Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson


Скачать книгу
i…

      Harris gwałtownie zdjął dłoń z mojego ramienia, jakbym co najmniej ją ugryzł. Popatrzył ponurym wzrokiem na lewo i prawo, lustrując podsłuchujących nas żołnierzy.

      – Stul pysk, McGill! – warknął, a potem szybko odmaszerował w stronę wyjścia.

      – Ha! – wykrzyknął Carlos. – Dowaliłeś mu mocniej niż on tobie! Jak myślisz? Czy Harris faktycznie głosował za tym, żebyśmy się zwinęli i dołączyli do Hegemonii?

      Potrząsnąłem głową.

      – Sam nie wiem. Gdyby tego chciał, mógł przecież spasować wcześniej, po dowolnej misji przez te wszystkie lata.

      – Może to kwestia dumy – zamyślił się Carlos. – Nie może odejść sam z siebie, bo wtedy inni legioniści pomyślą, że spękał. Ale gdybyśmy skapitulowali wszyscy razem, mógłby wyjść z tego z twarzą.

      Popatrzyłem na Carlosa i skinąłem głową.

      – Nikt nigdy ci nie zarzuci, że jesteś bystrzakiem, ale coś chyba jest na rzeczy.

      Carlos pozytywnie zareagował na mój zawoalowany komplement. Rozpromienił się i odszedł raźnym krokiem. Nieczęsto bywał chwalony.

      – 6 –

      Jedyną osobą na pokładzie „Minotaura”, która nie wyglądała na zdołowaną, była Natasha. Ekscytowała ją możliwość odwiedzenia Tau Ceti, którą określała jej potoczną nazwą Świat Postępu.

      – To spełnienie marzeń technika – powiedziała. – Mają tam cacka, jakich nie uświadczysz na Ziemi.

      – A to nie jest jakaś stacja kosmiczna? Kupiecka izba rozliczeniowa na orbicie? – zapytałem, chcąc podtrzymać rozmowę.

      – Fakt, jest tam orbitalny rynek. I to już wszystko, co większość ludzi wie o tym świecie. Ale ten układ kryje o wiele więcej.

      Staliśmy w kolejce do stołówki. Zerwałem pomarańczę ze sztucznego drzewa i potarłem ją o mundur. Ot, taki stary nawyk, którego nie potrafiłem sobie odmówić, choć przecież wiedziałem, że na statku legionu taki owoc jest czysty jak łza.

      – O, proszę, tu masz przykład – powiedziała Natasha, wskazując drzewo. – Te rośliny na stołówkach to najnowsze cuda techniki z Tau Ceti. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak to się dzieje, że taki patykowaty wiecheć co noc wydaje świeże owoce?

      – Takie coś jest warte grube kredyty galaktyczne? – zapytałem i spojrzałem zaskoczony na drzewo. – Myślałem, że personel przykleja te pomarańcze, żeby ładniej wyglądało. Czyli mówisz, że owoce rzeczywiście na nich rosną?

      – Co noc – potwierdziła Natasha, też zrywając pomarańczę. – Widzisz te liście? Są prawdziwe. Na takim drzewku może urosnąć cokolwiek zechcemy. Jeśli podamy mu inną sekwencję DNA, nowe owoce pojawią się w try miga!

      – Hmm… – mruknąłem. – Na tej wycieczce karmią nas lepiej.

      Chwilę stałem zamyślony, a potem poszedłem ze swoją tacą do stolika i usiadłem. Natasha szła za mną i zajęła miejsce naprzeciwko. Sprawiała wrażenie, jakby była niemal w transie, a jej mózg ostro harował w nadgodzinach.

      – Tyle możliwości… – westchnęła. – James, tam jest tyle techniki, że to przechodzi ludzkie pojęcie! My żyjemy na Ziemi, a tymczasem wokół nas, tuż obok, krąży sobie świat, gdzie powstają rzeczy, o których nawet nam się nie śniło.

      Potem zaczęła rozwodzić się nad cudami techniki, które znała z plotek, ale których jeszcze nie widziała. Strumień pieniędzy, który pompowano w Ziemię, podwoił liczbę produktów konsumenckich i rządowych z obcych układów, jednak ten przebłysk prawdziwej gospodarki Galaktyków nie zadowalał jej, a sprawiał, że pragnęła czegoś więcej.

      Ja z kolei skupiłem się na lunchu, wiosłując sztućcami i przeżuwając. Dla mnie jedzenie to nie przelewki. Gdy byłem mniej więcej w połowie, Natasha ledwo tknęła swój posiłek. Przyznam, że pożerałem wzrokiem jej porcję i zastanawiałem się, czy Natasha nie będzie potrzebowała pomocy przy jej spożyciu.

      – Tau Ceti jest niepodobna do jakiegokolwiek innego miejsca, gdzie byłeś – ciągnęła. – Jest bardziej zaawansowana od Ziemi pod każdym względem. Tau zamienili swoją planetę w jedno wielkie miasto. Nawet na oceanach zbudowali mosty i sztuczne wyspy. Ale to nie wszystko. Ich świat jest w większości niewidoczny z nieba. Jest stary, a jego populacja ciągle rośnie. Jak wszystkie przygraniczne światy, mają zakaz kolonizowania innych układów, ale i tak stali się prawdziwym mocarstwem.

      – Będziesz jadła tę pomarańczę? – zapytałem, nie mogąc dłużej skrywać prawdziwych myśli.

      Rzuciła mi owoc z drwiącym uśmieszkiem.

      – Przyznam, że smakuje świeżo – stwierdziłem.

      Gdy Natasha docierała do końca wywodu o kosmicznej technice, rozparłem się wygodnie i odetchnąłem. Wszamałem połowę jej racji i całą własną. Dla mnie to właśnie była definicja zadowolenia. Spożywanie posiłku z dziewczyną często przynosiło takie przyjemne zwroty akcji.

      Natasha pochyliła się do przodu i spytała szeptem:

      – Chcesz wiedzieć, co zamierzam, gdy dotrzemy do stacji Gelt?

      Zmrużyłem oczy.

      – Coś, o czym lepiej nie mówić głośno? – zaryzykowałem.

      Wzruszyła ramionami.

      – To nic nielegalnego. Nie do końca – wyjaśniła. – Chcę zrobić rundkę po bazarach i znaleźć coś, czego nikt na Ziemi jeszcze nie widział. Kupię to coś i zabiorę do domu, kiedy nasza wycieczka się skończy.

      – Po co?

      Parsknęła poirytowana.

      – Jak to po co? Dla szpanu! Ale z góry wiem, że ciebie to nie ruszy.

      – Zależy, co to będzie – odparłem. – Gdybyś na przykład skołowała mi drzewo, z którego leje się burbon albo… no nie wiem.

      – Serio? Drzewko pędzące gorzałę? To jest szczyt twoich marzeń?

      – Sama przyznasz, że przydałoby mi się na chacie.

      – A może chciałbyś tam znaleźć coś innego?

      – Hmm… – Spojrzałem na nią z drapieżnym uśmiechem. – A może jakieś specjalne kosmiczne urządzenie stymulujące? Dające doznania nieznane nikomu na Ziemi…

      Popatrzyła na mnie z obrzydzeniem i skrzyżowała ramiona.

      – Nie o to mi chodziło, James!

      – Za pięć minut zaczyna się szkolenie – oznajmiłem, wstając.

      Wokół nas już zrobił się ruch. Kiedy szliśmy korytarzem, Natasha skręciła w lewo, a ja musiałem iść w prawo. Technicy i bombardierzy nieczęsto trenowali razem.

      Chwyciłem ją za rękę. Obróciła się i pocałowała mnie. Wymieniliśmy uśmiechy i rozdzieliliśmy się.

      – Nadal ją pukasz? – spytał Carlos, dobiegając do mnie. – Co jest? Spadek formy? Znaczy… nie powinieneś raczej gonić za jakimś świeżym towarem?

      – To moja dobra przyjaciółka.

      Carlos cofnął się o kilka kroków, wydając gardłowe pomruki.

      – O tak, jak tak na nią patrzę, gdy się oddala, to rozumiem, czemu cię tak kręci. Apetyczna jest.

      Podstawiłem mu nogę, nie zwalniając tempa. Nie było to trudne, w końcu szedł tyłem. Wykopyrtnął się, ale szybko wstał.

      – Dupek… – mruknął.

      – Słyszałeś


Скачать книгу