Świąteczne tajemnice. Группа авторов
pan ją znalazł, kiedy będzie się pan kładł spać – zakończyła Annie długą przemowę, którą wygłosiła niemal na jednym oddechu.
Poirot przez chwilę przyglądał jej się z powagą.
– Chyba oglądasz za dużo filmów sensacyjnych, Annie – stwierdził w końcu. – A może to telewizja tak na ciebie wpływa? Ale ważne, że masz dobre serce i głowę na karku. Po powrocie do Londynu przyślę ci prezent.
– Och, dziękuję panu. Dziękuję panu bardzo.
– Co chciałabyś dostać w prezencie, Annie?
– Mogę sobie coś wybrać? Mogę sobie wybrać, co zechcę?
– W rozsądnych granicach – potwierdził Herkules Poirot.
– Och, proszę pana, czy mogłabym dostać kuferek na kosmetyki? Taki prawdziwy, elegancki, zamykany kuferek na kosmetyki, jak ten, który miała siostra pana Lee-Wortleya, co to nie była wcale jego siostrą?
– Tak. – Poirot skinął głową. – Myślę, że to się da zrobić. To interesujące – dodał już ciszej, jakby tylko do siebie. – Niedawno byłem w muzeum, na wystawie eksponatów z Babilonu czy podobnego miejsca, sprzed wielu tysięcy lat, i widziałem tam skrzynki na kosmetyki. Serce kobiety się nie zmienia.
– Słucham, proszę pana? – przypomniała mu o sobie Annie.
– Och, nic takiego – odrzekł Poirot. – Coś mi się przypomniało. Dostaniesz swój kuferek, moje dziecko.
– Och, dziękuje panu. Bardzo, bardzo dziękuję.
W końcu Annie odeszła w głąb korytarza, rozradowana. Poirot odprowadził ją wzrokiem, kiwając głową z zadowoleniem.
– Ach – westchnął. – Czas i na mnie. Nie mam tu już nic więcej do zrobienia.
Nagle objęła go para delikatnych damskich rąk.
– Jeśli zechce pan stanąć pod jemiołą… – powiedziała Bridget.
Herkules Poirot był zadowolony. Był bardzo zadowolony. Musiał przyznać, że miał naprawdę udane Boże Narodzenie.
Catherine Aird
Złoto, kadzidło i morderstwo
Opowiadania kryminalne Catherine Aird opierają się na staroświeckiej koncepcji fair play, zgodnie z którą autorka każe swojemu detektywowi rozwiązywać zagadki kryminalne za pomocą obserwacji i dedukcji, nie zaś dzięki szczęściu, zbiegom okoliczności czy przyznaniu się sprawcy do winy – dowodzi tego znakomity, wieloletni cykl z udziałem inspektora C.D. Sloana. Opowiadanie Złoto, kadzidło i morderstwo po raz pierwszy ukazało się w zredagowanej przez Tima Healda antologii A Classic Christmas Crime (Londyn: Pavilion, 1995).
– Święta! – powiedział Henry Tyler. – Ba!
– Jak zwykle oczekujemy cię w Wigilię – podjęła spokojnie jego siostra Wendy.
– Ale… – Henry rozmawiał z nią z Londynu. – Ale, Wen…
– Nie ma sensu udawać, że jesteś Ebenezerem Scrooge’em w przebraniu.
– A może jestem! – twardo bronił się Henry.
– Nie opowiadaj bzdur – skarciła go siostra, w najmniejszym stopniu niezbita z tropu. – Lubisz święta, nie mniej niż moje maleństwa. Nie wypieraj się.
– W tym roku być po może będę musiał zostać na święta w Londynie.
Henry Tyler spędzał dni robocze – a w tych niespokojnych czasach również całkiem sporo roboczych nocy – w Ministerstwie Spraw Zagranicznych przy Whitehall.
Wendy natychmiast rozpoznała w jego słowach manewr w kręgach ambasadorskich zwany „sprawdzaniem reakcji”, a na niższych szczeblach dyplomatycznej hierarchii „wypuszczaniem balonu próbnego”. Niezależnie od nazwy Henry Tyler był w tym ekspertem.
– Nie ma też sensu zasłaniać się kłopotami w regionie bałtyckim – zripostowała ciepło Wendy Witherington
– Tak się składa, że to Bałkany przyprawiają nas ostatnio o ból głowy.
– Dzieci nigdy by ci nie wybaczyły, gdybyś nie przyjechał – powiedziała Wendy, zagrywając swojego asa atutowego, chociaż nie było takiej konieczności.
Wiedziała, że w okresie świątecznym tylko poważny kryzys międzynarodowy potrafiłby powstrzymać Henry’ego od przyjazdu do jej domu w miasteczku targowym Berebury pośród łąk Calleshire. Problem polegał na tym, że ostatnimi czasy poważne kryzysy międzynarodowe zdarzały się znacznie częściej niż dawniej.
– Ach, dzieci – powiedział ich oddany wujek. – A czego w tym roku spodziewają się pod choinkę?
– Edward chciałby lokomotywę do swojego zestawu.
– Doprawdy?
– Czerwoną lokomotywę Hornby LMS model „Księżna Elżbieta” – doprecyzowała Wendy. – Numer 4–6–2.
Henry zanotował te dane, rozmyślając o swojej siostrze, która nie odróżniała Bałtyku od Bałkanów – i prawdopodobnie również od Balearów – ale potrafiła wyrecytować z głowy specyfikację modelu pociągu dla dziecka.
– A Jennifer?
Wendy westchnęła.
– Statek Shirley Temple. I byłoby dobrze, gdybyś umiał jej wytłumaczyć, dlaczego widziała na ekranie Shirley Temple – zabraliśmy ją w ubiegłym tygodniu do kina – ale Shirley Temple nie widziała jej.
Henry, który w ciągu ostatnich dziesięciu dni poświęcił wiele czasu na próby wyjaśnienia jednemu z ministrów Rządu Jej Wysokości, jakie wyobrażenia na temat optymalnego rozwoju wydarzeń dla Francji może mieć Monsieur Pierre Laval, powiedział, że się postara.
– Kto jeszcze przyjedzie?
– Nasi starzy znajomi, Peter i Dora Watkinsowie. Pamiętasz ich?
– On jest kimś tam w banku, prawda?
– Prawie dyrektorem – odparła Wendy. – Będzie też George, wujek Toma.
– Mam nadzieję, że twój barometr to przeżyje – jęknął Henry. – W zeszłym roku ledwo uszedł z życiem. – George był w swoim czasie renomowanym producentem przyrządów naukowych. – George o mało nie zastukał go na śmierć.
Wendy powróciła do listy gości.
– Będzie też dwoje uchodźców.
– Dwoje uchodźców?
Henry zmarszczył brwi, chociaż w gabinecie Ministerstwa Spraw Zagranicznych siedział sam. Niektórych uchodźców traktowano tam bardzo nieufnie.
– Tak, proboszcz nas poprosił, żeby podczas tych świąt w każdym domu była para uchodźców z obozu przy Calleford Road. Pamiętasz naszego ojca Wallisa, Henry?
– Długie kazania.
– Czyli pamiętasz – skwitowała Wendy bez śladu ironii. – Załatwił wszystko za pośrednictwem jakiejś organizacji kościelnej. Musimy być dla nich bardzo życzliwi, bo wszystko stracili.
– Czyli dać im praktyczne prezenty – odparł Henry, bez trudu rozszyfrowując sens tego ostatniego zdania.
– Ciepłe skarpety, szaliki itd. – potwierdziła Wendy Witherington. – Dochodzą do tego ludzie, którzy będą na wieczerzy wigilijnej.
– Mianowicie?
– Lekarz i jego żona,