Świąteczne tajemnice. Группа авторов
te nieszczególnie ograniczały krąg podejrzanych – zasugerował Peter Carbury.
– Rzecz jasna. W pobliżu tacy przebywali wszyscy ludzie teatru z wyjątkiem ofiary i wszyscy mieli powody, aby źle jej życzyć. Niestety moja żona Alice katastrofalnie zawęziła grono potencjalnych sprawców – oczywiście nieumyślnie. – Sir Adrian nie miał świadomości, że w tym momencie stopa wielebnego Sykesa dotknęła stopy wielebnego Fortescue. Ci duchowni trochę się znali na ludzkiej naturze – i to nie tylko dlatego, że sami nie byli wolni od cielesnych pokus. – Tak, Alice podobno utrzymywała wcześniej przyjazne stosunki z naszym nowym konstablem. – Eklezjalne stopy znowu się zetknęły. – Kiedy gawędziła z nim zupełnie nieformalnie po nieco napiętym obiedzie, w pewnym momencie przypadkowo wspomniała, że kiedy stała wcześniej przy oknie, wydawało się jej, że widzi, jak coś leci przez ogród.
– Buteleczka?
– Buteleczka. To przesądziło sprawę. Ogród przeszukano, buteleczkę znaleziono, zawartość przeanalizowano. Nie mogło być żadnych wątpliwości.
– Dlaczego? – spytał Mike, który nie należał do grona najbystrzejszych osób w pomieszczeniu.
– Dlatego, że hioscynę dosypano do drugiej kolejki drinków, a jedyną osobą, która opuściła później salon, byłem ja – aby powitać Jacka Rodena. Sam Roden nie mógł tego zrobić, ponieważ zanim wszedł do salonu, buteleczka była już pusta i wyrzucona. Tylko ja mogłem to zrobić. Aresztowano mnie i postawiono zarzuty, co zubożyło cały teatr.
Wszyscy pokiwali głowami, świadomi, że dotarli do przedostatniego punktu opowieści sir Adriana.
– Pójdźcie wszyscy – rozkazał Archie od drzwi, w przewidzianym w scenariuszu momencie i dzwoniąc kluczami. – Czas się ruszyć. My też mamy świąteczny obiad do zjedzenia.
– Proszę nam jednak powiedzieć – poprosił Mike, który nie tylko był mało rozgarnięty, ale również nigdy wcześniej nie słyszał tej historii – kim była ofiara.
Sir Adrian odwrócił się i ogarnął wzrokiem stojących wokół stołu gości tudzież resztki posiłku. Głęboko wczuł się w rytm tej części swojego występu: minęło już dziesięć Bożych Narodzeń od czasu, kiedy zgodny chór aktorskich osobistości przekonał nowego króla, aby nie uświetniał swojej koronacji inscenizacją teatralną na szafocie. Sir Adrian wysunął głowę do przodu, przybierając postawę Ryszarda III ze swoich dawnych występów.
– Potrzebujesz o to pytać? – wychrypiał. – Któż jak nie krytyk? – To ostatnie wypluł z siebie z wielkim rozmachem. – Któż jak nie człowiek, który oszkalował moje nogi?
Kiedy się odwrócił i powiódł wszystkich z powrotem do ich cel, wszystkie oczy spoczęły na skróconych udach i łydkach człowieka, który był kiedyś tym dla rajtuz, czym dzisiaj Betty Grable była dla jedwabnych pończoch.
Peter Lovesey
Dobry pudding nie jest zły
Wszystkie książki napisane przez Petera Loveseya na wczesnym etapie jego kariery literackiej rozgrywają się w przeszłości. Dotyczy to również wiktoriańskich przygód sierżanta Cribba i konstabla Thackeraya, którzy zadebiutowali na stronach Wobble to Death (1970), i oparto na nich popularny serial telewizyjny wyświetlany na PBS Mystery. Następnie Lovesey napisał cykl książek z udziałem księcia Walii, Alberta Edwarda, lepiej znanego jako Bertie – późniejszego króla Edwarda VII. Scenerią jego nowszych powieści, wśród których wyróżnia się cykl z porywczym detektywem z Bath, Peterem Diamondem, są czasy współczesne. Opowiadanie Dobry pudding nie jest zły po raz pierwszy ukazało się w zredagowanej przez Tima Healda antologii A Classic Christmas Crime (Londyn: Pavilion, 1995).
Frank Morris wmaszerował do kuchni i łupnął o stół kuchenny zimnym białym indykiem.
– Osiem kilo oskubanej wagi. Zadowolona?
Jego żona Wendy stała przy zlewie i kończyła myć naczynia po śniadaniu. Jej ramiona się napięły.
– Co to jest, Frank?
– Nawet nie spojrzysz, kobieto, do cholery.
Potraktowała to jako rozkaz i obróciła się na pięcie, wycierając mokre dłonie w fartuch.
– Indyk. Solidny. Całkiem solidny.
– Solidny? – spieklił się Frank. – Mamy rok czterdziesty szósty, na litość boską! To jest istny cud natury. Większość ludzi w okolicy będzie zasiadała do kotletów wieprzowych i baranich – jak dobrze pójdzie. Ja ci przynoszę w świąteczny poranek wielgachnego indyka i wszystko, na co się stać, to „solidny”?
– Po prostu nie byłam na to przygotowana.
– Ty to umiesz mnie wkurzyć.
– Skąd go wziąłeś, Frank? – Wendy sondowała grunt.
Jej zwalisty mąż podszedł do niej. Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Przybliżył twarz na kilka centymetrów do jej nosa. Nie było jeszcze dziewiątej, a ona już czuła w jego oddechu whisky.
– Wygrałem go, a co? – powiedział, jakby ją prowokował, żeby to zakwestionowała. – Wczoraj wieczorem na loterii mięsnej w Valiant Trooper.
Wendy skinęła głową, udając, że się nabrała. Podważanie wypowiedzi Franka nie miało sensu. Podbite oczy i lania skutecznie ją tego nauczyły. Podejrzewała, że również indyk jest owocem zaprowadzonych przez Franka rządów pięści. Frank nigdy nie przegrywał. Jeśli mógł po boksersku odebrać innej osobie nagrodę, uważał ją za uczciwą zdobycz.
– Nafaszeruj i wsadź do piekarnika – rozkazał. – Gdzie chłopak?
– Chyba na górze – odparła ostrożnie Wendy.
Norman uciekł, kiedy usłyszał odgłos przekręcania klucza w drzwiach wejściowych.
– Na górze? – oburzył się Frank. – W pierwszy dzień świąt?
– Zawołam go. – Wendy ucieszyła się z pretekstu, aby uciec od Franka do pogrążonego w półmroku przedpokoju. – Norman! – zawołała czule. – Wrócił twój ojciec. Zejdź na dół i życz mu Wesołych Świąt.
Blady, poważny chłopiec ostrożnie zszedł na dół i zatrzymał się w przedpokoju, aby uścisnąć matkę. Inaczej niż większość dzieci w jego wieku – miał dziewięć lat – Norman żałował, że wojna skończyła się w 1945 roku. Liczył na to, że wróg stawi zdecydowany opór i będzie bez końca przeciągał walki. Do tej pory pamiętał świętowanie na ulicy w dzień zwycięstwa – siedział na długiej drewnianej ławce, otoczony roześmianymi sąsiadami. Normana i jego matkę nieszczególnie ucieszyło, że „nasi chłopcy niedługo wrócą do domu”.
Wendy przygładziła włosy, szepnęła mu coś na ucho i delikatnie zaprowadziła go do kuchni.
– Wesołych Świąt, tato – powiedział, a potem dodał z własnej inicjatywy: – Wróciłeś wczoraj na noc?
– To nie twoja sprawa, Norman – wtrąciła się Wendy, która nie chciała, aby jej syn prowokował w taki dzień Franka.
Frank zachowywał się tak, jakby nie usłyszał. Sięgał po coś na najwyższej półce kredensu, gdzie z reguły trzymał swój stary pas wojskowy. Wendy opiekuńczo zasłoniła chłopca ramieniem.
Jednak zamiast pasa Frank zdjął z półki zawiniętą w brązowy papier paczkę.
– Masz, synu – powiedział, przywołując Normana ruchem głowy. – Cała ulica będzie ci zazdrościła. Zatrzymałem to specjalnie dla ciebie.
Norman podszedł do