za kółkiem rzeczywiście siedział Creed.
– Ale gdzie wywiózł Margot, jeśli to faktycznie był on? – spytała Robin. – Nie mógł pojechać z powrotem na Albemarle Way, bo gdyby chciał opuścić tę okolicę, wybrałby inną drogę.
– To prawda. Gdyby ją złapał na Albemarle Way, skręciłby w Aylesbury Street o wiele dalej i na pewno nie jechałby przez Clerkenwell Green, a to kieruje nas w stronę Dwóch Szamoczących się Kobiet Obok Budek Telefonicznych.
Szli w mżawce w głąb Clerkenwell Green, szerokiego prostokątnego placu pyszniącego się drzewami, pubem i kawiarnią. Budki telefoniczne stały na środku niedaleko zaparkowanych samochodów i stojaka na rowery.
– W tym miejscu – zaczął Strike, zatrzymując się między budkami – szaleństwo Talbota naprawdę zaczyna mieszać w sprawie. Niejaka Ruby Elliot, nieznająca tej okolicy, ale próbująca znaleźć nowy dom córki i zięcia w Hayward’s Place, jeździła tu w kółko w deszczu, nie wiedząc, gdzie dokładnie jest. Minęła te budki telefoniczne i zauważyła dwie szamoczące się kobiety, z których jedna, jak to określiła, wydawała się „chwiejna”. Nie za dobrze je zapamiętała. Weź pod uwagę, że lało, a ona wypatrywała nazw ulic i numerów budynków, bo przecież zabłądziła. Potem potrafiła powiedzieć policji tylko tyle, że jedna z kobiet miała chustkę na głowie, a druga była w płaszczu przeciwdeszczowym. Dzień po tym, jak ten szczegół pojawił się w gazecie, zgłosiła się kobieta w średnim wieku, by zeznać, że osobami zauważonymi przez Ruby Elliot prawie na pewno była ona i jej wiekowa matka. Powiedziała Talbotowi, że tego wieczoru przeprowadzała staruszkę przez Clerkenwell Green, wracając z nią z krótkiego spaceru. Matka, niedołężna i cierpiąca na otępienie starcze, miała na głowie kapelusz przeciwdeszczowy, a ona sama była ubrana w płaszcz podobny do płaszcza Margot. Nie miały parasolek, więc starała się jak najszybciej zaprowadzić matkę do domu. Starszej pani nie spodobało się to ponaglanie i właśnie tutaj, tuż obok budek telefonicznych, doszło do lekkiej zwady. Tak się składa, że mam zdjęcie tych dwóch pań. Zdobyli je dziennikarze. „Szamotanina wyjaśniona”. Tylko że Talbot nie chciał o tym słyszeć. Zwyczajnie nie przyjmował do wiadomości, że dwiema kobietami nie była Margot i mężczyzna przebrany za kobietę. Wyobrażał to sobie tak: Margot i Creed spotkali się obok budek telefonicznych, Creed siłą zaprowadził ją do swojego vana, którego prawdopodobnie zaparkował tam – Strike wskazał krótki rząd stojących nieopodal samochodów – a potem ruszył z dużą prędkością, i gdy Margot krzyczała i waliła pięściami w bok vana, odjechał po Aylesbury Street.
– No tak – powiedziała Robin – ale Talbot myślał, że Theo to Creed. Po co Creed miałby się zjawić w przychodni przebrany za kobietę, potem stamtąd wyjść, zostawiając Margot całą i zdrową, pójść na Clerkenwell Green i dopaść ją właśnie tam, na środku najruchliwszego, najbardziej zamieszkanego terenu, jaki tu widzieliśmy?
– Nie warto doszukiwać się w tym sensu, bo go nie ma. Kiedy Lawson przejął sprawę, poszedł do Fiony Fleury, bo tak brzmiało imię i nazwisko tej szanowanej kobiety w średnim wieku, jeszcze raz ją przepytał i wyszedł od niej całkowicie przekonany, że Ruby Elliot widziała właśnie ją i jej matkę. Tym razem też przydały się wybory powszechne, bo Fiona Fleury pamiętała, że jej zmęczenie i brak cierpliwości do robiącej problemy matki wynikały z tego, że poprzedniego wieczoru siedziała do późna, oglądając doniesienia z wyborów. Lawson doszedł do wniosku – i jestem skłonny się z nim zgodzić – że kwestia dwóch szamoczących się kobiet została rozstrzygnięta.
Deszcz przybrał na sile: krople bębniły o parasolkę Robin i moczyły nogawki jej spodni. Po chwili skręcili w Clerkenwell Close, krętą ulicę biegnącą ku olbrzymiemu i imponującemu kościołowi z wysoką strzelistą wieżą, zbudowanemu na wzniesieniu.
– Margot nie mogła dotrzeć aż tak daleko – powiedziała Robin.
– To ty tak twierdzisz – odparł Strike i ku jej zaskoczeniu znów przystanął, wpatrując się w kościół – ale właśnie jesteśmy w miejscu, w którym rzekomo widziano ją po raz ostatni. Willy Lomax, kościelny konserwator… Tak, wiem – dodał w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie Robin. – Twierdził, że widział kobietę w płaszczu Burberry wchodzącą tego wieczoru do kościoła Świętego Jakuba mniej więcej w porze, w której Margot powinna była dotrzeć do pubu. Widział ją od tyłu. Oczywiście to wszystko działo się w czasach, kiedy jeszcze nie zamykano kościołów. Talbot, rzecz jasna, zlekceważył zeznania Lomaxa, bo gdyby Margot żyła i chodziła po kościołach, nie mogłaby jechać zamknięta w rozpędzonym vanie Rzeźnika z Essex. Lawsonowi też na niewiele się przydały zeznania Lomaxa. Gość obstawał przy swojej wersji: widział, jak kobieta odpowiadająca rysopisowi Margot wchodzi do środka, ale jako człowiek niezbyt ciekawski, nie poszedł za nią, nie spytał, co ją sprowadza, i nie zaczekał, by sprawdzić, czy kiedykolwiek stamtąd wyszła. A teraz stwierdzam – zakończył Strike – że zasłużyliśmy na kufel piwa.
14
Gdzie zapisano znakami staremi […].
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Naprzeciw kościoła, po drugiej stronie ulicy, wisiał szyld pubu Three Kings. Zaokrąglona, obłożona płytkami frontowa ściana odzwierciedlała zakrzywienie jezdni.
Wchodząc za Strikiem do środka, Robin miała dziwne wrażenie, że cofa się w czasie. Większość ścian była obwieszona stronami ze starych pism muzycznych z lat siedemdziesiątych: bezładną mieszaniną recenzji, reklam starego sprzętu stereo oraz zdjęć gwiazd popu i rocka. Nad barem wisiały halloweenowe ozdoby, z oprawionych w ramy plakatów spoglądali David Bowie i Bob Marley, którym z przeciwległej ściany przyglądali się Bob Dylan i Jimi Hendrix. Gdy Robin usiadła przy wolnym stoliku dla dwóch osób i Strike ruszył w stronę baru, zauważyła w kolażu wokół okna wycięte z gazety zdjęcie Jonny’ego Rokeby’ego w obcisłych skórzanych spodniach. Pub wyglądał, jakby nie zmienił się od wielu lat. Możliwe nawet, że wciąż miał te same matowe szyby w oknach, zbieraninę rozmaitych drewnianych stolików, gołą podłogę z desek, okrągłe szklane kinkiety i świece w butelkach co wtedy, gdy w 1974 roku siedziała tu przyjaciółka Margot, czekając, aż młoda lekarka przyjdzie na umówione spotkanie.
Rozglądając się po tym dziwacznym pubie o wyrazistym stylu, Robin po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, jaka właściwie była Margot Bamborough. Dziwne, jak zawody wykonywane przez ludzi definiują ich w wyobraźni innych. Pod wieloma względami „lekarka” wydawała się kompletną tożsamością. Czekając, aż Strike kupi coś do picia, Robin wodziła wzrokiem od czaszek zawieszonych nad barem do zdjęć nieżyjących gwiazd rocka i nagle przypomniała sobie historię Trzech Króli. Oni wędrowali