Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Świąteczne tajemnice - Группа авторов


Скачать книгу
Ślady mężczyzny i dziewczyny zmierzające razem do miejsca, w którym ona teraz leży. Potem ślady mężczyzny wracają, ale jej już nie.

      – To muszą być ślady mordercy – zauważył Colin z przejęciem.

      – Zgadza się. – Poirot skinął głową. – Ślady mordercy. Długa, wąska stopa w dość osobliwym bucie. Bardzo interesujące. I łatwo rozpoznawalne, jak mi się wydaje. Tak, te ślady będą bardzo ważne.

      W tym momencie z domu wyszedł Desmond Lee-Wortley w towarzystwie Sary. Oboje natychmiast do nich podeszli.

      – Co tu się dzieje, do diabła? – spytał młody mężczyzna nieco teatralnym tonem. – Zobaczyłem was z okna mojej sypialni? Co się stało? Dobry Boże, co to? Wygląda… wygląda jak…

      – Otóż to – odezwał się Herkules Poirot. – Wygląda jak morderstwo, prawda?

      Sarah wydała z siebie zdławiony okrzyk, a potem spojrzała podejrzliwie na dwóch chłopców.

      – Chce pan powiedzieć, że ktoś zabił tę dziewczynę… jak jej tam… Bridget? – pytał Desmond. – Ale kto chciałby ją zabić? To niewiarygodne!

      – Wiele jest na tym świecie spraw, w które trudno uwierzyć – odparł Poirot filozoficznie. – Szczególnie przed śniadaniem, prawda? Tak mówi jeden z waszych klasyków. Sześć niemożliwych rzeczy przed śniadaniem. Zaczekajcie tu wszyscy, proszę – dodał.

      Obszedł Bridget szerokim łukiem, po czym zbliżył się do niej od drugiej strony i pochylił nisko. Colin i Michael aż trzęśli się z tłumionego śmiechu. Sarah dołączyła do nich, mrucząc:

      – Co wy kombinujecie?

      – Stara dobra Bridget – wyszeptał Colin. – Czyż nie jest cudowna? Ani drgnie!

      – Nigdy nie widziałem bardziej wiarygodnego trupa niż Bridget – dodał Michael.

      Herkules Poirot wyprostował się ponownie.

      – Stała się rzecz straszna – powiedział. W jego głosie pobrzmiewały emocje, których nie było tam do tej pory.

      Michael i Colin, ogromnie rozbawieni, odwrócili się w jego stronę. Michael spytał zdławionym głosem:

      – Co… co mamy zrobić?

      – Możemy zrobić tylko jedno – odparł Poirot. – Wezwać policję. Czy któryś z was pójdzie zadzwonić czy wolicie, bym ja to zrobił?

      – Myślę… – zaczął Colin. – Myślę… Co ty na to, Michaelu?

      – Tak. – Jego przyjaciel skinął głową. – Myślę, że czas już odkryć karty. – Postąpił o krok do przodu. Po raz pierwszy wydawał się nieco zakłopotany. – Bardzo przepraszam – zaczął – i mam nadzieję, że nie będzie pan się bardzo gniewał. To… to był taki żart świąteczny, nic więcej. Myśleliśmy, że… cóż, pomyśleliśmy, że zainscenizujemy specjalnie dla pana morderstwo.

      – Pomyśleliście, że zainscenizujecie dla mnie morderstwo? Więc to… więc to…

      – To tylko taka scenka, którą przygotowaliśmy dla pana – wtrącił Colin. – Żeby… żeby poczuł się pan jak u siebie w pracy, rozumie pan.

      – Aha… – Herkules Poirot powoli skinął głową. – Rozumiem. Chcieliście mnie nabrać, jak w prima aprilis, tak? Ale dziś nie jest pierwszy kwietnia tylko dwudziesty szósty grudnia.

      – Teraz myślę, że nie powinniśmy byli tego robić. – Colin westchnął. – Ale… ale nie gniewa się pan na nas, panie Poirot? Hej, Bridget! – zawołał. – Wstawaj. I tak pewnie całkiem już przemarzłaś.

      Jednak postać leżąca na śniegu nie zareagowała.

      – To dziwne – mruknął Herkules Poirot. – Wydaje się, że was nie słyszy. – Spojrzał w zamyśleniu na chłopców. – Więc to żart, tak? Jesteście pewni, że to żart?

      – Nooo… tak – odpowiedział Colin niepewnie. – Nie chcieliśmy zrobić nic złego.

      – Więc dlaczego mademoiselle Bridget nie wstaje?

      – Nie mam pojęcia – przyznał Colin.

      – No już, Bridget – wtrąciła Sarah, zniecierpliwiona. – Nie musisz tam już leżeć i robić z siebie głupka.

      – Naprawdę bardzo nam przykro, panie Poirot – mówił Colin z przejęciem. – Ogromnie pana przepraszamy.

      – Nie musicie mnie przepraszać – odrzekł detektyw osobliwym tonem.

      – Co pan chce przez to powiedzieć? – Colin wpatrywał się w twarz Francuza. Potem odwrócił się ponownie do swojej przyjaciółki. – Bridget! Bridget! Co się dzieje? Dlaczego ona nie wstaje? Dlaczego ciągle tam leży?

      Poirot odwrócił się do Desmonda.

      – Pan, panie Lee-Wortley. Proszę tu podejść…

      Desmond posłusznie dołączył do niego.

      – Proszę zbadać jej tętno – polecił detektyw.

      Desmond Lee-Wortley pochylił się nad dziewczyną. Dotknął ręki – nadgarstka.

      – Nie wyczuwam tętna… – Podniósł wzrok na Poirota. – Jej ręka jest całkiem sztywna. Dobry Boże, ona naprawdę nie żyje!

      Poirot skinął głową.

      – Owszem, nie żyje – potwierdził. – Ktoś zamienił tę komedię w tragedię.

      – Ktoś… kto?

      – Mamy tu ślady zmierzające w jedną stronę i z powrotem. Ślady przypominające do złudzenia te, które zostawił właśnie pan, panie Lee-Wortley, przechodząc ze ścieżki do tego miejsca.

      Desmond Lee-Wortley obrócił się na pięcie.

      – Co, u diabła… Pan mnie oskarża? Mnie? Pan chyba oszalał! Dlaczego niby miałbym zabijać tę dziewczynę?

      – Ach… dlaczego? Ciekawe… Zobaczmy…

      Pochylił się i delikatnie rozchylił sztywne palce zaciśniętej dłoni dziewczyny.

      Desmond wciągnął głośno powietrze, spoglądając z niedowierzaniem w dół. Na dłoni martwej dziewczyny leżało coś, co wyglądało na wielki rubin.

      – To ten przeklęty kamyk z puddingu! – wykrzyknął.

      – Tak? – spytał Poirot. – Jest pan pewien?

      – Oczywiście, że tak.

      Jednym płynnym ruchem Desmond pochylił się nad Bridget i zabrał czerwony kamień z jej dłoni.

      – Nie powinien pan tego robić – skarcił go Poirot. – Ciało powinno pozostać nienaruszone.

      – Przecież nie naruszyłem ciała, prawda? Ale ta rzecz… ta rzecz może zginąć, a to dowód. Musimy tu jak najszybciej sprowadzić policję. Pójdę do domu i zadzwonię.

      Obrócił się w miejscu i pobiegł do domu. Sarah podeszła szybko do Poirota.

      – Nie rozumiem – wyszeptała. Była blada jak ściana. – Nie rozumiem. – Złapała Poirota za ramię. – Co miał pan na myśli, mówiąc o tych… o tych śladach?

      – Proszę tylko spojrzeć, mademoiselle.

      Ślady prowadzące do ciała i z powrotem do domu wyglądały identycznie jak te, które właśnie zostawił Desmond Lee-Wortley.

      – Chce pan powiedzieć… że to był Desmond? Nonsens!

      Nagle w ciszę poranka wdarł się warkot silnika. Wszyscy odwrócili głowy.


Скачать книгу