Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Świąteczne tajemnice - Группа авторов


Скачать книгу
mu starszy pan sarkastycznym tonem. – Dlaczego pan sądzi, że Komus jej nie ukradnie?

      Po wyjściu mecenasa Bondlinga Queenowie zaczęli konferować, przy czym ciężar rozmowy jak zawsze wziął na siebie Ellery. Ostatecznie inspektor udał się do swojej sypialni, aby na swojej zabezpieczonej linii porozmawiać z komendą miejską.

      – Można by pomyśleć – prychnęła Nikki – że planujecie obronę Bastylii. Któż to jest ten Komus?

      – Nie wiemy, Nikki – odparł powoli Ellery. – To może być każdy. Na drogę przestępstwa wkroczył około pięciu lat temu. Reprezentuje szacowną tradycję Arséne’a Lupina – łajdaka, który z kradzieży uczynił sztukę. Wyjątkową przyjemność zdaje się czerpać z kradzieży obiektów wartościowych, a jednocześnie doskonale zabezpieczonych. Mistrz makijażu – pojawił się w kilkunastu różnych wcieleniach. Ponadto jest niezrównanym mimem. Nigdy go nie złapano, nie sfotografowano, nie pobrano odcisków palców. Pełen inwencji, zuchwały – moim zdaniem jest to najbardziej niebezpieczny złodziej działający na terenie Stanów Zjednoczonych.

      – Skoro nigdy go nie złapano – zaprotestowała sceptycznie Nikki – to skąd wiecie, że popełnia te przestępstwa?

      – On, a nie ktoś inny? – Ellery uśmiechnął się bladawo. – Użyte techniki pozwalają uznać te kradzieże za jego dzieła. Poza tym podobnie jak Arséne na miejscu każdej wizyty pozostawia – nomen omen – wizytówkę z imieniem „Komus”.

      – Czy z reguły zapowiada z góry, że zamierza świsnąć klejnoty koronne?

      – Nie. – Ellery zmarszczył brwi. – O ile mi wiadomo, jest to pierwszy tego rodzaju przypadek. Ponieważ Komus nigdy nie robi niczego bez przyczyny, dzisiejsza wizyta w biurze Bondlinga musi być elementem szerszego planu. Tak się zastanawiam…

      W salonie zadzwonił telefon, głośno i wyraźnie.

      Nikki spojrzała na Ellery’ego. Ellery spojrzał na aparat.

      – Sądzi pan…? – zaczęła Nikki, ale uznała, że to zbyt absurdalne, i powiedziała to na głos.

      – Kiedy w grę wchodzi Komus – odparł zacietrzewiony Ellery – nic nie jest zbyt absurdalne! – W podskokach poszedł odebrać. – Halo!

      – Telefon od starego znajomego – oznajmił głęboki i trochę głuchy męski głos. – Komus.

      – W takim razie jeszcze raz halo – powiedział Ellery.

      – Czy pan Bondling – spytał jowialnie głos na drugim końcu linii – przekonał was do „uniemożliwienia” mi jutrzejszej kradzieży lalki delfina u Nasha?

      – Czyli wie pan, że Bondling tutaj był.

      – Nie wymagało to żadnych cudów, Queen. Śledziłem go. Bierzecie tę sprawę?

      – Widzi pan, Komus, w zwyczajnych okolicznościach ucieszyłbym się z zawodowej okazji do wsadzenia pana tam, gdzie pana miejsce. To okoliczności nie są jednak zwyczajne. Ta lalka stanowi zasadniczy element przyszłego funduszu dla osieroconych dzieci. Wolałbym, żebyśmy nie grali nią w zbijaka. Co by pan powiedział na to, żebyśmy odwołali tę imprezę?

      – Może raczej umówimy się na jutro w domu handlowym Nasha? – spytał życzliwie głos w telefonie.

      Zatem wcześnie rano 24 grudnia panów Queenów, mecenasa Bondlinga i Nikki Porter można było zobaczyć na żelaznym chodniku 43 Ulicy przed udekorowanymi ostrokrzewem witrynami Live Bank and Trust Company, tuż koło szpaleru uzbrojonych strażników, prowadzącego od wejścia banku do opancerzonego pojazdu, do którego szybko zmierzała lalekcja Cytherei Ypson. Dookoła zaś gapił się na to wszystko Nowy Jork, bezdusznie tupiąc po wiekowej, lodowatej twarzy ulicy dodatkowo smaganej przez niemiłosiernie zimny wiatr.

      Pan Queen przeżywał swoją zimę niezadowolenia i przeklinał pod nosem.

      – Nie wiem, o co się pan tak ciska – jęczy panna Porter. – Pan i mecenas Bondling jesteście okutani jak poszukiwacze złota z Jukonu. Niech pan spojrzy na mnie.

      – Chodzi mi o te podłe propagandowe brednie Nasha – mówi pan Queen tonem, z którego przebijała żądza krwi. – Przysięgli zachować wszystko w tajemnicy, sam pan padalec też. Oto jest honor! Oto jest duch świąt!

      – Wczoraj wieczorem trąbiły o tym wszystkie rozgłośnie radiowe – skomle pan Bondling. – A dzisiaj rano rozpisywały się o tym wszystkie gazety.

      – Wykroję temu niegodziwcowi serce z piersi. Halo! Velie, niech pan odsunie tych ludzi!

      Sierżant Velie życzliwie woła z wejścia do banku:

      – Odsunięcie się, palanty.

      Sierżant nie ma pojęcia, co przyszykował dla niego los.

      – Pojazdy opancerzone – mówi posiniała na twarzy panna Porter. – Karabiny.

      – Droga Nikki, Komus pofatygował się poinformować nas z góry, że zamierza ukraść lalkę delfina w domu handlowym Nasha. Byłoby najzupełniej w jego stylu, gdyby powiedział tak tylko po to, aby łatwiej mu było ukraść lalkę po drodze.

      – Nie mogliby się pospieszyć? – Pan Bondling dygocze. – A!

      W wejściu pojawia się nagle inspektor Queen ze skarbem w rękach.

      – Och! – woła Nikki.

      Nowy Jork gwiżdże.

      Cóż za majestat, cóż za afront dla demokracji! Jednak uliczne tłumy, podobnie jak dzieci, w głębi serca są rojalistami.

      Gdy Nowy Jork gwiżdże, sierżant Thomas Velie staje groźnie przed inspektorem Queenem z odbezpieczonym policyjnym koltem. Inspektor Queen błyskawicznie przemierza chodnik między najeżonymi rzędami strażników, trzymając w objęciach lalkę delfina.

      Queen młodszy znika, aby zmaterializować się chwilę później przy drzwiach opancerzonego pojazdu.

      – Ona jest wręcz niemoralnie, obrzydliwie piękna, panie Bondling – szepcze panna Porter z roziskrzonymi oczami.

      Pan Bondling wyciąga szyję, która wydaje się przez to nieco cieńsza.

      Wchodzi Święty Mikołaj.

      Święty Mikołaj. Uprasza się o ciszę! Pokój ludziom dobrej woli! Czy to jest ta laleczka, o której trajkoczą w radio, moi ludkowie?

      Pan B. Zmykaj stąd!

      Panna P. Ależ panie Bondling!

      Pan B. On nie ma tutaj nic do roboty. Do tyłu, Nikuś. Do tyłu!

      Święty Mikołaj. Co cię gryzie, mój chudy i rozzłoszczony przyjacielu? Nawet w sezonie świątecznym nie ima się ciebie współczucie?

      Pan B. A, o to chodzi… Masz! (brzdęk) A teraz, czy byłbyś łaskaw…?

      Święty Mikołaj. Cudna laleczka. Dokąd oni ją zabierają, moja panienko?

      Panna P. Do Nasha, Święty Mikołaju.

      Pan B. Sam się prosiłeś! Panie władzo!

      Święty Mikołaj (pospiesznie). Mały prezencik dla ciebie, moja panienko. Z pozdrowieniami od Mickiego. Najweselszych!

      Panna P. To dla mnie? (Święty Mikołaj wychodzi, szybko, z dzwonkiem) No naprawdę, panie Bondling. Czy koniecznie trzeba było…?

      Pan B. Opium dla mas! Co ten pompatyczny szarlatan pani wręczył, panno Porter? Co jest w tej tajemnej kopercie?

      Panna P. Nie mam zielonego pojęcia, ale czy to nie jest nad wyraz wzruszające? O rany, jest zaadresowana do Ellery’ego. Elleryyyyyyy!

      Pan B. (wchodzi podekscytowany). Gdzie on jest? Czy…!


Скачать книгу