Świąteczne tajemnice. Группа авторов
nigdy dotąd będzie potrzebowała twojego wsparcia.
– Skąd ta pięciocentówka znalazła się w puddingu, babciu? – spytał chłopiec.
Wendy ocknęła się z zamyślenia i wytrzeszczyła oczy na teściową.
Maud podeszła do drzwi i przez chwilę wyglądało na to, że zamierza włożyć płaszcz i wyjść, a przecież już wcześniej obiecała, że zostanie na noc. Wyjęła coś z kieszeni.
Była to kartka świąteczna, trochę pogięta na brzegach. Maud podała ją Wendy.
– Na kopercie napisano „poufne”, ale było na niej moje nazwisko. Otworzyłam, bo myślałam, że to do mnie. Przyszła w ubiegłym tygodniu. Pomylili adres. Wpisali zły numer domu. Listonosz doręczył kartkę nie tej pani Morris, co trzeba
Wendy wzięła do ręki składaną na dwoje pocztówkę i otworzyła.
– Najsmutniejsze jest to – ciągnęła Maud, kiedy Wendy zaczęła czytać – że już tylko on mi został z synów, ale nie mogę powiedzieć, że jest mi przykro z powodu tego, jak się sprawy potoczyły. Wiem, jak on cię traktował, Wendy. Jego ojciec przez prawie czterdzieści lat to samo robił mnie. Musiałam przerwać ten cykl. Przeczytałam tę pocztówkę, kochanie. Nie miałam pojęcia. Nie mogłam przegapić takiej okazji. Dla ciebie i dla chłopca.
Po policzku Wendy stoczyła się łza. Norman patrzył, jak się obejmują. Pocztówka zsunęła się z kolan Wendy i Norman natychmiast po nią przyskoczył. Z wypiekami na twarzy zaczął czytać.
Moja ukochana Wendy,
od powrotu do domu stale myślę o Tobie i tym krótkim czasie, który spędziliśmy razem. Dziwnie to przyznać, ale czasem łapię się na tym, że żałuję, że Niemcy nie zrobili Cię wdową. Nie mogę znieść myśli o Tobie z jakimś innym facetem.
Strasznie tęsknię za jakąś wiadomością od Ciebie. Nie ma dnia, abym nie marzył o powrocie w Twoje ramiona. Mój dom i moje serce zawsze będą dla Ciebie otwarte.
Dbaj o siebie,
Nick
Nick Saint, (Ex-33rd US Reserve)
221C Plover Avenue
Mountain Home
Idaho
PS Pięciocentówka to drobny prezent bożonarodzeniowy dla Normana, żeby o mnie pamiętał.
Norman podniósł wzrok na babcię i zrozumiał, co zrobiła i dlaczego. Nie odzywał się. Potrafił dotrzymać tajemnicy nie gorzej od dorosłych. Był teraz panem domu, przynajmniej do czasu przyjazdu do Ameryki.
Ellery Queen
Przygody lalki delfina
W ramach genialnej decyzji marketingowej dwaj kuzyni, którzy współpracowali ze sobą pod pseudonimem Ellery Queen (Frederic Dannay i Manfred B. Lee), takim samym imieniem i nazwiskiem obdarzyli również detektywa ze swoich powieści. Rozumowali, że jeżeli czytelnik zapomni nazwisko autora lub głównego bohatera, to może przypomni sobie to drugie. Pomysł się sprawdził i Ellery Queen należy dzisiaj do wąskiego grona najlepiej znanych nazwisk z dziejów kryminału. Na książkach o Ellerym Queenie oparto kilkanaście filmów, jak również wiele seriali radiowych i telewizyjnych. Przygody lalki delfina zadebiutowały w grudniu 1948 roku na łamach czasopisma „Ellery Queen Mystery Magazine”.
Wśród opowiadaczy historii funkcjonuje prawo – pierwotnie przekazane autorom przez wydawców na (rzekome) żądanie czytelników – które mówi, że w opowiadaniach o Bożym Narodzeniu powinny występować dzieci. Niniejsze bożonarodzeniowe opowiadanie nie stanowi wyjątku; dzieciofoby wręcz nam zarzucą, że przesadziliśmy. Z góry wyznajemy, że jest to również opowiadanie o lalkach, że figuruje w nim Święty Mikołaj, a nawet złodziej, a kimkolwiek był ten ostatni – nie ma co do tego pewności – z pewnością nie był Barabaszem, nawet w sensie przenośnym.
Inna część regulaminu rządzącego opowiadaniami świątecznymi stanowi, że będą utrzymane w słodko-świetlistym klimacie. Źródłem słodyczy są oczywiście sieroty i smak corocznego cudu, który nigdy się nie kwasi. Co się zaś tyczy światła, jak zawsze zapewni go ten olśniewający geniusz, Ellery Queen. Czytelnicy o posępniejszym usposobieniu znajdą również dużą dozę ciemności w osobie i czynach człowieka, który – przynajmniej w udręczonym przekonaniu inspektora Queena – z pewnością był skrzydlatym Księciem tego regionu. Nawiasem mówiąc, imię jego nie brzmiało Szatan, lecz Komus. Mamy tutaj do czynienia z pewnym paradoksem, ponieważ, jak powszechnie wiadomo, pierwotny Komus był bogiem odświętnej radości i wesołości, uczuć rzadko kojarzonych ze światem piekieł. Dążąc do pochwycenia swojego efemerycznego wroga, Queen na próżno głowił się nad tą logiczną sprzecznością – aż do czasu, kiedy Nikki Porter, która nie żywiła urazy do rzeczy oczywistych, zasugerowała, aby inspektor poszukał odpowiedzi tam, gdzie natychmiast udałby się zwykły śmiertelnik. Ku wielkiemu zawstydzeniu tego wybitnego człowieka rzeczywiście można go było tam znaleźć: na stronie 262b tomu 6, Coleb-Damasci, 175-rocznicowego wydania Encyclopaedia Britannica. Występując w 1789 roku w Londynie, francuski sztukmistrz o tym przydomku – Komus – sprawił, że jego żona zniknęła z blatu stołu. Za pierwszym razem wszystko wskazywało na to, że powyższego wyczynu, pantoflarskiego czy nie dokonano bez pomocy luster. Wytropienie nom de nuit mrocznego adwersarza aż po jego historyczne gniazdo dało Queenowi jedyny przebłysk satysfakcji aż do tego błogiego momentu, w którym wykwitło wokół niego światło i przegnało ciemność razem z jej Księciem.
Spróbujmy jednak trochę uporządkować ten chaos.
Nasze opowiadanie tak naprawdę zaczyna się nie od naszej niewidzialnej postaci, lecz od postaci martwej.
Panna Ypson nie zawsze była martwa. Au contraire, przeżyła siedemdziesiąt osiem lat, przez większość z nich oddychając pełną piersią. Jak zwykł mawiać jej ojciec, „była bardzo czynnym małym czasownikiem”. Ojciec panny Ypson nauczał greki na niewielkim uniwersytecie na Środkowym Zachodzie. Córka przyszła na świat dzięki koniunkcji profesora z jedną z jego najbardziej umięśnionych studentek, zdezorientowanej dziedziczki fortuny drobiowej w Iowa.
Profesor Ypson był człowiekiem nietuzinkowym. W odróżnieniu od większości profesorów greki był greckim profesorem greki, urodził się bowiem jako Gerasymos Aghamos Ypsislomon w Poliknitos na wyspie Mytilini, „gdzie – jak przy różnych okazjach wspominał – kochała i śpiewała żarliwa Safona” – ten cytat z Byrona niezawodnie mu się przydawał w jego zajęciach pozaakademickich. Na przekór helleńskim ideałom profesor Ypson gorąco wierzył w nieumiarkowanie we wszelkich sprawach doczesnych. Przedstawione powyżej korzenie narodowe i kulturowe tłumaczą jego zainteresowanie ojcostwem – niebudzące zachwytu w jego żonie, ponieważ kompetencje reprodukcyjne pani Ypson ograniczały się do obiektów hodowlanych, na których opierała swoje dochody, o czym mąż z empatią jej przypominał za każdym razem, kiedy zdarzyło mu się zapłodnić kolejnego zabłąkanego kurczaczka. Ich jedyne wspólne dziecko uważał za biologiczny cud.
Panią Ypson często dezorientowały również procesy myślowe profesora. Nigdy nie przestało jej dziwić, dlaczego zamiast skracać swoje nazwisko do Ypson, jej mąż nie postąpił jak rozsądny człowiek i nie zmienił go na Jones.
– Moja droga – odpowiedział pewnego razu profesor – mówisz jak typowa snobka z Iowa.
– Kiedy nikt nie wie, jak to się pisze i wymawia! – zaprotestowała pani Ypson.
– Ten krzyż musimy dźwigać z ypsilanti – podsumował profesor.
– Aha – odparła małżonka.
Zawsze rozmawiało się z nim trochę jak z Sybillą. Jego ulubionym przymiotnikiem określającym panią