Świąteczne tajemnice. Группа авторов
ich przybycie do pubu „George” zbiegło się z momentem otwarcia lokalu. Kiedy przejeżdżali koło dworca kolejowego, Lewis powiedział Morse’owi, czego zdołał się dowiedzieć o wydarzeniach poprzedniego dnia…
Klienci „George’a” zabrali 400 funtów na rzecz Fundacji dla Dzieci Upośledzonych Umysłowo w Littlemore i ten wyśmienity urobek miał zostać wręczony sekretarzowi fundacji na koniec tygodnia, z udziałem fotoreportera „The Oxford Times”, który miał uwiecznić to wspaniałe wydarzenie. Około godziny 9.30 właścicielka pubu, pani Michaels, została wysadzona przez swojego męża pod bankiem w Carfax i wymieniła pstrokatą mozaikę monet i banknotów na czterdzieści nowiutkich dziesiątek. Następnie zrobiła zakupy (kupiła między innymi winogrona dla córki, którą właśnie przyjęto do szpitala), a tuż po dwunastej wróciła busem do domu. Pieniądze, włożone do długiej białej koperty, znajdowały się w torbie zakupowej razem z tym, co nabyła tego przedpołudnia. Jej mąż jeszcze nie wrócił z hurtowni Cash and Carry. Kiedy pani Michaels ponownie weszła do pubu przez pierwszy bar, usłyszała, że dzwoni telefon. Sądząc, że to ze szpitala (miała rację), rzuciła torbę na kontuar i pobiegła odebrać. Po powrocie stwierdziła, że koperta zniknęła.
W chwili kradzieży w pierwszym barze przebywało około trzydziestu osób: zasiedziali w tym lokalu emeryci, dyżurna wataha grających w bilard bezrobotnych oraz uczestnicy spotkania opłatkowego z lokalnej firmy. Lewis od razu wiedział, że szanse na odzyskanie pieniędzy są praktycznie zerowe, a mimo to przeprowadzone przez Morse’a trzy pobieżne przesłuchania zasmuciły sierżanta jako dalece niewystarczające.
Morse przez chwilę słuchał niczego niewnoszących zeznań właściciela, po czym zapytał, dlaczego załatwianie spraw w hurtowni zajęło mu tak dużo czasu. Chociaż podane wyjaśnienie wydawało się najzupełniej wiarygodne, Morse odprawił tego pierwszego świadka z obraźliwą wręcz opryskliwością. Z kolei tymczasowo zatrudniony barman (który stał za kontuarem poprzedniego przedpołudnia) należał do ludzi, których niezmiernie łatwo do siebie zrazić, i odmówił odpowiedzi na brutalne pytanie Morse’a o obecną wysokość jego debetu. A co można powiedzieć o pani Michaels, atrakcyjnej kobiecie z orzechowymi włosami? Kiedy nieco krzywy uśmiech pozwolił Morse’owi zobaczyć jej regularne, aczkolwiek odrobinę poplamione nikotyną zęby, ta zestresowana kobieta okazała się niezdolna do stłumienia łez, usiłując wyjaśnić Morse’owi, dlaczego do celów promocyjnych chciała użyć autentycznych banknotów zamiast powiększonego pod publiczkę czeku.
Ale chwileczkę! Lewis zauważył, że w umyśle Morse’a rozegrało się coś dramatycznego: tak jakby na człowieka, który do tej pory siedział w mroku, nagle spłynęło światło. Morse zapytał – rzecz zdumiewająca! – czy szanowna pani oberżystka posiada może parę jasnozielonych skórzanych butów na wysokich obcasach. Kiedy pani Michaels odparła, że owszem, posiada, Morse uśmiechnął się tak błogo, jakby rozgryzł tajemnicę wszechświata, po czym bez zbędnej zwłoki wezwał do drugiego baru nie tylko właśnie przesłuchaną trójkę, ale również wszystkich przebywających w tym momencie w „George’u” klientów, którzy pili tam poprzedniego przedpołudnia.
Kiedy świadkowie czekali, Morse zapytał o numery seryjne ukradzionych banknotów. Lewis wyjął świstek papieru z pospiesznie naskrobanymi plamiącym długopisem liczbami.
– Na rany Chrystusa, człowieku! – syknął Morse. – Nie nauczyli się w szkole pisać?
Lewis wciągnął głęboko powietrze, odliczył do pięciu, a potem starannie przepisał liczby na czystej jak łza kartce: 773741–773780. Morse zerknął pobieżnie na te liczby, po czym schował kartkę do kieszeni i zwrócił się do stałych bywalców „George’a”.
Był właściwie pewien (tak powiedział), kto ukradł pieniądze. Z absolutną pewnością mógł natomiast stwierdzić, gdzie znajdują się pieniądze w tym właśnie momencie. Dysponował numerami seryjnymi banknotów – ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia.
Złodzieja być może wcześniej kusiło, aby wydać te pieniądze – ale teraz już nie! A dlaczego? Ponieważ o tej świątecznej porze osoba ta nie była już w stanie oprzeć się lepszej stronie swojej natury.
W barze, w którym panowała teraz cisza jak makiem zasiał (i innymi świątecznymi składnikami), twarze słuchaczy Morse’a sprawiały wrażenie zahipnotyzowanych – i takie pozostały, kiedy Morse polecił, aby banknoty umieścić z powrotem w kopercie i oddać (nie ma znaczenia, jakim sposobem) do biura sierżanta Lewisa w komendzie miejskiej policji w ciągu następnej doby.
W drodze powrotnej Lewis nie potrafił już powściągnąć ciekawości.
– Naprawdę jest pan przekonany, że…?
– Oczywiście!
– Ja sam jakoś nigdy nie umiem poskładać poszlak do kupy, panie inspektorze.
– Poszlak? Jakich poszlak, Lewis? Nie wiedziałem, że mamy jakieś poszlaki.
– No na przykład te buty. Jak one się w to wszystko wpisują?
– Kto powiedział, że się w cokolwiek wpisują? Po prostu znałem kiedyś pewną piękność z orzechowym włosami, która miała sześć – sześć, Lewis! – par jasnozielonych butów. Mówiła, że dobrze komponują się z jej kolorem włosów.
– Czyli w ogóle nie mają nic wspólnego ze sprawą?
– O ile mi wiadomo, nie mają – odparł Morse.
Następnego ranka biała koperta była już w biurze Lewisa, chociaż w dyżurce nikt sobie nie przypominał, jak się tam znalazła. Lewis natychmiast zadzwonił do Morse’a, aby pogratulować mu szczęśliwego zakończenia sprawy.
– Jeszcze tylko jedna rzecz, panie inspektorze. Zachowałem ten świstek papieru z numerami seryjnymi, a oddane banknoty są nowiutkie – ale nie te same!
– Naprawdę?
Morse sprawiał wrażenie nad wyraz niezainteresowanego.
– Nie martwi to pana?
– Dobry Boże, nie! Odnieś pieniądze tej rudej u „George’a” i powiedz jej, żeby następnym razem zdecydowała się na wielki czek! A, jeszcze jedna rzecz, Lewis. Jestem na urlopie. A więc proszę, żeby nikt mi nie przeszkadzał – rozumiesz?
– Tak, panie inspektorze. No i… Wesołych Świąt, panie inspektorze!
– Nawzajem, stary przyjacielu! – odparł spokojnie Morse.
Kierownik oddziału banku zadzwonił tego samego dnia tuż przed obiadem.
– Chodzi o te czterysta funtów, które pan wczoraj wypłacił, panie inspektorze. Obiecałem panu dzwonić w sprawie ewentualnych opłat bankowych…
– Przecież wytłumaczyłem tej dziewczynie – zaprotestował Morse – że potrzebuję tych pieniędzy natychmiast.
– Z tym nie ma najmniejszego problemu, ale powiedział pan również, że przyjdzie pan dzisiaj przed południem zlecić przelew…
– Jutro! Teraz jestem na drabinie z pędzlem.
Morse odłożył słuchawkę i ponownie pochylił się w fotelu nad krzyżówką. Myślami przebywał jednak daleko, słysząc w głowie echo słów, które sam kiedyś powiedział: coś o lepszej stronie ludzkiej natury… Uśmiechnął się, bo wiedział, że te święta mogą mu sprawić prawie taką samą radość, jak dzieciom z Littlemore. Rozwiązał w swoim życiu tak wiele zagadek. Czy teraz – zastanawiał się – zaczyna dostrzegać rozwiązanie największej zagadki świata?
Susan Moody
Krew z krwi?
Susan Moody stworzyła w swoich kryminałach wiele