Świąteczne tajemnice. Группа авторов
Maud spojrzała na wnuka. – Dostałeś jakiś fajne prezenty?
Norman spuścił wzrok na sznurówki.
– Babcia cię o coś spytała, kochanie.
– Dostałeś wszystko, o co prosiłeś?
– Nie wiem.
– Napisałeś do Świętego Mikołaja? – spytała Maud, zerkając ukradkiem na Wendy.
Norman wywinął oczami.
– Nie wierzę już w takie rzeczy.
– Szkoda.
– Tata dał mi hełm po zabitym Niemcu. Podobno należał do Niemca, który zastrzelił wujka Teda. Nie cierpię tego hełmu.
Wendy zabrała ze stołu marchew i włożyła do zlewu.
– Jestem pewna, że chciał ci zrobić jak najlepszy prezent, Norman.
– Jest w nim dziura po kuli.
– Dał ci coś jeszcze? – spytała jego babcia.
Norman pokręcił głową.
– Mama dała mi czekoladę i Dandy Annual.
– A tata tylko ten hełm?
– Proszę cię, nic nie mów – powiedziała Wendy. – Wiesz, jak to jest.
Maud Morris pokiwała głową. Nie było sensu, żeby karciła syna. Wyładowałby się tylko na Wendy. Dylemat maltretowanej żony znała z własnego doświadczenia. Protesty nakręcały tylko przemoc. Świadomość, że jej drugi syn wyrósł na takiego brutala, budziła w niej wstyd i gniew. Jej ukochany pierworodny Ted nigdy nie skrzywdziłby kobiety. Ale Teda jej odebrano. Zdjęła fartuch z wieszaka na drzwiach i zaczęła szatkować kapustę. Normana wysłano do zastawienia stołu w pokoju od frontu.
Cztery godziny później, kiedy król wygłaszał orędzie do narodu, usłyszeli próbę przekręcenia klucza w drzwiach wejściowych. Wendy wyłączyła radio. Po co najmniej trzech kolejnych próbach Frank i Polly chwiejnym krokiem wtoczyli się do przedpokoju. Frank się słaniał z butelką w ręce i przekrzywionym papierowym kapeluszem na czubku głowy. Jego szwagierka trzymała go za połę, trzęsąc się ze śmiechu, a w prawej ręce dzierżyła parę butów na zapięcia wokół pięty.
– Wesołych Świąt! – ryknął Frank. – Pokój ludziom dobrej woli z wyjątkiem szkopów i tej bandy obok.
Polly zgięła się w pół od niekontrolowanego chichotu.
– Wezmę twój płaszcz, Polly – zaproponowała Wendy. – Pamiętałaś o puddingu? Chciałabym go od razu włożyć do garnka.
Polly odwróciła się do Franka.
– Pudding. Co zrobiłeś z puddingiem, Frank?
– Z jakim puddingiem?
Do przedpokoju weszła Maud i stanęła za plecami Wendy.
– Wiem, że Polly zrobiła pudding. Nie wygłupiaj się, Frank. Gdzie on jest?
Frank pokazał za siebie.
– Został u Polly? – powiedziała z rozpaczą Wendy. – Och, nie!
– Głupia krowa. O czym ty gadasz? Jest przed naszymi drzwiami, do cholery. Musiałem położyć go na ziemi, żeby otworzyć drzwi, no nie?
Wendy przecisnęła się koło nich i podniosła przykrytą natłuszczonym papierem białą formę. Szybko zaniosła ją do kuchni i włożyła do garnka z wrzącą wodą.
– Jaki duży i ładny.
Ta życzliwa uwaga wywołała kolejne salwy śmiechu Polly, która nareszcie oświadczyła bełkotliwym głosem:
– Musisz być dla mnie wyrozumiała. Twój stary jest bardzo niegrzecznym chłopcem. Zabrał mnie do pubu i trochę upił.
– Bij, zabij, ale ja nie wiem, skąd on bierze pieniądze – rzuciła Maud.
– Wendy pewnie często tak mówi – powiedziała Polly. Pochyliła się w stronę szwagierki z puklem brązowych włosów na twarzy. – Z tego, co słyszałam, trochę znasz się na biciu, prawda, Wen?
Nie wygłosiła tej uwagi współczująco, lecz triumfująco. Wendy poczuła, że czerwieni się ze wstydu. Polly uśmiechnęła się złośliwie i obróciła na pięcie, przez co jej czarna spódnica zawirowała. Grube czarne linie, które narysowała sobie z tyłu nóg, aby udawały szwy pończoch, były rozmazane w wyższych partiach. Wendy wolała nie myśleć o tym, jak do tego doszło.
Wyjęła z piekarnika mięso, które zdążyło się już upiec, przełożyła na paterę i zaniosła do pokoju. Maud i Norman przynieśli warzywa.
– Chciałbyś pokroić indyka, Frank?
– Wstrzymaj konia, kobieto. Nie odmówiliśmy jeszcze modlitwy.
– Przecież my nigdy… – zaczęła Wendy.
– Boże Wszechmogący – zaintonował Frank. Wszyscy spuścili głowy. – Dziękujemy za to, co otrzymać mamy, i za dopilnowanie, żeby loterię mięsną wygrał ten wymoczek i postanowił ją przekazać rodzinie Morrisów.
Maud cmoknęła z dezaprobatą.
Polly zaczęła chichotać.
– Ni w ząb nie rozumiem tych słynnych niezbadanych ścieżek – kontynuował bluźnierczo Frank – bo jeśli tam w górze naprawdę ktoś jest, to powinien dopilnować, żeby przy tym stole siedział dzisiaj mój brat Ted.
– Wystarczy, Frank! – powiedziała Maud. – Siadaj.
– Amen – skwitował Frank. – Gdzie jest nóż do krojenia mięsa?
Wendy mu go wręczyła i przystąpił do swojego zadania, odkrawał grube plastry mięsa i kładł na talerze, które podsuwała mu jego matka.
– To jest dla Polly. Ona lubi, żeby było gorące.
Polly znowu zachichotała.
Po chwili każdy miał przed sobą talerz.
Żeby nie dać się prześcignąć w biesiadnych żartach, Polly powiedziała:
– Przesadziłeś z piersią, Frankie, mój drogi. Myślałam, że wolisz nóżki.
– Specjalistka się znalazła – powiedziała zgryźliwie Maud.
– Uważaj, mamo – ostrzegł ją Frank, machając nożem. – Pokój ludziom dobrej woli.
– Tylko jeśli są grzeczni – orzekła Polly.
– Billy Slater mówi, że… – rozległ się dziecięcy głosik.
– Cicho bądź, Norman! – rozkazała Wendy.
Jedli w ponurej ciszy, nie licząc zwierzęcych odgłosów przeżuwania i połykania, które wydawał z siebie Frank. Skończył pierwszy i szybko dolał sobie piwa.
– Tato?
– Tak, synu?
– Wygralibyśmy wojnę bez Amerykanów?
– Bez Jankesów? – prychnął Frank. – Banda amatorów, synu. Oni się dołączyli dopiero po tym, jak tacy ludzie jak ja i wujek Ted odwalili prawdziwą robotę. Tak jak w poprzedniej wojnie, którą wygrał mój tata. Czekali do 1917. Nie tak było z Amerykanami, mamo? Ktoś ich widział pod Dunkierką? Ktoś ich widział w Afryce? Wiem, gdzie byli – siedzieli na swoich tłustych zadach parę tysięcy kilometrów dalej.
– Z tego co pamiętam, Frank – przerwała mu Maud – ty też siedziałeś na swoim tłustym zadzie w przytulnych wnętrzach Valliant Trooper.
– To było co innego! – zaprotestował z gniewem Frank. – Ted