Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Świąteczne tajemnice - Группа авторов


Скачать книгу
nalegam.

      – Cóż, to bardzo miłe z pańskiej strony. – Pani Ross przyjęła banknot jako coś, co należało jej się naturalną koleją rzeczy. – I życzę panu wesołych świąt oraz pomyślnego Nowego Roku.

V

      Koniec dnia Bożego Narodzenia wyglądał jak koniec większości tego rodzaju dni. Zapalono światełka na choince, podano pyszne ciasto do herbaty, które powitano z głośną aprobatą, lecz spożywano raczej w skromnych ilościach. Później nadeszła kolej na zimną kolację.

      Zarówno Poirot, jak i jego gospodarz oraz gospodyni udali się do łóżek dość wcześnie.

      – Dobrej nocy, panie Poirot – powiedziała pani Lacey. – Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił.

      – To był cudowny dzień, madame, naprawdę cudowny.

      – Mam wrażenie, że coś pana trapi – zauważyła pani Lacey.

      – Rozmyślam o angielskim puddingu.

      – Czyżby był dla pana nieco za ciężki? – zaniepokoiła się gospodyni.

      – Nie, nie chodzi o kwestie gastronomiczne. Rozważam jego znaczenie.

      – To jeden z elementów naszej tradycji, oczywiście – odparła pani Lacey. – Cóż, dobrej nocy, panie Poirot. Oby nie śniło się panu zbyt wiele świątecznych puddingów i babeczek z bakaliami.

      – Tak – mamrotał pod nosem Poirot, rozbierając się w swojej sypialni. – Ten pudding to bez wątpienia istotny problem. Jest tu coś, czego zupełnie nie rozumiem. – Pokręcił głową z irytacją. – Cóż… zobaczymy.

      Dokonawszy pewnych przygotowań, Poirot położył się do łóżka, ale nie zasypiał.

      Jego cierpliwość została nagrodzona jakieś dwie godziny później. Drzwi sypialni otworzyły się powoli i bezgłośnie. Poirot uśmiechnął się do siebie. Wyglądało to dokładnie tak, jak przypuszczał. Wrócił na moment myślami do filiżanki kawy, którą podsunął mu usłużnie Desmond Lee-Wortley. Chwilę później, gdy Desmond się odwrócił, Poirot na moment odstawił filiżankę na stół. Potem podniósł naczynie ponownie, a Desmond przyglądał się z zadowoleniem – jeśli było to zadowolenie – jak detektyw wypija kawę do ostatniej kropli. Poirot uśmiechał się teraz na myśl, że to jednak nie on, lecz ktoś inny śpi tej nocy wyjątkowo głęboko.

      „Ten miły, młody David” – rozmyślał. „Jest ciągle zmartwiony, nieszczęśliwy. Dobrze mu zrobi długi i głęboki sen. A teraz zobaczmy, co się tutaj wydarzy”.

      Leżał w bezruchu, oddychając spokojnie i miarowo, pozwalając sobie nawet od czasu do czasu na delikatne, ledwie słyszalne chrapanie.

      Ktoś podszedł do łóżka i pochylił się nad nim. Potem, wyraźnie zadowolony z wyniku oględzin, ów ktoś odwrócił się i podszedł do toaletki. W świetle maleńkiej latarki przeglądał rzeczy Poirot ułożone starannie na blacie stolika. Sięgnął do portfela, delikatnie wysunął szuflady, później zaś zbadał zawartość kieszeni detektywa. W końcu podszedł do łóżka i bardzo ostrożnie wsunął rękę pod poduszkę. Wyciągnąwszy ją, stał przez chwilę w bezruchu, jakby nie wiedząc, co ma teraz zrobić. Obszedł pokój, zaglądając do różnych ozdób, potem przeszedł do łazienki, z której po chwili wyszedł. W końcu, westchnąwszy z niezadowoleniem, opuścił pokój.

      – Aha… – mruknął Poirot pod nosem. – Rozczarowałeś się. Tak, tak, poważnie się rozczarowałeś. Ba! Jak mogłeś przypuszczać, że Herkules Poirot schowa to w miejscu, w którym zdołałbyś to znaleźć! – Potem, przewróciwszy się na bok, wreszcie spokojnie zasnął.

      Nazajutrz obudziło go natarczywe pukanie do drzwi.

      – Qui est la? Proszę wejść, proszę wejść.

      Drzwi otworzyły się raptownie. W progu stał zdyszany, zaczerwieniony Colin, a tuż za nim Michael.

      – Panie Poirot, panie Poirot…

      – Ale o co chodzi? – Poirot usiadł prosto na swoim łóżku. – Czy to już czas na herbatę? Nie, to ty Colinie. Co się stało?

      Colin nie mógł wydobyć głosu z gardła, jakby przytłoczony jakimiś silnymi emocjami. W rzeczywistości wpłynął tak na niego widok szlafmycy, którą nosił Poirot. W końcu się opanował i przemówił.

      – Tam chyba… panie Poirot, czy mógłby nam pan pomóc? Stało się coś strasznego.

      – Coś strasznego? Ale co konkretnie?

      – To… chodzi o Bridget. Leży tam w śniegu. Nie rusza się ani nie mówi i… och, lepiej, żeby sam pan tam przyszedł i zobaczył. Boję się okropnie… ona może nie żyć.

      – Co? – Poirot odrzucił na bok kołdrę. – Mademoiselle Bridget miałaby nie żyć?

      – Wydaje mi się… Chyba ktoś ją zabił. Tam jest… pełno krwi i… och, proszę z nami pójść!

      – Ależ oczywiście. Oczywiście. Już idę.

      Poirot z wielką wprawą wsunął stopy w buty i narzucił na piżamę podbity futrem płaszcz.

      – Już idę – powtarzał. – W tej chwili. Zaalarmowaliście cały dom?

      – Nie. Nie mówiliśmy jeszcze nikomu oprócz pana. Pomyślałem, że tak będzie lepiej. Dziadek i babcia jeszcze nie wstali. Na dole przygotowują śniadanie, ale nie mówiłem nic Peverellowi. Ona… Bridget… jest po drugiej stronie domu, obok tarasu i okna biblioteki.

      – Rozumiem. Prowadź, pójdę za tobą.

      Odwróciwszy się, by ukryć szeroki uśmiech, Colin ruszył w dół schodów. Wyszli na zewnątrz bocznymi drzwiami. Był jasny, pogodny poranek, choć słońce nie wynurzyło się jeszcze zza horyzontu. Chmury ustąpiły, padało jednak przez całą noc i ziemię pokrywała teraz gruba warstwa śniegu. Świat wydawał się cudownie biały, czysty i piękny.

      – Tam! – wydyszał z przejęciem Colin. – Ja… ona… tam! – dodał, wyciągając rękę w dramatycznym geście.

      Scena rzeczywiście prezentowała się dramatycznie. Kilka kroków dalej w śniegu leżała nieruchomo Bridget. Była ubrana w szkarłatną piżamę, a jej ramiona okrywał szal z białej wełny. Na szalu widniały jaskrawe, karmazynowe plamy. Obróconą na bok głowę zakrywały rozrzucone, czarne włosy. Jedna ręka spoczywała pod jej ciałem, druga leżała wyciągnięta do przodu, z dłonią zaciśniętą w pięść. Ze środka karmazynowej plamy wystawała rękojeść wielkiego kurdyjskiego noża o zakrzywionym ostrzu, który poprzedniego wieczora pokazywał swoim gościom pułkownik Lacey.

      – Mon Dieu! – wykrzyknął Poirot. – To wygląda jak scena z teatru!

      Michael wydał z siebie dziwny, przytłumiony dźwięk. Colin natychmiast wkroczył do akcji.

      – Wiem – powiedział. – To nie wydaje się całkiem rzeczywiste, prawda? Widzi pan te ślady stóp? Chyba nie powinniśmy ich naruszyć, prawda?

      – Ach tak, ślady stóp. Rzeczywiście, musimy uważać, żeby ich nie zadeptać.

      – Tak właśnie myślałem. – Colin pokiwał głową. – I dlatego nie pozwoliłem nikomu się tu zbliżać, zanim nie sprowadzimy pana. Pomyślałem, że pan będzie wiedział, co robić.

      – Mimo wszystko najpierw musimy sprawdzić, czy ona nie żyje, prawda? – zauważył Herkules Poirot.

      – Cóż… tak… oczywiście – odparł Michael z pewnym powątpiewaniem. – Ale widzi pan, pomyśleliśmy… to znaczy, nie chcieliśmy…

      – Ach, woleliście być ostrożni! Czytaliście powieści detektywistyczne. To bardzo


Скачать книгу