Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
całkowitą rację.
– Myślisz, że o to chodzi? Że skoro jest z Varusa, to będzie ponosić winę za nasze wpadki?
– Tak, coś w tym stylu. Jeśli damy się wessać Hegemonii, ktoś inny odpowie za to, że stary McGill znowu wściekł się na widok Nairbów.
Pokiwałem wolno głową.
– Co wiesz o tej misji?
– Nagła i niechciana. Wolałbym wrócić do plażowania w Miami. Mamy tutaj jakieś gówno w papierku.
– Tak! – wykrzyknęła nagle Natasha.
Spojrzeliśmy na nią. Jak zwykle obsługiwała stuka. Jej ramię było połączone kablem z plecakiem, który spoczywał na siedzeniu obok, zapięty pasami jak niemowlak.
– Co tam masz?
– Łączę się – oznajmiła z błyszczącymi oczami. – Dam radę!
– I co z tego? – zapytał Carlos.
– To, że możemy jeszcze zagłosować! – wyjaśniła.
Patrzyliśmy na nią przez chwilę. W końcu zacząłem nadążać.
– Chodzi ci o to, że skoro jesteśmy w kosmosie, to nasze głosy nie będą się liczyć?
– Zróbmy to teraz! – zaproponowała. – Wszyscy troje. Jeśli nie będziemy działać szybko, możemy znowu stracić połączenie. Hakuję teraz przez słaby tunel, żeby nadać transmisję do centrali.
– Czy to możliwe? – zapytałem. – Czy mogła ogłosić tę zbiórkę tak nagle tylko po to, żeby ustawić głosowanie? Przecież w kosmosie jesteśmy poza zasięgiem.
– Może i tak – odparł Carlos z powątpiewaniem. – Choć to by była już jazda po bandzie.
Ja w tym czasie pisałem na stuku. Posłałem wiadomość do każdego na barce. Carlos dostał ją od razu i odczytał na głos.
– „Wszyscy padliście ofiarami oszustwa. Głosujcie teraz, i to szybko, bo jeśli nie, na zawsze pozostaniecie milczącymi wieprzami”.
Potem spojrzał na mnie.
– Gościu, nie wiesz tego na pewno. Nie powinieneś rozpuszczać plotek! – zaprotestował.
– Stało się – odrzekłem. – Natasha, czy już głosują?
Stukała w ciszy i z wyrazem skupienia na twarzy. Po pewnym czasie skinęła głową.
– Mniej więcej połowa zalogowała się na stronę do głosowania. Muszę zrobić, co się da, żeby ten tunel pozostał otwarty, dopóki nie skończą. Nie przeszkadzajcie.
– Przepraszam! Czy leci z nami stewardessa? – zapytał Carlos, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Chciałbym się przesiąść, zanim McGill znowu przyprawi mnie o śmierć!
Uśmiechnąłem się.
– Za późno. Przestań się zgrywać i zagłosuj za niezależnością Varusa!
– A może chciałbym głosować za jednością, za siłą… za dołączeniem do dumnej i chwalebnej instytucji, którą my, marne robactwo, znamy jako Hegemonię?
Zgromiłem go spojrzeniem.
– A idź w cholerę! Jeśli przegramy, to poproszę, żebyśmy obaj służyli w nowej jednostce pod Winslade’em! – ostrzegłem.
– Dobrze, już dobrze.
– 5 –
Gdy dotarliśmy do „Minotaura” i zadokowaliśmy, Natasha szybko powtórzyła hakerski atak. Przez krótki czas wszyscy na pokładzie byli w stanie połączyć się z Ziemią za pomocą stuków i zalogować się do centrali. Chodziłem po promenadach nad pokładem szkoleniowym i rozpuszczałem wici. Teraz albo nigdy!
Nie musiałem się martwić, bo wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy. Ludziom nie podobały się możliwe rezultaty tej sytuacji i jeśli się nie myliłem, przez łącze z Ziemią przetaczały się liczne głosy niezadowolenia. Nikomu nie podobała się myśl, że podstępem pozbawiono ich możliwości oddania głosu, zwołując na zbiórkę poza Ziemią w przeddzień głosowania.
– Obstawiam, że lojaliści piorą tyłki cykorom w przewadze pięciu na jednego – powiedział Carlos.
– Myślałem, że ty też trzymasz stronę cykorów – odparłem.
Spojrzał na mnie z udawanym gniewem.
– To było tylko moje czarujące poczucie humoru! Podobnie jak ty, też nie chcę skończyć jako wieprz!
Uśmiechnąłem się do niego, jednak w głębi serca martwiłem się tym, co powiedziała Turov. Sugerowała, że nasze głosy nie mają znaczenia. Głosowanie miało być wyłącznie metodą zidentyfikowania odszczepieńców. Miałem nadzieję, że to był tylko blef.
Maskując niepokój, poklepywałem innych po plecach i zapewniałem ich, że postępują jak należy. Jednocześnie zastanawiałem się nad sobą. Czy rzeczywiście aż tak zależało mi na zwycięstwie w tym głosowaniu? Czy zachowanie niezależności było dla mnie aż tak ważne? Wiadomo, przyziemne wieprze były frajerami, ale przynajmniej nie miały w perspektywie wypatroszenia przez kosmitów średnio raz czy dwa razy do roku.
– James, mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedziała później Natasha, wypowiadając na głos moje własne wątpliwości. Wpatrywała się we mnie. Znałem to spojrzenie. Za dobrze mnie znała i wiedziała, kiedy sprawy mnie przerastają, a ja robię dobrą minę do złej gry i chrzanię, że wszystko gra. To była zdecydowanie jedna z takich chwil.
Potrzebowałem trochę czasu, by przypomnieć sobie, że Turov z całą pewnością zasługiwała na przegraną w tym głosowaniu, nawet gdyby miała na tym ucierpieć jedynie jej duma. Przekroczyła swoje uprawnienia i teraz sprawiała wrażenie małostkowej, pomimo awansu. Uważałem, że warto było się jej postawić, ot tak, żeby utrzeć jej nosa.
– Dołączyłem do legionu, by oglądać gwiazdy – powiedziałem. – I nie chcę, żeby to się zmieniło. Nie dam się wykastrować i wcisnąć do jakiegoś biura.
Zaśmiała się.
– Nie bój nic. Wydaje mi się, że w każdym biurze mieliby cię dosyć już po godzinie.
Uznałem to za komplement, podziękowałem jej i wyruszyłem na zwiedzanie okrętu. „Minotaur” faktycznie był lepszy od „Corvusa”. Chodziły słuchy, że został wysłany z układów Ramienia Perseusza, ze starej bazy, jakieś dwieście lat świetlnych bliżej centrum Galaktyki.
Niezależnie od prawdziwości plotek, podobał mi się ten okręt. Nie był to zwykły transportowiec, ale potężna jednostka wojenna. Na sterburcie grubego, porysowanego kadłuba „Minotaura” znajdował się rząd szesnastu dział. Oznaczało to, że w razie potrzeby nadaje się do walki. „Corvus” był bardzo lekko uzbrojony i służył wyłącznie do transportu legionu humanoidów na pole bitwy.
Zdołałem dotrzeć do koi tuż przed północą. W ciągu ostatniej godziny każdy napotkany przeze mnie żołnierz zdążył już oddać głos. Później ludzie zaczęli mówić, że nie mogą się już połączyć z centralą.
Wszedłem do swojej kwatery zmęczony i gotowy do snu. To był bardzo długi dzień. Ku mojemu zaskoczeniu nie zastałem współlokatora. Zamiast niego pośrodku pomieszczenia stał centurion Graves.
– Czy coś się stało, sir? – zapytałem, odkładając torbę.
Graves opuścił ramię. Wcześniej oglądał swojego stuka. Spojrzał na mnie ozięble.
– Ty mi powiedz, specjalisto – zażądał.
– Sir?
– Spóźniłeś