Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson


Скачать книгу
– przerwała mi. – Nawet nie zaczynaj. Nie chcę słuchać słodkiego pieprzenia o tym, że wszystko będzie dobrze. Ta Turov… zawsze wiedziałam, że jest zimną suką i że cię nie cierpi. Ale tu chodzi o coś poważniejszego. Martwię się.

      – Uhm… – mruknąłem, wykonując wyciągniętym palcem ruch okrężny.

      Zrozumiała znaczenie tego gestu i uruchomiła auto. Unieśliśmy się i poszybowaliśmy ulicą.

      Rozmowa nam się nie kleiła, bo oboje pogrążyliśmy się w niewesołych myślach. Patrzyłem, jak ulice śmigają za szybą. Wszędzie można było dostrzec ślady dobrobytu, którym Ziemia cieszyła się od niedawna. Jeszcze rok czy dwa lata wcześniej drogi w Atlancie były w tragicznym stanie. Teraz w miejscu chwastów rosły młode drzewka, a na stary, popękany asfalt wylano pastobeton. Spoglądałem w dół, podziwiając ten pozaziemski budulec. Pastobeton, zwany również pastonem, był o wiele barwniejszy od tradycyjnego betonu. Nowa droga przemykająca pod nami połyskiwała różem i błękitem. Substancja była prawie niezniszczalna i wykorzystano ją na całej planecie, by po raz ostatni – i na dobre – wyremontować stare drogi. Zdawałem sobie sprawę, że pod tą cienką warstwą wciąż ciągnęły się niszczejące drogi z przeszłości. Gdzieniegdzie można było dostrzec ciemne plamy zastarzałego asfaltu, niczym popsute zęby gdzieś z tyłu szczęki wypełnionej koronkami.

      – Myślisz, że mamy czas, żeby wrócić po twoje rzeczy? – zapytała Natasha.

      Stuknąłem w ramię i pokręciłem głową.

      – Nie – odparłem. – Zapomnij o moich rzeczach. O twoich zresztą też. Sprawdzam teraz na stuku nowe rozkazy w sprawie misji. Wysłali je do wszystkich. Mamy natychmiast opuścić Ziemię, wszelkimi możliwymi środkami.

      Gdy dotarło do mnie, że moja przepustka skończyła się niespodziewanie, przez głowę zaczął płynąć potok myśli. Nie będę mieć czasu na pożegnania, ani nawet na to, żeby dobrze zamknąć mieszkanie. Mogłem sobie tylko wyobrażać, co przeżywają rodzice. Zostałem zabity na ich posesji, a moje ciało wywleczono stamtąd razem z pozostałymi denatami. Miałem nadzieję, że mama tego nie widziała.

      Napisałem do staruszków, że jestem cały i zdrowy i że dostałem rozkaz stawienia się na misję. Skrzywiłem się po wysłaniu wiadomości. Nie wspomniałem ani słowem o swojej śmierci. Nawet dla mnie było to dość poważne niedomówienie. Rodzice pomyślą, że jestem w tarapatach i mydlę im oczy. Najsmutniejsze było, że mogli mieć rację.

      Mieliśmy opuścić Ziemię. Najpierw zbiórka, a zaraz potem wylot. Zwykle wyglądało to inaczej. Jeśli sprawa nie była pilna, legioniści otrzymywali wezwanie z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Po dotarciu do Izby Werbunkowej odbywaliśmy ogólną odprawę, czasem badania lub szkolenia, i dopiero potem wylatywaliśmy w kosmos. Tym razem cały proces przebiegał dużo szybciej. Miałem wrażenie, że o wiele za szybko.

      Nagle Natasha zjechała na pobocze.

      – Ty poprowadź – poprosiła. – Ja muszę trochę postukać.

      Zdałem sobie sprawę, że jej genialny mózg po cichu rozgrzewa się do czerwoności. Z ulgą włączyłem się do miejskiego ruchu. Dzięki temu mogłem skupić się na czymś innym niż rozmyślanie o Turov i jej planach.

      Natasha była pochłonięta obsługą stuka. Specjaliści techniczni otrzymali dużo fajniejsze zabawki od nas, prostych trepów – i zdecydowanie lepsze od tych, które mogli kupić cywile. Oprócz stuka Natasha posiadała zestaw różnych urządzeń pomocniczych, wspomagających jej umiejętności. Na szczęście wzięła je wszystkie do samochodu, jak na wzorową legionistkę przystało. Stan ciągłej gotowości był normą w przypadku personelu w czynnej służbie. Oczekiwano, że zawsze będziemy mieć pod ręką podstawowy sprzęt. Jednak jeżeli chodzi o mnie – bombardiera specjalizującego się w broni dużego kalibru – nie pozwolono mi zabrać na powierzchnię niczego poza mundurem.

      Dziewczyna pracowała niemal w zupełnej ciszy. Wiedziałem, że jako była hakerka musi się skupić, jeżeli ma dokopać się do czegoś, o czym jeszcze nie wiemy.

      – Głosowanie… Chyba o to w tym wszystkim chodzi – oznajmiła kilka minut później.

      – Naprawdę? – zapytałem. – Dlaczego Turov miałaby się aż tak przejmować tym cholernym głosowaniem? Ona i ten mały dupowłaz, Winslade. Ich zdaniem, choćby nie wiem co, wszyscy i tak skończymy w Hegemonii.

      – Oto, co wyczytałam w oficjalnych rozkazach – powiedziała Natasha. Jej głos nagle przybrał wyniosłą barwę. Lubiła mieć wszystko poukładane przed zadaniem pierwszego ciosu. – Trybun Drusus rozkazał wszystkim stawić się dziś wieczorem na zbiórce i wsiąść na dowolny statek, który może nas zabrać w kosmos. Mamy zebrać się na pokładzie „Minotaura”. Każdy, kto nie dotrze na miejsce w ciągu dwudziestu czterech godzin, pozostanie na Ziemi i otrzyma karę.

      Nasz poprzedni środek transportu, „Corvus”, przepadł w systemie Zeta Herculis. Potem legion zorganizował dla nas nową jednostkę – okręt o nazwie „Minotaur”. Jeszcze go nie widziałem, ale mówiło się, że jest o wiele lepszy.

      – Jeśli ktoś nie wyrobi się w dwadzieścia cztery godziny, to dostanie baty, co? – zapytałem. – Ostro. Wiem, że niektórzy akurat teraz wspinają się po górach albo coś w tym stylu.

      Kara, ogólnie rzecz biorąc, nie oznaczała rzeczywistego batożenia, jednak teoretycznie coś takiego było możliwe w legionach.

      – Wiem – odpowiedziała Natasha. – Niektórych trzeba będzie zostawić. Tacy ludzie teraz gardłują na forach, bo wiedzą, że mają przerąbane. Tak czy inaczej, znalazłam coś ciekawego na listach dyskusyjnych i czatach dotyczących dzisiejszego głosowania. Po tym, jak doradziłeś głosowanie na „nie”, pojawił się nowy post. Ma już całą masę odsłon.

      – Nowy post? O czym?

      Natasha stuknęła go palcem i syknęła.

      – Nie pokażę ci tego, bo prowadzisz… ale są tu zdjęcia, James. Zdjęcia powiązane z twoim nazwiskiem.

      Prychnąłem.

      – Zdjęcia? Czyżby wyciekła moja najnowsza galeria selfików?

      – Nie. Zdjęcia facetów, których zabiłeś.

      Błyskawicznie przestało mi być do śmiechu.

      – Czytaj tego posta.

      – Na pewno?

      – No czytaj, mała!

      Wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać:

      – „James McGill, specjalista bombardier z trzeciej jednostki. Dziś rano trzej policjanci wojskowi z Hegemonii zostali wysłani, by aresztować specjalistę McGilla. Znaleziono go w zaniedbanej szopie na wsi w dystrykcie Georgia, w Sektorze Północnoamerykańskim. Rzekomo otworzył drzwi uzbrojony w sporej wielkości ostre narzędzie. McGill wpadł w szał i zabił trzech funkcjonariuszy mających dokonać aresztowania. Sam również poniósł śmierć. Śledztwo jest w toku, nie podano jednak uzasadnienia nakazu aresztowania. Funkcjonariusz zgłaszający zajście wspomniał, że mogło chodzić o posiadanie narkotyków lub inne czyny zabronione”.

      Gdy czytała to wszystko na głos, z każdym jej słowem kuliłem się coraz bardziej nad kierownicą i ściskałem ją coraz mocniej.

      – Przecież to gówno prawda! W stu procentach! – powiedziałem. – Niech zgadnę, kto puścił w obieg tę wiadomość. Winslade, prawda?

      – Autor jest anonimowy, ale podali jego stopień. To adiunkt.

      – No jasne. Szkoda, że nie połamałem mu tej jego patykowatej łapy, kiedy miałem szansę…

      – James… – przerwała Natasha, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Uspokój się. Wiem, co czujesz, ale pięściami


Скачать книгу