Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson


Скачать книгу
jesteś specjalistą, a ja tu widzę jakiegoś wsobnie chowanego troglodytę w śmierdzącej szopie! Cholera, będę musiał zgłosić, że odwiedziliśmy nie tego gościa, co trzeba!

      Pokiwałem głową.

      – Zgadza się – odparłem. – Pomyliliście domy.

      Po czym spróbowałem zamknąć im drzwi przed nosem.

      Któryś z nich wyciągnął rękę i zablokował je.

      – Jesteś aresztowany, kawalarzu – oznajmił grubas.

      Omiotłem wzrokiem ich mundury i oznaczenia. Byli z Hegemonii. Poznałem to po naramiennikach z niebiesko-zielonymi globami. Sądząc po innych symbolach, ci dwaj z przodu byli szeregowcami – pewnie rezerwistami powołanymi do czynnej służby. Gdy Ziemia została oddziałem Imperium do spraw egzekucji, Hegemonia spanikowała i zmobilizowała każdego rezerwistę, jaki był na podorędziu.

      Chudzielec z tyłu był starszy i miał oznaczenia specjalisty. Wszyscy byli ze służb bezpieczeństwa. Z policji wojskowej.

      – Aresztowany? – zapytałem. – Pod jakim zarzutem?

      – Dowiesz się na stacji w Atlancie – rzucił szczupły specjalista. – Idziesz z nami… Chwileczkę, a to kto?

      – Koleżanka – odparłem, oglądając się na Natashę. Nadal nie odzywała się ani słowem.

      Wszyscy trzej wytrzeszczyli na nią oczy. Wkurzyło mnie to. Miała gołe nogi, a moja koszulka nie zakrywała zbyt dobrze całej reszty.

      Był dopiero ranek, a ja nie trafiłem do aresztu już od ładnych paru miesięcy. Przedtem też to się nie zdarzało bez dobrego powodu i towarzyszącej temu papierkowej roboty. Uznałem, że coś tu nie gra.

      – Chodzi o tę wiadomość, którą wysłałem wczoraj w nocy, prawda? – zapytałem. – Kto podpisał nakaz aresztowania?

      – Pójdziesz po dobroci czy w kajdanach?

      – Nie jestem z Hegemonii – oznajmiłem – tylko z Varusa! Jesteśmy niezależni. Wyślijcie jakichś policjantów wojskowych z mojego legionu, a ja pójdę z nimi, gdziekolwiek zechcą.

      – Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co się dzieje – stwierdził przywódca, kręcąc głową z udawanym smutkiem. – To areszt priorytetowy, a ja dostałem rozkazy.

      – Chrzanię wasze rozkazy! – zawołałem, czując narastający gniew. – Są nielegalne! Nie macie tu jurysdykcji! Wezwijcie gliniarzy dystryktowych lub policję wojskową mojego legionu! Nie możecie, ot tak, przychodzić tutaj i kazać mi się poddać zatrzymaniu bez żadnego upoważnienia!

      Kościsty wreszcie przestał pożerać Natashę wzrokiem i spojrzał na mnie.

      – Wy, wyjazdowi, zawsze uważacie się za cwanych skurczybyków, co? – zapytał. – Dosyć tego dobrego! Czas, żebyście przywykli do nowych władz. Panowie, aresztujcie tego…

      Zatrzasnąłem im drzwi przed nosem i naparłem na nie ramieniem. Jestem dużym facetem – dużo większym i silniejszym niż którykolwiek z tych przyziemnych durniów, ale ich było trzech. Drzwi uderzyły o moje ramię, a chwilę później przez szczelinę wpadło do środka światło dnia. Usłyszałem, jak klną, a jeden z nich wcisnął w otwór podłużny paralizator.

      – Co ty wyprawiasz? – syknęła Natasha.

      – Uciekaj przez któreś okno na tyłach – powiedziałem. – Nie podoba mi się to i nie pozwolę, żeby te pajace aresztowały też ciebie!

      – Bronisz mnie przed nimi? – zapytała zaskoczona.

      Naparli na drzwi jeszcze mocniej i odepchnęli mnie do tyłu. Prawie straciłem równowagę, ale szybko udało mi się pozbierać. Paralizator wciśnięty między drzwi a futrynę zaczął iskrzyć.

      Popatrzyłem na Natashę.

      – No idź już!

      Potrząsnęła głową i stanęła przy drzwiach.

      – Będziesz potrzebował świadka – stwierdziła.

      Warknąłem, sfrustrowany. Obliczając czas na kolejny ruch przed ich następnym uderzeniem, ponownie otworzyłem drzwi na oścież. Tłuścioch padł na twarz u moich stóp, a jego pomagier zachwiał się zaskoczony. Chudy przywódca za nimi sapał ze złości i szczerzył zęby. Już na początku nie byli w najlepszym nastroju, ale teraz przeszli parę poziomów wyżej na skali wkurwienia.

      Cofnąłem się o krok, a oni rzucili się na mnie.

      Chyba nigdy nie będę w stanie wyjaśnić, dlaczego postanowiłem stawić opór. Może po prostu wiedziałem, że nie mają racji i nadużywają władzy. Jak zresztą wszyscy gliniarze. Rozumiałem, że mają niełatwą robotę, ale niepotrzebnie drażnili lwa. W tym momencie przestałem myśleć i zacząłem reagować. Gwałtownie.

      Kosmiczny najemnik, który zginął już kilkanaście, a może sto razy, podchodzi do walki w nietypowy sposób. Pierwszą oznaką jest szczególny wyraz twarzy, który legioniści nazywają „trupim wzrokiem”. Może zaczynamy patrzeć tak dziwnie, bo posiedliśmy nienaturalną wiedzę o śmierci? Mam za sobą wiele gorzkich przeżyć, które powinny zostać oszczędzone wszystkim żyjącym, a które dla kogoś takiego jak ja stały się niemal chlebem powszednim.

      – James, nie rób tego! – ostrzegła Natasha, zgadując, co dzieje się w mojej głowie. – Dam sobie radę.

      Nawet na nią nie patrzyłem. Ani tak naprawdę jej nie słyszałem. Wybałuszyłem oczy, odsłaniając połyskujące białka. Jednak poza tym moja twarz zachowywała obojętny wyraz. Bojowy nastrój zdradzał tylko wytrzeszcz.

      Dla jasności – byłem wściekły jak cholera. Jednak był to całkiem inny rodzaj wściekłości. Mój umysł zachował jasność i zdolność chłodnej kalkulacji. Do walki ruszyłem z pewnością siebie, o której tamci trzej mogli tylko pomarzyć.

      Gruby stanął z powrotem na nogi i postąpił naprzód. Podniósł pałkę, która iskrzyła od ładunku energii. Jednym dotknięciem mógł pozbawić mnie władzy nad ciałem, jednak zignorowałem broń, skupiając się na człowieku.

      Początek walki był raczej nie fair. Ale przecież w walce często nie gra się fair. Przynajmniej jeśli chodzi o nas – bractwo żywych trupów.

      Gdy tłuścioch zaczął zbliżać się do mnie z paralizatorem, kopnąłem lotnię, która służyła mi za stolik. Rąbnęła policjanta w bok kolana. Coś chrupnęło dwa razy i grubas upadł z jękiem na twarz.

      – Ty popieprzony buraku!

      Drugi facet przynajmniej wyglądał na wysportowanego. Gdy ruszyłem mu na spotkanie, odrzucił pałkę, sięgnął do pasa i wyszarpnął broń boczną.

      Spluwa… Zaczynało się robić poważnie. Wiedziałem, że teraz mogą mnie zabić, ale na tym etapie prawie się tym nie przejmowałem. Gdybym zabił któregokolwiek z nich, zapewniłbym mu pierwszą konfrontację ze śmiercią i całym związanym z nią strachem i bólem. Jako ludzie z Hegemonii, policjanci wojskowi byli kopiowani i przechowywani tak samo jak legioniści, jednak wspomnienie pierwszej śmierci jest najgorsze. Dla mnie była już niczym nieprzyjemna wizyta u dentysty. Nie jest to coś, na co czekam z utęsknieniem, ale z drugiej strony nie ma co robić z tego zagadnienia. Uznałem, że jeżeli zabiję choćby tylko jednego z nich, i tak wygram tę walkę.

      – James! Jasna cholera! – krzyknęła Natasha. Wkroczyła jednak do akcji, widząc, jak policjant sięga po broń. Podbiegła do chudego specjalisty i wymierzyła mu kopniaka. Nie trafiła w jaja, ale za to dostał w zapadnięty brzuch.

      Chwycił ją i zaczęli się szamotać. Natasha próbowała podstawić mu nogę i prawie jej się udało. Walczyła dzielnie, to musiałem przyznać. Była technikiem, więc nie miała wielkiego doświadczenia bojowego. Chudzielec w końcu odepchnął ją. Uderzyła o moją skrzynkę z narzędziami,


Скачать книгу