Świąteczne tajemnice. Группа авторов
mam pierścień – odezwał się ponownie David i spojrzał na Dianę. – Niezwykły zbieg okoliczności, prawda?
Śmiechy i żarty nie milkły jeszcze przez długi czas. Nikt nie zauważył, że pan Poirot niedbałym gestem, jakby myśląc o czymś zupełnie innym, włożył czerwony kamień do kieszeni.
Po puddingu na stole pojawiły się babeczki z nadzieniem bakaliowym i różne desery bożonarodzeniowe. Starsi uczestnicy obiadu udali się potem na drzemkę, by wrócić w porze herbaty i wziąć udział w uroczystym zapaleniu światełek na choince. Jednak Herkules Poirot nie dołączył do tej grupy, lecz wybrał się do wielkiej, staromodnej kuchni.
– Czy wolno mi pogratulować kucharce tego wspaniałego posiłku, który miałem właśnie szczęście zjeść? – spytał, rozglądając się dokoła z uśmiechem.
Po chwili wahania dystyngowanym krokiem podeszła do niego pani Ross. Była to duża kobieta o szlachetnych proporcjach i rysach twarzy oraz dostojnych manierach godnych księżnej. Z tyłu widać było dwie inne, szczupłe, siwowłose kobiety zajęte zmywaniem naczyń oraz młodą blondynkę, która krążyła nieustannie między zmywalnią a właściwą kuchnią. Bez wątpienia były to jednak jedynie zwykłe pomoce kuchenne, podległe niekwestionowanej królowej tych włości, pani Ross.
– Cieszę się, że panu smakowało – odpowiedziała łaskawie.
– Smakowało! – wykrzyknął Herkules Poirot. Wykonując wymyślny cudzoziemski gest, podniósł rękę do ust, ucałował ją i wysłał pocałunek ku niebiosom. – Pani jest geniuszem, pani Ross! Geniuszem! Nigdy nie jadłem czegoś równie pysznego. Ta zupa z ostryg… – Tu detektyw cmoknął z zachwytem. – I to nadzienie… Nadzienie kasztanowe w indyku to coś, czego nigdy nie doświadczyły moje kubki smakowe.
– Ciekawe, że wspomniał pan właśnie o tym. – Pani Ross skinęła głową. – Bo nadzienie przygotowywałam według specjalnego przepisu. Dostałam go od pewnego austriackiego szefa kuchni, z którym pracowałam wiele lat temu. Ale cała reszta – dodała – to typowa angielska kuchnia.
– A czy istnieje jakaś lepsza? – spytał Herkules Poirot.
– Cóż, miło, że pan tak mówi, sir. Oczywiście jako cudzoziemiec preferuje pan być może kuchnię kontynentalną. Nie będę ukrywać, że radzę sobie i z takimi daniami.
– Pani Ross, jestem pewien, że pani poradziłaby sobie ze wszystkim! Musi pani jednak wiedzieć, że angielska kuchnia – dobra kuchnia, a nie to, co można dostać w podrzędnych hotelach lub restauracjach – jest wysoko ceniona przez gourmets na kontynencie, a o ile mnie pamięć nie myli, na początku osiemnastego wieku zorganizowano specjalną ekspedycję do Londynu, która wysłała do Francji raport o cudach angielskich puddingów. „We Francji nie mamy niczego podobnego” – pisali. „Warto wybrać się do Londynu choćby tylko po to, by posmakować różnego rodzaju niezrównanych angielskich puddingów”. A ponad wszystkie… – kontynuował Poirot w natchnieniu – …wybija się świąteczny pudding śliwkowy, właśnie taki, jaki jedliśmy dzisiaj. To był pudding domowej roboty, prawda? Nie kupowany?
– Zgadza się, sir. Zrobiłam go sama, według przepisu, z którego korzystam od wielu, wielu lat. Kiedy tu przyjechałam, pani Lacey powiedziała, że zamówiła pudding z londyńskiego sklepu, by zaoszczędzić mi kłopotu. Na to ja odpowiedziałam, nie, to miłe z pani strony, ale żaden pudding kupiony w sklepie nie może się równać z puddingiem bożonarodzeniowym domowej roboty. Proszę pamiętać – kontynuowała pani Ross, zapalając się do swojego ulubionego tematu niczym artystka, którą w istocie była – że zabraliśmy się do tego trochę za późno. Dobry świątecznym pudding powinno się zrobić kilka tygodni przed świętami i pozwolić mu odczekać. Im dłużej się go przetrzymuje, rzecz jasna w rozsądnych granicach, tym lepiej. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem i chodziłam do kościoła co niedzielę, czekaliśmy na kolektę, która zaczyna się od słów: „Daj nam znak, o Panie, błagamy Cię”, bo to był jakby sygnał, że w tym tygodniu trzeba zabrać się do robienia puddingu. I tak zawsze było. Gdy usłyszeliśmy w niedzielę tę kolektę, mama robiła w tygodniu bożonarodzeniowy pudding. I tak też powinno być tutaj w tym roku. Ale tak się złożyło, że ten pudding zrobiliśmy ledwie trzy dni temu, na dzień przed pańskim przyjazdem. Ale trzymałam się innego zwyczaju. Każdy, kto był wtedy w domu, musiał przyjść do kuchni, zamieszać i pomyśleć życzenie. To bardzo stary zwyczaj i zawsze go przestrzegam.
– Bardzo interesujące. – Herkules Poirot kiwał głową. – Bardzo. I każdy pojawił się wtedy w kuchni?
– Tak jest, proszę pana. Młodzi dżentelmeni, panna Bridget, ten dżentelmen z Londynu, jego siostra, pan David i panna Diana – a właściwie pani Middleton – każdy z nich tu był i mieszał.
– A ile puddingów pani zrobiła? Tylko ten?
– Nie, proszę pana, zrobiłam cztery. Dwa duże i dwa mniejsze. Ten drugi, duży, zamierzałam podać na Nowy Rok, a mniejsze miały być dla pułkownika i pani Lacey, kiedy już zostaną sami.
– Rozumiem, rozumiem – mówił Poirot.
– Prawdę mówiąc, proszę pana, – kontynuowała pani Ross – dziś dostaliście niewłaściwy pudding.
– Niewłaściwy pudding? – Poirot zmarszczył brwi. – Jak to?
– Rzecz w tym, że mamy dużą świąteczną formę. Porcelanową formę ze wzorem ostrokrzewu i jemioły na górze, i właśnie do niej zawsze wlewamy pudding bożonarodzeniowy. Ale zdarzył się pewien bardzo niefortunny wypadek. Dziś rano, kiedy Annie zdejmowała formę z półki w spiżarce, poślizgnęła się i upuściła ją, a porcelana popękała. Oczywiście nie mogłam podać takiego puddingu, prawda? Mogły być w niej jakieś odłamki. Musieliśmy więc podać drugi duży pudding, który był w zwykłej misce. Ma całkiem ładny kształt, ale nie tak ozdobny jak świąteczna forma. Nie mam pojęcia, gdzie dostaniemy takie naczynie. Teraz nie robią już takich dużych form, tylko same drobiazgi. Nie można nawet dostać przyzwoitego półmiska, na którym zmieściłoby się osiem czy dziesięć jaj i bekon. Ach, nic już nie jest takie jak kiedyś.
– Rzeczywiście – zgodził się z nią Poirot. – Choć dzisiejszy dzień był wyjątkiem. To Boże Narodzenie wyglądało całkiem jak za starych dobrych czasów, prawda?
Pani Ross westchnęła ciężko.
– Cóż, cieszę się, że pan tak mówi, ale oczywiście nie mogę liczyć na taką pomoc, jak kiedyś. To znaczy na odpowiednio wykwalifikowaną pomoc. Dzisiejsze dziewczyny… – kucharka ściszyła nieco głos – mają dobre chęci i nie boją się pracy, ale nie zostały odpowiednio przeszkolone, jeśli pan rozumie, o czym mówię.
– Czasy się zmieniają – odrzekł Herkules Poirot. – Mnie też to czasem smuci.
– Ten dom jest za duży, proszę pana, dla pani i pułkownika – dodała pani Ross. – Pani o tym wie. Mieszkają tylko w jednej części, a to nie to samo. Ten dom ożywa, że tak powiem, tylko w Boże Narodzenie, gdy zjeżdża się cała rodzina.
– Zdaje się, że pan Lee-Wortley i jego siostra są tutaj po raz pierwszy, tak?
– Tak, proszę pana. – W głosie pani Ross pojawiła się nuta rezerwy. – To bardzo miły dżentelmen, ale cóż… trochę dziwny przyjaciel jak dla panny Sary, przynajmniej według nas. Ale cóż, Londyn to inny świat! To smutne, że jego siostra tak kiepsko się miewa. Miała operację, biedaczka. Początkowo wydawało się, że wraca już do zdrowia, ale tego samego dnia, po mieszaniu puddingu, znów poczuła się gorzej, i od tej pory leży w łóżku. Pewnie za wcześnie się podniosła po tej operacji. Ach, dzisiejsi lekarze wypuszczają człowieka za szpitala, zanim jeszcze dobrze stanie na nogach. Na przykład żona mojego bratanka… – Tu pani Ross rozpoczęła długą i ożywioną opowieść