Świąteczne tajemnice. Группа авторов
się w organizacjach kościelnych i może znać uchodźców.
– Co to za uchodźcy? – dociekał Henry, ale Wendy nie wiedziała.
Sam Henry nie miał pewności, jak powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie, nawet gdy poznał już tych ludzi, a jego szwagier nie potrafił mu w tej sprawie pomóc.
– Przykro mi, stary – powiedział mąż Wendy, kiedy zebrali się w Wigilię w salonie i czekali na przybycie reszty gości. – Wiem tylko tyle, że w zeszłym miesiącu przyjechali z Europy Środkowej, cały dobytek mając na sobie.
– Na tamten świat też by go nie zabrali – powiedział sentencjonalnie Gordon Friar, miejscowy lekarz.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, udało im się uciec w ostatniej chwili – powiedział Tom Witherington.
– Jak mądrze powiedział poeta – wtrącił Henry – „Jedyną pewną wolność daje odejście”.
– Gdyby mnie kto pytał – wtrącił wuj George, weteran wojny burskiej – to dobrze zrobili, że wyjechali, póki nic się nie działo.
– Takich rzeczy nie można zbyt długo odkładać – odrzekł z przekonaniem doktor Friar.
Zbyt długie odkładanie działań ratunkowych to koszmar każdego lekarza.
– Nie zazdroszczę im tego, przez co teraz przechodzą – stwierdził Tom. – Ten obóz jest dosyć okropny, zwłaszcza zimą.
Odczucie to natychmiast po wejściu do pokoju potwierdziła pani Godiesky. Z głębokim uznaniem spoglądała na płonący w kominku Witheringtonów ogień.
– Żymno, bardzo żymno – powiedziała, wygłodniałym wzrokiem wpatrując się w stertę drewna koło kominka. – Tak bardzo żymno…
Jej mąż mówił po angielsku nieco lepiej, aczkolwiek również w silnym akcentem.
– Gdybyśmy wtedy nie wyjechali – rozpostarł ekspresyjnie ramiona – kto wie, co by się z nami stało?
– W rzeczy samej – poparł go Henry, który miał zdecydowanie najlepsze ze wszystkich zgromadzonych rozeznanie w kwestii, co mogłoby się stać z państwem Godiesky, gdyby nie porzucili domowego ogniska. Doniesienia, które docierały do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, były bardzo, bardzo niepokojące.
– Z dnia na dzień zlikwidowali mój wydział na uniwersytecie – wyjaśnił profesor Hans Godiesky. – Bez żadnego ostrzeżenia.
– To było strrraszne – zawtórowała mu pani Godiesky, tak bardzo przybliżając dłonie do ognia, jakby inaczej nie była w stanie ich ogrzać.
– Który to był wydział, panie profesorze? – dociekał Henry takim tonem, jakby zadawał to pytanie wyłącznie z grzeczności.
– Chemia – odparł uchodźca i w tym właśnie momencie weszli państwo Watkinsowie, po czym zrobiono użytek z jemioły.
Po niedługiej chwili do zgromadzonych dołączyli sąsiedzi z domu obok, Robert i Lorraine Steele’owie, z którymi przywitano się trochę bardziej oficjalnie. Robert Steele był sporo starszy od żony, gustownie ubranej na czerwono i ciemnozielono, ale w spódnicy wyraźnie krótszej od spódnicy Wendy czy Dory, a zwłaszcza spódnicy Marjorie Friar, która najwidoczniej nie przywiązywała wagi do mody.
– Tak się cieszymy, że zdążyliście! – powiedziała Wendy, podczas gdy Tom zajął się nalewaniem wszystkim sherry. – Pewnie nikt nie kupował leków na ostatnią chwilę?
– Kupował – huknął Robert Steele – ale zatrudniłem młodego asystenta, który świetnie się spisuje.
Potem wprowadzono pannę Hooper, która miała najdłuższą ze wszystkich pań spódnicę. Była zdyszana i wylewnie przepraszała za spóźnienie.
– Wendy, kochana, tak bardzo cię przepraszam – trajkotała. – Boję się, że zaraz przyjdą Waits…
– I nie zaczekają, chociaż nazwa zobowiązuje? – zażartował bez złośliwości Henry.
– Gdyby mnie kto pytał – zgłosił się ze swoją opinią Tom Witherington – oni nie będą się spieszyli nawet na własny pogrzeb.
– Dzieci schodzą w szlafrokach posłuchać kolęd – zapowiedziała Wendy, słusznie puszczając obie uwagi mimo uszu. – I nie zamierzam ich zbyt wcześnie wyganiać do spania.
– Kto zagra Świętego Mikołaja? – spytał jowialnie Robert Steele, pulchny mężczyzna, którego spojrzenie przez większość czasu z upodobaniem spoczywało na młodej żonie.
– Nie ja – odparł Tom Witherington.
– W takim razie ja – zgłosił się Henry. – W ramach pokuty.
– To bardzo miło z twojej strony – stwierdził ojciec dzieci – bo będę mógł z ręką na sercu przysiąc, że jestem całkowicie niewinny.
– A ty jak się wykręcisz od uczciwej odpowiedzi, Henry? – dociekała żartobliwie Dora Watkins.
– Liczę na to – zareplikował Henry – że zgodnie z najlepszymi tradycjami służby dyplomatycznej uda mi się udzielić odpowiedzi, która będzie jednocześnie całkowicie poprawna i zupełnie pozbawiona treści…
W tym momencie z holu dobiegł sygnał, że podano do stołu, i całe towarzystwo przeszło do jadalni, przy czym wuj George ukradkiem postukał po drodze w barometr.
Henry Tyler przyglądał się towarzystwu, dla kamuflażu od czasu do czasu rzucając jakąś żartobliwą uwagę. Jego wyszkolenie obejmowało umiejętność jednoczesnego omawiania angielskich zwyczajów świątecznych z biedną panią Godiesky i ukradkową obserwację pozostałych gości. Lorraine Steele bez wątpienia była oczkiem w głowie swojego męża, lecz Henry nie miał pewności, czy to samo można powiedzieć o Marjorie Friar, która dużo narzekała, a z jej słów – i wyglądu – przebijało znużenie życiem.
Tymczasem Lorraine Steele nie okazywała po sobie ani śladu abnegacji. Henry uznał, że świąteczność kolorów jej stroju świadczy o jego nowości.
Nasłuchiwał również za poszlakami, które pozwoliłyby mu zidentyfikować kraj pochodzenia profesora, a jednocześnie uświadomił sobie, że stary wuj George robi się coraz bardziej zramolały. Henry zarejestrował także informację, że kolejna pokojówka pani Friar złożyła wypowiedzenie.
– Do tego tuż przed świętami – poskarżyła się. – Cóż za niefrasobliwość!
Peter Watkins okazywał niejaką dumę z prezentu świątecznego dla żony.
– Osobiście – zaczął typowym dla jego bankierskiej profesji wyważonym tonem – jestem przekonany, że przyszłość należy do lodówek.
– Nie ma nic złego w staroświeckiej spiżarni – oświadczyła stanowczo Wendy, jak przystało na dobrą gospodynię. Szanse na to, aby Tom Witherington w przewidywalnej przyszłości zakupił lodówkę, były bardzo niewielkie. – Poza tym nie sądzę, aby nasza kucharka chciała zmieniać swoje obyczaje. Jest do nich bardzo przywiązana.
– Ale pomyśl, ile zaoszczędzimy jedzenia – powiedziała Dora. – Od tej pory nigdy się nie zepsuje.
– „Nie ma sensu wyrzucać, skoro jeszcze służy” – wtrącił się do rozmowy stary wuj George, któremu najwyraźniej coś zaskoczyło w pamięci.
– I łatwiej wam będzie uniknąć zatruć pokarmowych – stwierdził Robert Steele poważnym tonem. – Prawda, panie doktorze?
– W rzeczy samej – natychmiast zgodził się z nim doktor Friar. – Ciągle jest ich za dużo i mogą być bardzo niebezpieczne.
Farmaceuta spojrzał na Watkinsów i rzekł kurtuazyjne:
– Nie