.
go, Norman. Widzisz tę dziurę z tyłu? To od lee-enfielda 303. Mojego. – Frank przystawił wyimaginowany karabin do głowy Wendy i nacisnął spust, imitując odrzut i odgłos wystrzału. – Wiele z tego szkopa nie zostało, jak z nim skończyliśmy. Ale przywiozłem dla ciebie hełm. Noś go z dumą. Tego by sobie życzył wujek Ted.
Wziął hełm z rąk chłopca i wcisnął mu na głowę. Norman się skrzywił. Czuł, że zaraz zwymiotuje.
– Frank, kochanie, może powinniśmy to odłożyć, aż Norman będzie trochę starszy – zaryzykowała taktownie Wendy. – Nie chcielibyśmy, żeby taka wyjątkowa rzecz się uszkodziła, prawda? Wiesz, jacy są mali chłopcy.
Na Franku nie zrobiło to wrażenia.
– Co ty gadasz, jaka „wyjątkowa rzecz”? To jest hełm, do cholery, a nie zestaw porcelany. Patrz, jaki chłopak jest zachwycony. Może byś lepiej się zajęła faszerowaniem indora, tak jak ci kazałem?
– Dobrze, Frank.
Norman uniósł dłoń. Na jego małej głowie wielki hełm wyglądał komicznie.
– Mogę już iść?
Frank uśmiechnął się szeroko.
– Oczywiście, synu. Chcesz pochwalić się kolegom, co?
Norman skinął głową, przez co hełm zsunął mu się na oczy. Uśmiechając się z wysiłkiem do ojca, zdjął hełm, wyszedł z kuchni i pobiegł na górę. Najpierw chciał umyć włosy.
Wendy zaczęła myć i patroszyć indyka, słuchając Franka.
– Wiem, co dzieciak teraz czuje. Do dziś pamiętam, jak tata dał mi przywieziony z Flandrii bagnet. Powiedział, że przebił nim sześciu ludzi. Ja szukałem plamek krwi, a on mi opowiedział, że pozarzynał ich jak świnie. To był najlepszy prezent świąteczny w moim życiu.
– Ja też sprawiłam ci mały drobiazg na święta. Jest za zegarem – powiedziała Wendy, pokazując na zawiniętą w gazetę i obwiązaną sznurkiem małą paczkę.
– Prezent? – Frank podniósł go z kredensu i rozdarł papier. – Skarpety? – powiedział z niesmakiem. – To wszystko? Nasze pierwsze wspólne święta od trzech lat, a ty nie potrafisz dać mężowi nic poza zasraną parą skarpet?
– Nie mam za dużo pieniędzy, Frank – przypomniała mu Wendy i natychmiast tego pożałowała.
Frank chwycił ją za ramiona, prawie zrzucając indyka ze stołu.
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina?
– Nie, kochanie.
– Za mało zarabiam – to próbujesz mi powiedzieć?
Wendy próbowała go ułagodzić, a jednocześnie szykowała się na brutalne otrzęsiny, które z pewnością ją czekały. Frank wzmocnił uścisk, odciągnął ją od stołu i zaczął walić nią o kredens, akcentując każde słowo łupnięciem.
– Ten hełm nic mnie nie kosztował! – awanturował się. – Nie rozumiesz tego, kobieto? Liczy się myśl. Nie trzeba pieniędzy, żeby okazać uczucia. Trzeba trochę pomyślunku, trochę inteligencji. Zasrane skarpety – to jest zniewaga!
Pchnął ją agresywnie w stronę stołu.
– Wracaj do swojej roboty. Mamy pierwszy dzień świąt. Jestem rozsądnym człowiekiem. Jestem gotów puścić w niepamięć twoją głupotę. Przestań się mazać i włóż tego pięknego ptaka do pieca. Mama przyjdzie o dziesiątej. Chcę, żeby do tej pory w domu pachniało indykiem. Nie pozwolę, żebyś zepsuła mi święta. – Wyszedł, stukając buciorami o drewnianą podłogę w przedpokoju. – Idę do Polly! – zawołał. – Ona wie, jak się traktuje bohatera. Spójrz na ten chlewik. Żadnych ozdób, żadnego ostrokrzewu nad obrazkami. Nie kupiłaś nawet piwa. Ogarnij trochę chałupę, zanim wrócę.
W Wendy wciąż kotłowało się po otrzęsinach, ale wiedziała, że musi coś powiedzieć Frankowi, zanim ten wyjdzie, że jeśli mu teraz nie przypomni, ciężko tego pożałuje.
– Polly powiedziała, że przyniesie pudding. Przypomnisz jej? Bardzo cię proszę, Frank.
Stał z ponurą miną w drzwiach wejściowych, na tle zapyziałej szeregówki po drugiej stronie ulicy.
– Nie mów mi, co mam robić, Wendy – rzucił groźnie. – To tobie stale trzeba przypominać, co jest do zrobienia.
Drzwi zatrzęsły się we framudze. Wendy z łomoczącym sercem stała u dołu schodów. Wiedziała, na czym polega przypominanie w wykonaniu Franka. Pas wojskowy znajdował użytek nie tylko wobec chłopca.
– Poszedł już, mamo?! – zawołał Norman z góry schodów.
Wendy skinęła głową, poprawiając szpilki w rzadkich blond włosach i przecierając oczy.
– Tak, kochanie. Możesz zejść na dół.
– Nie chcę tego hełmu – powiedział, kiedy stanął koło niej. – Boję się go.
– Wiem, kochanie.
– Chyba jest na nim krew. Nie chcę go. Gdyby należał do naszego żołnierza albo Jankesa, to bym chciał, ale to jest hełm trupa.
Wendy uściskała syna. Zadygotała w krzyżu. W gardle wzbierał jej szloch.
– Dokąd on poszedł? – spytał Norman spośród fałd jej fartucha.
– Po ciocię Polly. Ona przyniesie pudding. Lepiej zróbmy sos waniliowy. Będę potrzebowała twojej pomocy.
– Nocował u cioci Polly? – spytał niewinnym tonem Norman. – To dlatego, że ona już nie ma wujka Teda?
– Nie wiem, Norman.
Prawdę rzekłszy, nie chciała tego wiedzieć. Nie żałowała swojej owdowiałej szwagierki Franka. Polly nie zdawała sobie sprawy, jak wielką ulgą jest dla Wendy to, że Franka często nie ma w domu. Wszelkie upokorzenia schodziły na dalszy plan wobec faktu, że Frank spędzał noce poza domem, dzięki czemu napięcie i agresja chwilowo ustępowały. Miejscowe plotkarki szybko coś wywąchały, ale Wendy nie mogła nic zrobić, aby je powstrzymać.
Norman, który wyczuł, w którą stronę biegną jej myśli, powiedział:
– Billy Slater mówi, że tata i ciocia Polly robią to ze sobą.
– Wystarczy, Norman.
– Mówi, że ona nie ma gumy w majtkach. Co to znaczy, mamo?
– Billy Slater to obrzydliwy chłopiec. Nie chcę o tym więcej słyszeć. Robimy sos waniliowy.
Przez następną godzinę Norman pomagał mamie w kuchni. Indyk ledwo mieścił się w piekarniku i Norman się zmartwił, że mięso nie będzie gotowe na czas. Wendy miała lepsze rozeznanie w sytuacji. Było mnóstwo czasu na gotowanie. Nie mogli zacząć jeść, dopóki Frank i Polly nie dotoczą się z pubu Valliant Trooper. Ostatnie zamówienia można było składać za piętnaście trzecia, więc indyk miał pięć godzin na upieczenie się.
Usłyszeli ciche pukanie do drzwi wejściowych i Norman pobiegł otworzyć.
– Mamo, przyszła babcia Morris! – zawołał ucieszony, wprowadzając pulchną starszą panią do kuchni. Maud Morris była dla nich niezwykłym wsparciem w czasie wojny. Zawsze dokładnie wiedziała, kiedy potrzebna jest im pomoc.
– Przyniosłam trochę warzyw – powiedziała do Wendy, kładąc na stole siatkę z ubłoconą kapustą i marchwią, a potem zdjęła płaszcz i czapkę. – Gdzie jest ten mój syn ladaco? Zresztą po co ja pytam, tak jakbym sama nie wiedziała.
– Poszedł po Polly – odparła spokojnie Wendy.
– A to mi nowina.
– Jakąś