Świąteczne tajemnice. Группа авторов
żadna osoba, mężczyzna czy kobieta, dorosły czy dziecko, nie postawiła stopy wewnątrz szklanej zagrody, nie licząc sierżanta Thomasa Veliego, alias Święty Mikołaj.
Pytanie: Czy sierżant Velie podmienił lalki, wynosząc prawdziwego delfina, aby go ukryć do czasu przyszłego spieniężenia bądź przekazać Komusowi lub sprzymierzeńcowi Komusa, podczas jednego ze swoich dwóch wyjść z zagrody?
Odpowiedź (sierżanta Veliego): *
Potwierdzenie: Kilkadziesiąt osób, które miały za sobą policyjne przeszkolenie i otrzymały polecenie służbowe obserwacji wnętrza szklanej zagrody, nie wspominając o samych Queenach, pannie Porter i mecenasie Bondlingu, jednoznacznie zeznało, że sierżant Velie przez cały dzień w żadnym momencie nie dotykał lalki.
Wniosek: Sierżant Velie nie mógł ukraść, a tym samym nie ukradł lalki delfina.
Item: Wszyscy wyznaczeni do obserwowania lalki funkcjonariusze przysięgli, że niestrudzenie i niezłomnie wykonywali to zadanie przez cały ten niekończący się dzień oraz że w żadnym momencie nikt ani nic nie dotknęło lalki ani od wewnątrz zagrody, ani od zewnątrz.
Pytanie: Człowiek jest istotą omylną, a zatem czy jest możliwe, że przysięgający byli w błędzie? Czy ich uwaga mogła się gdzieś zabłąkać na skutek zmęczenia, nudy et cetera?
Odpowiedź: Owszem, ale nie wszystkich jednocześnie, jak podpowiadają reguły prawdopodobieństwa. Jeśli zaś chodzi o dwa momenty zamieszania w okresie zagrożenia, Ellery osobiście zeznał, że cały czas miał oko na delfina, i nic się w tym czasie do niego nie zbliżyło ani mu nie zagroziło.
Item: Mimo powyższego na koniec dnia stwierdzili, że prawdziwy delfin zniknął zastąpiony bezwartościową kopią.
– To jest genialnie, niewyobrażalnie sprytne – powiedział w końcu Ellery. – Mistrzowska iluzja. Bo oczywiście była to iluzja…
– Czarnoksięstwo – jęknął inspektor.
– Zbiorowa hipnoza – zasugerowała Nikki Porter.
– Zbiorowy żwirek dla ptaków – burknął sierżant.
Dwie godziny później Ellery znowu się odezwał.
– Czyli Komus miał bezwartościową kopię delfina gotową do podmianki – mruknął. – Lalka jest znana na całym świecie, jej ilustracje publikowano niezliczoną ilość razy, szczegółowo ją opisywano, fotografowano… Gotowa do podmianki, ale jak on to zrobił? No jak?
– Raz już pan o to pytał, a może czterdzieści dwa razy – ironizował sierżant.
– Dzwony biją. – Nikki westchnęła. – Ale dla kogo? Nie dla nas.
Zaiste, kiedy oni siedzieli przygarbieni, Czas, który Seneka nazwał ojcem prawdy, przekroczył próg Bożego Narodzenia. Nikki wyglądała na zaniepokojoną, bo kiedy na północną porę spłynęła ta przepiękna stara pieśń, z oczu Ellery’ego trysnęła wielka światłość i upiękniła całe jego wykrzywione oblicze, na którym rozsiadł się spokój – spokój, który przybliża do zrozumienia. Ellery odrzucił do tyłu tę swoją szlachetną głowę i roześmiał się z radością niewinnego dziecka.
– Hej – zdziwił się sierżant Velie.
– Synu – zaczął inspektor Queen, nieznacznie unosząc się z fotela, lecz w tej chwili zadzwonił telefon.
– Piękne! – zaryczał Ellery. – Wyśmienite! W jaki sposób Komus dokonał podmiany, co? Nikki…
– Z jakiegoś miejsca – powiedziała Nikki, podając mu słuchawkę – dzwoni głos i moim zdaniem głos ten mówi „Komus”. Może jego pan zapyta?
– Komus – szepnął inspektor i wzdrygnął się gwałtownie.
– Komus – powtórzył zdumiony sierżant.
– Komus? – rzucił raźno Ellery. – Jak miło. Witam! Moje gratulacje.
– O, dziękuję panu – odparł znajomy głos, głęboki i głuchy. – Dzwonię z wyrazami wdzięczności za ten trzymający w napięciu dzień i z życzeniami jak najweselszych świąt.
– Domyślam się, że dla siebie przewiduje pan całkiem wesołe święta.
– Laeti triumphantes – odrzekł jowialnie Komus.
– A sierotki?
– Życzę im jak najlepiej. Ale nie będę zabierał panu czasu, panie Ellery. Jeśli spojrzy pan na wycieraczkę przed swoim mieszkaniem, znajdzie pan na niej mały prezent z życzeniami od Komusa. Pozdrowi pan ode mnie inspektora Queena i mecenasa Bondlinga?
Ellery rozłączył się z uśmiechem.
Na wycieraczce znalazł prawdziwą lalkę delfina, całą i zdrową, jeśli nie liczyć pewnego niegodnego wzmianki szczegółu. Brakowało klejnotu w małej złotej koronie.
– Problem – mówił później Ellery podczas konsumpcji kanapek z pastrami – był zasadniczo prosty. Wszystkie wielkie iluzje są proste. W środku zagrody, do której nie sposób przeniknąć, na pełnym widoku umieszcza się cenny obiekt, który jest bacznie obserwowany przez kilkadziesiąt skrupulatnie prześwietlonych, godnych zaufania i wyszkolonych osób, które ani na chwilę nie tracą go z oczu, ani razu nie dotyka ich ludzka dłoń ani nic innego, a przecież po zakończeniu okresu zagrożenia obiektu nie ma – został wymieniony na bezwartościową kopię. Wyśmienite. Zdumiewające. Przekracza wyobraźnię. Z drugiej strony jak wszystkie magiczne sztuczki daje się natychmiast rozwiązać, jeśli tylko ktoś potrafi – ja nie potrafiłem – zignorować aspekt nadprzyrodzony i trzymać się faktów. Aspekt nadprzyrodzony pojawia się jednak właśnie w tym celu: aby przesłonić fakty.
– A jakie są fakty? – ciągnął Ellery, częstując się ogórkiem kiszonym. – Fakty są takie, że pomiędzy momentem, kiedy lalkę umieszczono na platformie wystawienniczej, a momentem, kiedy odkryto kradzież, nikt i nic jej nie dotykało. A zatem pomiędzy chwilą, kiedy lalkę umieszczono na platformie, a chwilą, kiedy odkryto kradzież, delfin nie mógł zostać ukradziony. Płynie z tego prosty i jednoznaczny wniosek, że delfina skradziono poza tym okresem. Zanim zaczął się ten okres? Nie. Własnoręcznie umieściłem autentycznego delfina wewnątrz zagrody, a zatem delfina nie dotknęła żadna dłoń oprócz mojej – jak sobie zapewne przypominacie, nawet ręka porucznika Farbera. Delfin musiał zatem zostać skradziony po zakończeniu wspomnianego okresu. – Ellery pomachał zjedzonym do połowy kawałkiem ogórka. – A kto – zapytał uroczyście – jako jedyna oprócz mnie osoba miał tę lalkę w ręku po zakończeniu wspomnianego okresu, zanim porucznik Farber zakomunikował, że brylant jest ze szkła? Jako jedyna osoba?
Inspektor i sierżant wymienili zaskoczone spojrzenia, a Nikki miała zdezorientowaną minę.
– No jak to, pan Bondling – powiedziała Nikki – a on się nie liczy.
– Jak najbardziej się liczy, Nikki – rzekł Ellery, sięgając po musztardę – ponieważ fakty mówią, że delfina ukradł Bondling.
– Bondling! – Inspektor pobladł.
– Nie rozumiem – poskarżył się sierżant Velie.
– Musiał się pan pomylić, panie Ellery – powiedziała Nikki. – Kiedy pan Bondling podniósł lalkę z platformy, kradzież już się dokonała. Wziął do ręki bezwartościową kopię.
– To było właśnie sedno tej iluzji – odparł Ellery, sięgając po kolejną kanapkę. – Skąd wiemy, że pan Bondling wziął do ręki bezwartościową kopię? Stąd, że on sam tak powiedział. Proste, co? Tak powiedział, a my jak głupie osły uznaliśmy jego niczym niepoparte słowa za prawdę objawioną.
– Słusznie