Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Robs. Mówiłaś, żebym dzwonił, jeśli będę coś miał, bez względu na porę.
– Oczywiście. – Ale nigdy nie mówiłam, żebyś nazywał mnie „Robs”. – Co się stało? – spytała, rozglądając się za długopisem.
– Dziś wieczorem upiłem Gemmę. No wiesz, asystentkę Szemrańca. Pod wpływem alkoholu powiedziała mi, że według niej Szemraniec ma coś na swojego szefa.
To ci dopiero nowina, pomyślała Robin, rezygnując z bezowocnego poszukiwania przyborów do pisania.
– Dlaczego tak uważa?
– Podobno powiedział jej coś w stylu: „Och, bez obaw, telefon ode mnie odbierze zawsze” i „Wiem, gdzie jest pies pogrzebany”.
Robin przemknął przez myśl krzyż Świętego Jana, lecz szybko odepchnęła od siebie ten obraz.
– Powiedział to żartobliwym tonem – dodał Morris – ale Gemmie dało to do myślenia.
– Nie poznała żadnych szczegółów?
– Nie, ale słuchaj, mówię poważnie, daj mi jeszcze trochę czasu, a na pewno uda mi się ją namówić, żeby założyła dla nas podsłuch. Nie chcę przeceniać swojego małego wkładu, między innymi dlatego, że mój wkład nie jest znów taki mały… Nie, nie, mówię poważnie – dodał szybko, mimo że Robin wcale się nie roześmiała. – Już prawie ją urobiłem. Daj mi jeszcze trochę czasu…
– Rozmawialiśmy o tym na zebraniu – przypomniała mu Robin, tłumiąc ziewnięcie. – Klient nie chce, żebyśmy informowali któregokolwiek z pracowników, że prowadzimy to dochodzenie, więc nie możemy jej zdradzić, kim jesteśmy. Naciskanie na nią, żeby inwigilowała własnego szefa, to w gruncie rzeczy prośba, żeby zaryzykowała pracę. Poza tym gdyby postanowiła mu powiedzieć, co się dzieje, narazilibyśmy na szwank całe dochodzenie.
– Ale powtarzam ci, nie żebym się przechwalał…
– Saul, namówienie dziewczyny do zwierzeń po pijaku to jedno – powiedziała Robin (dlaczego jej nie słuchał? Przecież bez końca wałkowali to na zebraniu). – Ale proszenie o współpracę osobę nieznającą się na prowadzeniu dochodzeń to zupełnie co innego.
– Robin, ona jest we mnie wpatrzona jak w obrazek – powiedział szczerze Morris. – Bylibyśmy szaleni, gdybyśmy jej nie wykorzystali.
Nagle Robin zaczęła się zastanawiać, czy Morris przespał się z tą dziewczyną. Strike bardzo wyraźnie zaznaczył, że to nie wchodzi w rachubę. Opadła z powrotem na kanapę. Zauważyła, że jej egzemplarz Demona z Paradise Park jest ciepły, ponieważ niedawno leżał na nim jamnik. Zestawiony na podłogę Wolfgang spoglądał teraz na nią spod stołu w jadalni smutnymi, rozżalonymi oczami staruszka.
– Saul, naprawdę myślę, że przyszła pora na Hutchinsa. Niech sprawdzi, co uda mu się zdziałać z samym Szemrańcem – powiedziała Robin.
– Okej, ale zanim podejmiemy tę decyzję, pozwól mi zadzwonić do Strike’a i…
– Nie będziesz dzwonił do Strike’a – ucięła Robin, coraz bardziej zdenerwowana. – Jego ciotka jest… Strike ma w Kornwalii wystarczająco dużo na głowie.
– Jesteś słodka – powiedział Morris, śmiejąc się lekko – ale wierz mi, Strike chciałby mieć w tej sprawie coś do po…
– Zadecydował, że pod jego nieobecność mam kierować agencją. – W Robin narastała złość. – A ja ci mówię, że zrobiłeś z tą dziewczyną wszystko, co było można. Ona nie wie nic, co mogłoby się nam przydać, i dalsze naciskanie na nią mogłoby zaszkodzić naszej agencji. Proszę, żebyś dał jej już spokój. Jutro wieczorem możesz przejąć Pocztówkę, a ja powiem Andy’emu, żeby popracował nad Szemrańcem.
Zapadło milczenie.
– Zdenerwowałem cię? – odezwał się Morris.
– Nie, nie zdenerwowałeś – powiedziała Robin. W końcu „zdenerwowanie” nie jest tym samym co „rozwścieczenie”.
– Nie chciałem cię…
– Nie zdenerwowałeś mnie, Saul, po prostu ci przypominam, co uzgodniliśmy na zebraniu.
– Okej – powiedział. – W porządku. Hej, słuchaj. Słyszałaś o szefie, który wyznał swojej sekretarce, że z firmy odchodzi wspólnik?
– Nie – odparła Robin przez zaciśnięte zęby.
– Powiedział: „Będę musiał wziąć interes w swoje ręce”. A ona na to: „To się dobrze składa, bo mnie akurat boli głowa”.
– Ha, ha – powiedziała Robin. – Dobranoc, Saul.
Dlaczego powiedziałam „ha, ha?” – spytała siebie ze złością, odkładając komórkę. – Czemu po prostu nie powiedziałam: „Przestań mi opowiadać gówniane kawały”? Czemu w ogóle się odezwałam! I dlaczego powiedziałam „proszę”, kiedy mówiłam, żeby robił to, co wszyscy uzgodniliśmy na zebraniu? Dlaczego się z nim cackam?
Pomyślała o tych wszystkich chwilach, w których udawała przed Matthew. Udawane orgazmy były niczym w porównaniu z udawaniem, że uważała go za zabawnego i interesującego, gdy po raz drugi opowiadał te wszystkie „zabawne” historie z klubu rugby, gdy sypał anegdotami mającymi dowieść, że jest najmądrzejszym albo najzabawniejszym człowiekiem w towarzystwie. Dlaczego to robimy? – zadała sobie pytanie, sięgając bez zastanowienia po Demona z Paradise Park. – Dlaczego tak bardzo się staramy, żeby utrzymać pokój, żeby faceci byli zadowoleni?
Dlatego – podpowiedziało siedem upiornych czarno-białych twarzy za wizerunkiem Dennisa Creeda – że faceci potrafią się zrobić wredni, Robin. Dobrze wiesz, jak bardzo wredni, masz przecież bliznę na ręce i pamiętasz maskę goryla.
Wiedziała jednak, że nie z tego powodu pobłaża Morrisowi, w każdym razie nie do końca. Nie obawiała się, że stanie się niemiły albo agresywny, gdy ona przestanie się śmiać z jego głupich dowcipów. Nie, chodziło o coś innego. Robin wiedziała, że jako jedyna dziewczyna w rodzinie chłopaków została wychowana tak, by wszystkich zadowalać, mimo że jej matka zdecydowanie opowiadała się za równouprawnieniem kobiet. W czasie terapii, na którą poszła po tym, jak ją napadnięto i na zawsze oszpecono jej lewe przedramię, uświadomiła sobie, że choć nikt nie miał takiego zamiaru, grała w rodzinie rolę rozjemczyni, „bezproblemowego dziecka”, które nie marudzi. Urodziła się zaledwie rok przed Martinem, a on był dla Ellacottów „dzieckiem z problemami”: najbardziej roztrzepanym i porywczym, najmniej bystrym i sumiennym, synem, który w wieku dwudziestu ośmiu lat wciąż mieszkał z rodzicami, a dla Robin bratem, z którym miała najmniej wspólnego. (Choć to właśnie Martin walnął Matthew w nos w dniu jej ślubu i to jego uściskała podczas swojej ostatniej wizyty w domu, gdy usłyszał, jakie problemy robi jej Matthew w związku z rozwodem, i zaproponował, że walnie go jeszcze raz).
Plamy zimowego deszczu upstrzyły okno za stołem w jadalni. Wolfgang szybko zasnął z powrotem. Robin nie była w stanie zmierzyć się z przeczesywaniem profili w mediach społecznościowych w poszukiwaniu kolejnych pięćdziesięciu Amand White. Otwierając Demona z Paradise Park, zawahała się jednak. Narzuciła sobie zasadę (ponieważ pokonała długą, trudną drogę, by dotrzeć do miejsca, w którym teraz była, i nie chciała zaszkodzić swojej równowadze psychicznej), że nie będzie czytała tej książki po zmroku ani tuż przed pójściem spać. Zresztą streszczenie zawartych w niej informacji można było znaleźć w internecie: nie miała zamiaru słuchać, co mówi sam Creed na temat krzywd, które wyrządził poszczególnym torturowanym i zamordowanym kobietom. A jednak otworzyła książkę na stronie zaznaczonej paragonem z Tesco, sięgnęła po gorącą czekoladę i zaczęła czytać w miejscu, w którym przerwała przed trzema dniami.
Talbot, przekonany, że Bamborough