Świąteczne tajemnice. Группа авторов
blond włosy i kręcąc pierścionkiem z brylantem. – Prześliczny, co?
– Chciałem, żeby nosiła na prawej dłoni – dorzucił Robert Steele – ponieważ jest leworęczna, ale ona nie chce o tym słyszeć.
– No myślę – powiedziała Dora Watkins. – Bardzo pięknie komponuje się z obrączką.
– Też to mówię – stwierdziła pani Steele z uroczym uśmiechem i na powrót schowała upierścienioną dłoń pod stołem.
– Słyszycie? – zawołała nagle Wendy. – Przybyli Waitsowie. Chodźcie wszyscy… Potem będą babeczki i kawa w holu.
Kolędnicy z Berebury zostawili swoje lampiony przed drzwiami i z tekstami w dłoniach stłoczyli się wokół choinki w holu wejściowym Witheringtonów.
– Dobra – dał sygnał ich szef, młody mężczyzna z wydatnym jabłkiem Adama. Zaczął wymachiwać niewielką batutą. – Trzy cztery…
Znajome słowa Once in Royal David’s City niebawem rozbrzmiewały w całym domu, wypełniając go radosnym dźwiękiem. Henry zobaczył łzę w oku pani Godiesky i zauważył, że poważna twarz panny Hooper okrywa się wyrazem wielkiej tęsknoty. Również dla niej scenę tę musiały zaludniać duchy dawnych świąt.
Później, kiedy przyszło do odtwarzania tej sceny w głowie dla policji, Henry potrafił tylko umiejscowić państwa Steele’ów w głębi holu z doktorem Friarem i wujem George’em. Peter i Dora Watkinsowie wybrali miejsce na schodach na pierwsze piętro, trochę na uboczu, ale ze strategicznym widokiem na cały hol. Pani Friar stała niezdarnie przed szefem chóru. Podczas śpiewania kolęd nigdzie nie widać było profesora Hansa Godiesky’ego.
Henry pamiętał, że zauważył stłumiony wyraz podniecenia na twarzach siostrzenicy i siostrzeńca, którzy przycupnęli u góry schodów. Pamiętał również swoją nadzieję, że dzieci zachwyciła muzyka, a nie sterty babeczek czekających na nich pośród ozdobnych kolcorośli na kredensie w głębi holu.
Kiedy wybrzmiała ostatnia kolęda, dzieci – i cała reszta towarzystwa – natychmiast rzuciły się na wypieki. Dorośli mogli również poczęstować się gorącym ponczem, przyprawionym w odpowiedniej temperaturze przez Toma Witheringtona, a młodzi – domowej roboty lemoniadą.
Niedługo po zniknięciu ostatniej babeczki w ustach jednego z kolędników oficjalne uroczystości wigilijne u Witheringtonów dobiegły końca.
Pierwsi wyszli farmaceuta i jego żona, uścisnąwszy wszystkim dłonie.
– Wiemy, że jest jeszcze wcześnie – przepraszała Lorraine Steele – ale biednemu Robertowi znowu dokucza żołądek.
Henry, który spodziewał się wiotkiej niewieściej dłoni, był zaskoczony stanowczością uścisku.
– Nie gniewajcie się – powiedział mąż Lorraine do Wendy – ale chyba musimy się już zbierać.
Chociaż Robert Steele zmusił się do uśmiechu, wyglądał dosyć mizernie. Być może on również zauważył, że pierścionek, który dał żonie w ramach prezentu świątecznego, ma po wewnętrznej stronie paskudną plamę.
Państwo Steele’owie wyszli pośród chóru pożegnań. Następnie mimozowata panna Hooper uznała wieczór za bardzo udany i oznajmiła, że musi wszystko posprawdzać w kościele przed pasterką, i również wyruszyła w drogę.
– Chciałabym wiedzieć – powiedziała prowokacyjnie Dora Watkins, kiedy reszta gości ponownie zebrała się w salonie, a dzieci wysłano z powrotem do łóżek (nie bez protestów z ich strony) – czy lepiej jest być oczkiem głowie starego mężczyzny czy niewolnicą młodego.
Wendy zmarszczyła czoło.
– Nie jestem pewna – odparła z całą powagą.
– Pani Steele steruje mężem jak kukiełką, nie sądzicie? – stwierdził Peter Watkins.
– Wróć, Williamie Wilberforce, niewolnictwo nie zostało jeszcze do końca wykorzenione – zażartował Tom Witherington. – Co byście powiedzieli na strzemiennego?
Chętnych nie było i po paru chwilach wyszli również Friarowie.
Wendy niespodziewanie uznała, że nie idzie na pasterkę, i pożegnała się z całym towarzystwem. Inni domownicy również postanowili pójść wcześnie spać i ostatecznie tylko Henry Tyler wziął udział w pasterce w kościele św. Wiary.
Kiedy przechodził przez rynek, w uszach wciąż rozbrzmiewały mu słowa ostatniej kolędy: „Jesteśmy trzej królowie Orientu”. Henry żałował, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma do czynienia wyłącznie z królami: życie byłoby wtedy prostsze. Dyktatorzy i prezydenci – zwłaszcza jeden prezydent nie tak bardzo oddalony od „perfidnego Albionu” – byli znacznie bardziej nieprzewidywalni.
Na schodach kościoła nucił ostatnią zwrotkę kolędy: „Mirra jest moja; jej gorzka woń/oddycha życiem gęstniejącego mroku;/który smuci się, wzdycha, krwawi, kona,/zamknięty w zimnym jak kamień grobie”.
Kiedy szukał pustej ławki z tyłu i uderzył go w nozdrza niemiły zapach mieszanki dymu gromnic i kościelnych kwiatów, uznał, że powinien myśleć o kadzidle, a może nawet – kiedy zobaczył błyszczące lichtarze i krzyż na ołtarzu – o złocie Melchiora…
Po kilku minutach z rozmyślań wyrwało go jakieś poruszenie na przedzie kościoła. Podniósł wzrok i zdążył zobaczyć, jak dwóch kościelnych prowadzi pod ramię pannę Hooper.
– Gdybym mogła napić się wody… – usłyszał jej słowa, zanim zniknęła w zakrystii. – Zaraz dojdę do siebie. Bardzo przepraszam za zamieszanie. Najmocniej przepraszam…
Kazanie proboszcza jak zwykle wlokło się bez końca, a kiedy wierni wychodzili z kościoła, złożył im życzenia wesołych świąt. Na rynku Henry spotkał doktora Friara, który wychodził z domu państwa Steele’ów.
– Ciężka zapaść – poinformował. – Ostre bóle epigastryczne i wymioty. Przyszła do mnie pani Steele i poprosiła, żebym go zobaczył. W wymiocinach była krew, co ją przestraszyło.
– Nic dziwnego – powiedział Henry.
– Jest ciężko chory. Muszę go jak najszybciej zawieźć do szpitala.
– Mógł się czymś zatruć na Wigilii? – spytał Henry i powiedział medykowi o pannie Hooper.
– Jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić, ale całkiem niewykluczone – odparł lekarz. – Proszę sprawdzić po powrocie do domu, jak czują się inni. Sądzę, że Wendy także się zatruła, bo nie wyglądała zbyt dobrze, kiedy wychodziliśmy, a moja żona też nie czuła się najlepiej. Proszę dzwonić, gdybyście mnie potrzebowali.
Kiedy Henry dotarł do domu, panowało tam spore poruszenie i w wielu pokojach paliło się światło. Nikt nie był bardzo chory, ale Wendy i pani Godiesky czuły się zdecydowanie źle. Dorze Watkins nic nie dolegało, w związku z czym mogła obsługiwać poszkodowanych.
Na szczęście z pokoju dziecięcego nie dochodziły żadne odgłosy. Henry zakradł się tam i przy obu łóżkach położył wypchaną skarpetę. Kiedy schodził z powrotem do holu, wydawało mu się, że słyszy dzwonek ambulansu przed domem obok.
„Rano sytuacja będzie czytelniejsza”, powiedział do siebie, jakby chodziło o jakiś rozwijający się kryzys dyplomatyczny. Jego przeczucia się potwierdziły.
Połowa domostwa Witheringtonów miała w nocy ostre dolegliwości żołądkowo-jelitowe, a Robert Steele zmarł koło drugiej nad ranem w miejscowym szpitalu.
Kiedy Henry spotkał w bożonarodzeniowy poranek swoją siostrę, była blada jak ściana.
– Och, Henry – zawołała – czy to nie straszne,