Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Wydmuchując dym, schował papierosa pod zakrzywioną dłonią, żeby nie zgasł.
– Nie – powiedziała lekko urażona, lecz po chwili dodała: – No dobra, może trochę. Popatrz na to…
Strike podążył wzrokiem za jej spojrzeniem skierowanym w stronę otwartej bramy prowadzącej do małego miejsca pamięci, ogólnodostępnego i pełnego (tak przeczytała na małej tabliczce po wewnętrznej stronie muru) leczniczych ziół, w tym wielu gatunków używanych w średniowieczu w szpitalach prowadzonych przez joannitów. Biała figura Chrystusa wisiała na ścianie w głębi, otoczona symbolami czterech ewangelistów: bykiem, lwem, orłem i aniołem. Liście i łodygi delikatnie falowały w deszczu. Gdy oczy Robin przesuwały się po małym ogrodzie otoczonym murem, Strike, który też mu się przyglądał, powiedział:
– Chyba możemy się zgodzić, że gdyby ktoś ją tu zakopał, jakiś duchowny zauważyłby poruszoną ziemię.
– Wiem – powiedziała Robin. – Tylko się rozglądam. – Gdy wrócili na ulicę, dodała: – Popatrz, wszędzie są krzyże maltańskie. Były też na łuku, pod którym niedawno przeszliśmy.
– To krzyż szpitalników. Rycerzy Świętego Jana. Stąd się wzięły nazwy tutejszych ulic i symbol St John Ambulance. Zresztą joannici też mają główną siedzibę przy St John’s Lane. Jeśli medium, u którego była Anna, wygooglowało informację na temat tego, w jakiej okolicy zaginęła Margot, na pewno nie uszły jego uwagi związki Clerkenwell z Orderem Świętego Jana Jerozolimskiego. Założę się, że właśnie stąd wziął się pomysł na to pustosłowie o „świętym miejscu”. Ale miej to wszystko na uwadze, bo krzyż pojawi się jeszcze, gdy dotrzemy do pubu.
– Wiesz – powiedziała Robin, odwracając się w stronę kościoła – Peter Tobin, ten szkocki seryjny morderca, czuł więź z kościołami. W pewnym momencie dołączył pod przybranym nazwiskiem do sekty religijnej. Potem zdobył pracę jako złota rączka w kościele w Glasgow, gdzie zakopał pod podłogą tę nieszczęsną dziewczynę.
– Kościoły to dobra przykrywka dla morderców – powiedział Strike. – Dla przestępców seksualnych też.
– Księża i lekarze – powiedziała zamyślona Robin. – Większość z nas instynktownie im ufa, nie uważasz?
– Po tych wszystkich skandalach w Kościele katolickim? Po Haroldzie Shipmanie?
– Tak, myślę, że nawet po tym – powiedziała Robin. – Nie sądzisz, że zazwyczaj niezasłużenie przypisujemy dobro ludziom należącym do pewnych kategorii? Chyba wszyscy czujemy potrzebę, żeby ufać osobom, które zdają się mieć władzę nad życiem i śmiercią.
– Chyba masz trochę racji – przyznał Strike, gdy weszli na krótki deptak zwany Jerusalem Passage. – W czasie rozmowy z Guptą wyraziłem zdziwienie, że Jospeh Brenner nie lubił ludzi. Myślałem, że lubienie ludzi to podstawowy wymóg w pracy lekarza. Szybko wyprowadził mnie z błędu. Zatrzymajmy się tu na chwilę – powiedział, przystając. – Jeśli Margot tu dotarła, a zakładam, że wybrała właśnie tę trasę, bo to najkrótsza i najbardziej oczywista droga do pubu Three Kings, dopiero tutaj szłaby obok lokali mieszkalnych, a nie biurowców i budynków użyteczności publicznej.
Robin spojrzała na otaczające ich zabudowania. Rzeczywiście, zauważyła dwoje drzwi, obok których umieszczono domofony wskazujące na to, że na górze znajdują się mieszkania.
– Czy nawet jeśli to mało prawdopodobne – ciągnął Strike – ktoś mieszkający przy tej ulicy mógłby ją namówić albo zmusić, żeby weszła do środka?
Robin spojrzała w prawo i w lewo. Deszcz stukał w jej parasolkę.
– Hm – zaczęła powoli – oczywiście mogło się tak zdarzyć, ale szanse są raczej małe. Ktoś miałby się obudzić tego dnia, postanowić, że uprowadzi kobietę, wyjść przed dom i złapać pierwszą lepszą?
– Niczego cię nie nauczyłem?
– Okej, w porządku: najpierw okazja, potem motyw. Ale z okazją też jest kłopot. Przy tej ulicy również jest wiele okien. Ktoś by widział albo słyszał, jak ją uprowadzono. Nie krzyczała, nie walczyła? I trzeba by założyć, że ten, kto ją porwał, mieszkał sam, bo w przeciwnym razie współlokatorzy też musieliby brać w tym udział.
– Same słuszne uwagi – przyznał Strike. – Poza tym policja chodziła tu od drzwi do drzwi. Wszystkich przepytywali, ale nie przeszukiwali mieszkań. Zastanówmy się jednak… Ta kobieta była lekarzem. A jeśli ktoś wybiegł z domu i błagał, żeby weszła obejrzeć rannego albo chorego krewnego i gdy weszła do środka, już jej nie wypuścił? To byłby dobry podstęp, żeby ją zwabić.
– Okej, ale trzeba by założyć, że ten ktoś wiedział, że Margot jest lekarzem.
– Porywacz mógł być jej pacjentem.
– Tylko skąd wiedział, że będzie przechodziła obok jego domu akurat o tej porze? Uprzedziła całą okolicę, że wybiera się do pubu?
– Może to był przypadek: zobaczył, jak przechodzi, wiedział, że jest lekarką, wybiegł i ją złapał. Albo… czy ja wiem, powiedzmy, że w środku naprawdę był ktoś chory czy umierający albo ktoś miał wypadek. Doszło do kłótni, Margot nie zgodziła się na proponowane leczenie albo odmówiła udzielenia pomocy, wywiązała się szamotanina, przez przypadek ją zabito.
Na chwilę zamilkli, ponieważ obok stanęła grupka gawędzących francuskich studentów. Gdy tamci sobie poszli, Strike powiedział:
– To naciągane, mówię ci.
– Możemy sprawdzić, w ilu z tych lokali mieszkają te same osoby co trzydzieści dziewięć lat temu – powiedziała Robin – ale wciąż pozostanie pytanie, jak ktokolwiek zdołałby ukryć jej zwłoki na blisko czterdzieści lat. Nie odważyłbyś się ich ruszyć, prawda?
– Masz rację, to byłby problem – przyznał Strike. – Jak powiedział Gupta, to nie to samo co pozbyć się stołu o podobnej wadze. Krew, rozkład, robactwo… wielu morderców próbowało przechowywać zwłoki na własnym terenie. Crippen. Christie. Fred i Rose Westowie. Powszechnie uważa się to za błąd.
– Creedowi przez jakiś czas się udawało – powiedziała Robin. – Ugotował kilka rąk w piwnicy. Zakopał głowy z dala od ciał. Nie wpadł przez zwłoki.
– Czytasz Demona z Paradise Park? – spytał ostro.
– Tak – potwierdziła.
– Chcesz zaśmiecać sobie tym głowę?
– Jeśli to pomoże rozwiązać sprawę – powiedziała Robin.
– Hmm. Po prostu mam na uwadze swoje obowiązki z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy.
Robin milczała. Strike ostatni raz omiótł budynki przeciągłym spojrzeniem, po czym zachęcił Robin, żeby ruszyli w dalszą drogę.
– Masz rację – przyznał. – Jakoś tego nie widzę. Prędzej czy później ktoś otwiera zamrażarkę, przychodzi gość z gazowni i wyczuwa zapach, sąsiedzi zauważają zapchane odpływy. Ale gwoli staranności powinniśmy sprawdzić, kto tu wtedy mieszkał.
Tym razem wyszli na najruchliwszą ulicę – Aylesbury Street, która była szeroka, stało przy niej jeszcze więcej biurowców i mieszkań.
– Więc gdyby Margot w dalszym ciągu szła do pubu – powiedział Strike, znów przystając na chodniku – w tym miejscu przeszłaby na drugą stronę i skręciła w lewo, na Clerkenwell Green. Ale warto zauważyć, że to właśnie tam – Strike wskazał miejsce po prawej stronie, odległe od nich o jakieś pięćdziesiąt metrów – mały biały van omal nie rozjechał dwóch kobiet, pędząc tamtego wieczoru od strony Clerkenwell Green. Incydent widziało czworo albo i pięcioro świadków. Nikt nie