Świąteczne tajemnice. Группа авторов
razem, ponieważ nigdzie nie było widać środka transportu, który miałby przywieźć Angelę. Bezkrytycznie entuzjastyczne recenzje Westa z jej ostatnich występów kazały mi się zastanowić, czy coś się między nimi nie dzieje. W życiu Angeli z reguły się działo, a wyobrażenie, że angielski krytyk jest nieprzekupny, to czyste mrzonki. Mój spór z Angelą nie miał jednak nic wspólnego z seksem. Chodziło o niedorzeczne i nieustanne zasłanianie mnie na scenie podczas ogólnokrajowego tournée z inscenizacją Private Lives Noëla Cowarda, w której przejąłem rolę graną wcześniej przez Cowarda i stworzyłem kreację, która zdaniem wielu osób… ale zostawmy to. Dawne triumfy, dawne triumfy.
Wypowiedział te słowa tonem godnym Prospera, który żegna się ze swoją sztuką.
– A na czym polegało wykroczenie Westa? – zapytał niewinnie Martin Lovejoy, który najlepiej ze wszystkich zgromadzonych orientował się w kulisach teatralnego światka i znał odpowiedź na to pytanie.
– W swojej macierzystej gazecie napisał niezwykle kąśliwą recenzję z mojego Malvolia – odparł krótko sir Adrian.
– Chodzi o tekst, w którym napisał o pańskich „skróconych goleniach”? – spytał Peter Carbury, który jako jedyny z obecnych czytywał „Manchester Guardian”.
– Celowy efekt kostiumowy! – Sir Adrian oburzył się. – Bardzo pomysłowy projekt mojej drogiej przyjaciółki Binkie Mather. Na skutek typowej dla krytyków złej woli on tego nie dostrzegł.
Dla przywrócenia równowagi ducha wypił łyk porto, a Peter i Martin wykorzystali tę chwilę na mrugnięcie do siebie nawzajem.
– Kiedy prowadziłem Angelę do salonu, rozpływała się oczywiście w zachwytach – podjął sir Adrian. – „Jak cudownie znowu być w moim ukochanym Herrington Hall” – w tym guście. West rozglądał się ze sceptyczną miną. Odwiedził mnie już wcześniej w okresie, kiedy wciąż żywiłem złudzenie, że należy do bardziej spostrzegawczych pośród obiecujących krytyków, wiedziałem zatem, że dwór, ze wspaniałymi widokami na Sussex Downs, budzi w nim pożądanie. Podejrzewałem, że ideę aktora-arystokraty uważa za niedorzeczną, ale nie widzi niczego śmiesznego w idei krytyka-arystokraty. Kodeks szlachecki pozwala zajmować się pisaniną. West miał wysoki niezależny dochód, co jednak nie gwarantuje niezależności sądów. Chociaż wybrał sceptyczną minę, traktowałem ich oboje z jednakową kurtuazją, a kiedy mieszałem im koktajle, Alice – moja ukochana Alice – wprowadziła Franka Mandeville’a.
– Swojego kochanka – powiedział Peter Carbury.
– Drogi chłopcze, nie afiszuj się ze swoim prowincjonalizmem i prostactwem – skarcił go surowo sir Adrian. – W teatrze bierzemy takie rzeczy z marszu. Ograniczmy się do stwierdzenia, że w przeszłości Frank był jej cavalier servente.
– Czym? – spytał rozdrażnionym tonem Stephen Coates, którego znamionowała często deklarowana i bardzo brytyjska niechęć do pretensjonalności.
– Jest to włoskie określenie – wyjaśnił życzliwie sir Adrian – mężczyzn, którzy służą damie za swego rodzaju dodatkowego męża. Funkcja ta ma we Włoszech długą tradycję.
– Zazwyczaj są o wiele młodsi – powiedział Peter Carbury. – Tak jak w tym przypadku.
– Młodsi – przyznał sir Adrian – lecz niekoniecznie o wiele. Frank Mandeville tak często grywał pierwszoplanowe role młodzieńców, że mógłby się doktoryzować z młodzieńczości. Alice już dawno zakończyła swój… patronat nad nim, a kiedy go wprowadzała, miała taką minę, jakby nie mogła zrozumieć, co ją w nim kiedyś pociągało. Kiedy zobaczyłem jego włosy, zaczesane do tyłu na takiej ilości oleju, że w łożu rozkoszy musiała się z nim czuć jak z mechanikiem samochodowym, ja również nie mogłem tego zrozumieć.
– To musiało być wesołe przyjęcie – skomentował Stephen Coates.
Sir Adrian uśmiechnął się do niego, aby zasygnalizować wszystkim zgromadzonym, że Stephen nie należy do tych młodych ludzi, od których można oczekiwać znajomości obyczajów kulturalnego, a zwłaszcza rozmiłowanego w teatrze towarzystwa.
– Muszę przyznać, że na widok Franka Angela powiedziała: „Co to jest?” i podejrzliwie przerzucała wzrok między Alice i mną. Podjęliśmy jednak – a ściślej biorąc, ja podjąłem – pewne środki ostrożności i zaprosiliśmy liczne grono lokalnych pospolitaków – dyrektora szkoły, zubożałego szlachcica i jego męczącą żonę, co najmniej dwóch proboszczów i innych tego pokroju poczciwców – i kiedy teraz zaczęli się schodzić, rozbroili podejrzenia, że się tak wyrażę.
– Podejrzenia? – spytał Mike, który nie znał tej historii i nie grzeszył bystrością.
Sir Adrian machnął ręką z niedbałym dostojeństwem, którego nabawił się od grania arystokratów starej szkoły.
– Towarzystwo zdążyło się już dobrze rozkręcić, kiedy przybył Richard Mallatrat z żoną.
– Najwybitniejszy Hamlet swojego pokolenia – wtrącił złośliwie Peter Carbury.
– Nie przychodzi mi do głowy bardziej mdły komplement – zripostował wyniośle sir Adrian. – Sztuka aktorstwa szekspirowskiego jest martwa. Jeśli wierzyć gazetom, w teatrze króluje dzisiaj młody Olivier, któremu mówienie tekstu barda wychodzi nie lepiej niż powstrzymywanie się od przesadnych gestów i chwytów.
– Rywalizowaliście ze sobą o tę rolę, prawda? – spytał Carbury.
Po chwili milczenia sir Adrian przyznał mu rację.
– W teatrze Old Vic. Pieniądze marne, ale prestiż ogromny. Na pewno bardzo chciałem dostać tę rolę.
– Aby reanimować pańską karierę? – zasugerował Sykes, czym zasłużył sobie na spojrzenie pełne stężonej nienawiści.
– Nigdy nie musiałem reanimować mojej kariery! Chciałem tej roli, aby pokazać młodszemu pokoleniu, jak się to robi! Wyznaczyć standardy dla ludzi, którzy zatracili prawdziwą sztukę aktorstwa. Tymczasem rolę dostał Mallatrat i odniósł powierzchowny sukces, chociaż zupełnie pozbawił tę rolę jej kluczowego wymiaru intelektualnego, a także muzyczności, którą wniósłby bardziej doświadczony aktor. – Pochylił się do przodu z groźnym błyskiem w oku. – Mnie zaproponowano rolę Poloniusza.
– To dobra rola – powiedział wielebny Fortescue, zapewne mimowolnie wcierając sól w ranę.
Sir Adrian puścił jego uwagę mimo uszu.
– Zrobiono to oczywiście z czystej złośliwości. Stał za tym Mallatrat, który podjudził dyrekcję teatru, a potem opowiedział tę historię wszystkim znajomym. Już nigdy nie zagrałem w Old Vic. Musiałem rozczarować rzesze moich miłośników, ale pewnych zniewag nie wolno darować.
– Próbowałeś nawet zrewanżować mu się za pośrednictwem jego żony, prawda? – spytał Martin Lovejoy, który był doskonale zorientowany w tego typu historiach.
– Kaczka dziennikarska. Gloria Davere nie była wtedy jego żoną, aczkolwiek tylko formalnie. Już nie świeciła olśniewającym blaskiem „gwiazdy” Hollywood. Rzeczywiście doszło między nami do – jak się nazywa ten nowy film? – krótkiego spotkania. Jak już mówiłem, moralność świata teatru różni się od moralności Leamington Spa czy Catford. Przypadkiem wpadliśmy na siebie pewnego sobotniego wieczora na dworcu Crewe, po występach w innych miastach. Przyznaję – chociaż może to zabrzmieć frywolnie – że dla mnie był to tylko sposób na zabicie czasu, skoro już kaprysy brytyjskich kolei zostawiły nas na lodzie. Ale rzeczywiście przeszło mi przez myśl, że nauczyłbym to nieokrzesane młode stworzenie bardziej ogładzonych obyczajów – wprowadziłbym ją w tradycje miłosne z czasów, kiedy nadal rządziła romantyczność, a damę traktowało się po rycersku