Świąteczne tajemnice. Группа авторов
się, co? – zażądał Frank. – Mówimy o twoim świętej pamięci mężu, a moim bracie.
– Przepraszam, Frank. – Polly zasłoniła usta dłońmi. – Nie wiem, co mnie napadło. Naprawdę.
– Wy, kobiety, nie macie pojęcia, jak tam było – podjął Frank. – Diabli wiedzą, co tutaj wyczyniałyście, kiedy my wygrywaliśmy wojnę.
– W każdym razie Amerykanie mają gumę do żucia – przypomniał Norman. – I jeepy.
Na szczęście Frank myślał w tym momencie o czym innym. Wendy szepnęła coś Normanowi na ucho i zaczęli oboje sprzątać ze stołu, ale Maud chwyciła synową za rękę.
– Usiądź sobie – powiedziała. – Dosyć się już napracowałaś. Ja przyniosę pudding i sos waniliowy. Zresztą chciałabym się przewietrzyć. Trochę tu gorąco.
Polly zaoferowała swoją pomoc.
– W końcu to mój jest pudding.
Nie zamierzała jednak wstawać, ponieważ trzymała dłoń na udzie Franka, czego pozostali nie widzieli.
– Poradzę sobie – odparła Maud.
– Czy to jest prawdziwy pudding? – spytał Norman.
– Co to znaczy „prawdziwy”? – Polly zdziwiła się. – Zużyłam na niego prawie cały kartkowy przydział. Puddingi bożonarodzeniowe muszą dojrzewać. Ten ma dwa lata. Powinien być przepyszny. Z jednym było ciężko. W 1944 roku nie miałam chłopa, który by mi pomógł z mieszaniem składników.
Uśmiechnęła się zalotnie do Franka.
Wendy to zignorowała.
– Kiedy Norman pytał – powiedziała – czy to jest prawdziwy pudding, chyba chodziło mu o to, czy znajdzie w środku sześciopensówkę na szczęście…
– Może znajdzie, jeśli jest grzecznym chłopcem, tak jak jego tata – odparła kokieteryjnie Polly. – Oczywiście, że to jest prawdziwy pudding.
– Co to w ogóle za pytanie? – uaktywnił się Frank. – Czy ktoś w ogóle robi nieprawdziwy pudding?
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, Norman powiedział:
– Przecież sam wiesz, tato.
Miał za szybki refleks jak na swojego pijanego tatę, który wypuścił zamaszysty cios, lecz chybił.
– Zapłacisz mi za tę odzywkę! – krzyknął Frank. – Wypłuczesz usta wodą z mydłem i tak przetrzepię ci tyłek, że przez tydzień na nim nie usiądziesz.
– Chłopak tak sobie gada od rzeczy, Frank – broniła syna Wendy. – Mamy Boże Narodzenie. Wybaczmy i zapomnijmy, dobrze?
Frank skierował swój gniew na nią.
– Już ja wiem, kto wciska chłopcu do głowy takie głupoty. I kto rozpuszcza po całym mieście paskudne plotki. Możesz sobie mieć swoje Boże Narodzenie, Wendy. Dobrze je wykorzystaj, bo jutro ci pokażę, dlaczego na św. Szczepana mówimy Boxing Day.
Do pokoju, w którym zapadła cisza, weszła Maud, wnosząc udekorowany gałązką ostrokrzewu pudding.
– Bądź tak dobry i przynieść sos waniliowy, Norman.
Chłopak się ucieszył, że może pójść do kuchni.
Frank spojrzał na pudding, a potem na Polly i uśmiechnął się szeroko.
– Cóż za wspaniały widok!
Gapił się na jej dekolt.
Polly się rozpromieniła i znowu była sobą – upokorzenie, którego przed chwilą zaznała jej szwagierka, przywróciło jej dobry humor.
– Dobry pudding nie jest zły – mruknęła.
– Zobaczymy, czy czterdziesty czwarty to był dobry rocznik – powiedział Frank.
Maud pokroiła pudding i nałożyła na talerze, dając Normanowi dużą dodatkową porcję. Rzeczywiście był przepyszny, zgodnie z obietnicą Polly, i wszyscy obsypali ją komplementami.
Norman grzebał łyżeczką w gęstej owocowej masie, licząc na to, że znajdzie jedną z tych rozchwytywanych srebrnych sześciopensówek. Najpierw jednak szczęście uśmiechnęło się do Franka.
– Masz jedno życzenie. Czego tylko zapragniesz, szczęściarzu – powiedziała Polly aksamitnym, sugestywnym tonem.
Myśli Franka biegły jednak w innym kierunku.
– Życzę sobie – powiedział smutnym tonem, trzymając małą monetę między palcem wskazującym a kciukiem – aby Bóg dał wieczne odpoczywanie mojemu bratu Tedowi. Życzę Wesołych Świąt wszystkim tym facetom, którzy walczyli u naszego bloku i przeżyli. I niech Bóg pośle do piachu wszystkich naszych wrogów. A przy okazji tych cholernych Jankesów.
– To były ze cztery życzenia – skomentowała Polly. – Nie spełnią się, jeśli komukolwiek powiesz.
Wendy poczuła w ustach ostry brzeg sześciopensówki i dyskretnie wyjęła ją z ust, tak że inni tego nie zauważyli. Z całego serca zażyczyła sobie, aby Frank zniknął z jej życia.
Również Norman w końcu znalazł swój kawałek zakopanego w puddingu skarbu. Wypluł monetę na talerz i dokładnie ją obejrzał.
– Patrzcie! – powiedział zdziwiony. – To nie jest sześciopensówka. Nie ma na niej głowy króla.
– Dawaj. – Frank wziął srebrną monetę do ręki. – Jezu Chryste! On ma rację. To jest pięciocentówka. Amerykańska pięciocentówka. Skąd ona się wzięła w puddingu?
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę Polly, która wytrzeszczonymi oczami patrzyła na Franka i zaniemówiła, w odróżnieniu od niego: mężczyzna szybko wyciągnął wnioski.
– Powiem ci dokładnie, skąd się wzięła – powiedział, podsuwając monetę pod nos Polly. – Prowadzałaś się z Jankesem. Kawałek stąd była baza wojskowa, no nie? Jak to mówiłaś, w którym roku zrobiłaś ten pudding? W czterdziestym czwartym?
Wstał, pryskając dookoła śliną. Norman zsunął się z krzesła pod stół, przywierając ze strachu do nóg matki. Zobaczył, jak ciężkie buciory jego ojca odwracają się w stronę Polly, która zacisnęła kolana. Rąbek jej sukienki zadygotał.
Głos Franka rozgrzmiał po całym pokoju.
– Ted i ja walczyliśmy jak bohaterowie, a ty się puszczałaś z Amerykanami. Ty kurwo!
Normanowi mignęła dłoń ojca, który sięgnął po stojący obok kominka pogrzebacz. Norman usłyszał wrzask kobiety, a potem łupnięcie, od którego zrobiło mu się niedobrze.
Pogrzebacz spadł na podłogę. Nogi Polly szarpnęły, a potem się rozluźniły. Jedno ramię zwisło bezwładnie. Z krawędzi stołu spadła kropla krwi. Potem następna. Potem zrobił się z tego cały strumyczek. Na drewnianej podłodze powstała karmazynowa kałuża.
Norman wybiegł z pokoju i z domu na mroźne popołudniowe powietrze, zostawiając wrzaski za sobą. Przebiegł na drugą stronę ulicy i załomotał pięściami do drzwi sąsiada. Jego paniczne krzyki „Pomocy, mordują!” wypełniły ulicę. Po krótkim czasie otoczyła go zaciekawiona grupa ludzi w kolorowych czapkach z papieru. Ze zgrozą pokazał w stronę drzwi swojego domu, z których wypadł jego zakrwawiony ojciec i pobiegł ku niemu.
Do unieruchomienia Franka Morrisa potrzeba było trzech mężczyzn, a do odprowadzenia go na komisariat – pięciu policjantów. Ostatni funkcjonariusz przebywał w domu jeszcze długo po tym, jak minęła godzina, o której Norman zazwyczaj kładł się spać. Jego matka i babcia przez jakiś czas siedziały bez słowa w kuchni, bo nie mogły wysiedzieć w pokoju od