Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
przez chwilę ostentacyjnie bawiła się tabletem. Stałem więc, gapiłem się w ścianę nad jej głową i czekałem.
Wreszcie odłożyła tablet i rozparła się w fotelu.
– Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałam. Mam rację? – zapytała.
– Nie, sir – odparłem.
Przez jej twarz przemknął grymas zaskoczenia. Milczała chwilę, ale w końcu musiała zadać pytanie:
– Mam rozumieć, że spodziewałeś się zastać mnie tutaj?
– Nie. Chodzi o to, że zastanawiam się, kto wysłał dziś rano tych wieprzy… przepraszam, funkcjonariuszy Hegemonii, do mojego domu.
– A, o to chodzi – powiedziała, kiwając głową. – To ja.
Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedłem do ciasnego, ciemnego biura, spojrzałem jej prosto w oczy. Całą uwagę skupiłem teraz na niej.
– Żołnierzy Hegemonii? W przeddzień ważnego głosowania nad naszą niezależnością? Czy mógłbym zapytać dlaczego?
Turov uśmiechnęła się i złączyła palce. Miała krwistoczerwone, krótko obcięte paznokcie.
– Ponieważ, drogi Jamesie, jesteś jaki jesteś. Mogłam na tobie polegać. Dziękuję za pomoc. A teraz bądź tak miły, wynoś się z mojego biura i wsiadaj na barkę oczekującą w porcie kosmicznym w Atlancie, żebyśmy wszyscy mogli dalej zajmować się swoimi sprawami.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Oczekiwałem przynajmniej solidnego ochrzanu. Tymczasem ona siedziała tu cała w skowronkach. Po co w ogóle fatygowała się z wizytą w tym miejscu? Żeby upajać się sukcesem? Wyglądała, jakby odniosła jakieś zwycięstwo, nie miałem jednak pojęcia, o co toczyła się gra.
Potem zaczęły do mnie docierać przesłanki jej nowych rozkazów.
– Pani primus – zacząłem zakłopotany – wspomniała pani o barce w porcie kosmicznym.
– Owszem. Legion Varus ma zbiórkę przed misją. W trybie natychmiastowym.
Zawahałem się. Patrzyłem na nią, gdy wstała i odwróciła się ode mnie. Zdjęła beret i żakiet z wieszaka za biurkiem. Założyła je powoli, niemal leniwie.
Przyglądałem się jej, gdy zbierała swoje rzeczy. Muszę przyznać, że choć jestem młodym facetem, który nie zawiesza dłużej oka na kobietach po trzydziestce, to zawsze miałem Turov na celowniku. Lubiła nosić obcisłe mundury, ciasno opinające jej kształty.
Zwróciła się znowu do mnie z uśmiechem. Zachowywała się tak, jakby przygotowała małe przedstawienie i doskonale zdawała sobie sprawę, jak na to zareaguję.
– Jak widzę, podoba ci się moja nowa naszywka – powiedziała. – A może zwróciłeś uwagę na te słońca?
Otworzyłem szeroko oczy. Rzecz jasna, podziwiałem raczej jej tyłek. Jednak gdy już o tym wspomniała, zauważyłem, że faktycznie na kołnierzu miała dwa złote słońca, a na ramieniu naszywkę nie swojego legionu.
Wśród oznaczeń stopni oficerskich słońca oznaczały najwyższą rangę. Gdy już się je dostało, potem chodziło tylko o to, ile ich było. Uświadomiłem sobie, że Turov nie była już primusem. Awansowała o dwa stopnie i została imperatorem. Teraz mogła dowodzić własnym legionem, gdyby jej go przydzielili. Albo nawet kilkoma legionami.
Jednak to nie jej awans zaszokował mnie najmocniej. Najbardziej frapowała mnie naszywka ze znakiem legionu. W miejscu wilczej głowy Legionu Varus znajdował się teraz niebiesko-zielony glob.
Gdy wreszcie odzyskałem mowę, zawołałem obcesowo:
– Olałaś nas?! Dołączyłaś do Hegemonii?!
– Nie tak się składa gratulacje – warknęła.
– Przepraszam.
– Awansowałam. W Legionie Varus może być tylko jeden trybun. Tę funkcję piastuje Drusus. Rada postanowiła, że nie dostanę legionu, ale za to zostanę przeniesiona do Hegemonii.
– Rozumiem – odparłem.
Rzeczywiście rozumiałem. Walczyła o ten awans od momentu, gdy ją poznałem, i wreszcie go dostała. Czasem bywam tylko prostym chłopakiem ze wsi, ale tego dnia pod moim ciemnym czerepem jarzyło się światło.
Przypomniałem sobie, ile razy ona i Winslade podejmowali się filmowania krajobrazów po bitwach. Słyszałem też, że Turov bez większych oporów posuwała się do modyfikowania raportów tak, aby wynikało z nich, że każde zwycięstwo było jej zasługą jako dowódcy. Nie była z takich, którzy lubią się bić czy nawet wydawać rozkazy w bitwie. Właściwie to nigdy nawet nie widziałem, aby strzelała lub prowadziła żołnierzy do boju.
– Czy to wszystko, specjalisto? – zapytała, wskazując drzwi.
– Mam jeszcze jedno pytanie.
Skinęła głową.
– Rozumiem, że awansowała pani i gratuluję, ale co stanie się z Varusem? Dziś wieczorem mamy głosować nad naszą niezależnością i…
– Jeśli o to chodzi – odparła, podchodząc do drzwi i otwierając je – to choć wiem, że nie przyjmujesz dobrych rad, i tak ci coś doradzę. Głosuj nad rozwiązaniem Legionu Varus. Nie warto walczyć z tym, co nieuniknione. Niezależne legiony to już przeszłość. Niemile widziane anachronizmy. Może pozwolą wam zachować wasze naszywki i nazwy jednostek, jednak i tak zostaniecie wkrótce wcieleni do Hegemonii, bez względu na to, jak zagłosujecie. Sądzę, że plan jest taki, by przypisać każdemu legionowi numer i by nazwy legionów stosować potocznie, a nie jako oficjalne oznaczenia.
To mnie przeraziło. Nie chciałem zostać wieprzem z legionu numer 199 czy gdzie by tam mieli nas przydzielić.
– Nie uważam, żeby był to dobry pomysł… – zacząłem.
Jej twarz nagle przybrała gniewny wyraz.
– McGill, ostrzegłam cię i wszystko wyjaśniłam. A teraz wynocha!
Odsunęła się, przytrzymując otwarte drzwi. Zasalutowałem i wymaszerowałem. Nie chciało jej się nawet odsalutować. Zamiast tego trzasnęła drzwiami tak szybko, że prawie dostałem nimi w plecy.
Szedłem korytarzem, próbując spojrzeć na całą tę sprawę z lepszej strony. Przynajmniej miałem już z głowy primus Turov… czy raczej imperator Turov. Powinienem wręcz świętować. Miałem jednak wrażenie, że coś jest nie w porządku.
Zgodnie ze swoimi zapewnieniami Winslade siedział w hallu i gawędził z Natashą, która znosiła jego towarzystwo z uprzejmą, choć znudzoną miną. Winslade zdawał się tego nie zauważać. Gdy przyszedłem, był wyraźnie zawiedziony.
– Mamy stawić się na zbiórkę – poinformowałem Natashę. – Odwieziesz mnie do portu kosmicznego?
– Pewnie.
Tymczasem Winslade przestał paplać i nadął się jak paw. Wyciągnął zza biurka kurtkę.
– Wydało się – powiedział. – Chyba mogę wam już to pokazać.
Na ramieniu miał naszywkę z globem.
– Pan też, co? – zapytałem. Nie mogłem powstrzymać szyderczego uśmiechu. – Wygląda na to, że prawdziwa lojalność to cholernie rzadki towar.
– Jeśli nie jesteś durniem, McGill, sam też zmienisz wieczorem front. Najlepiej w ogóle nie głosuj. To wszystko pic na wodę. Wynik jest już przesądzony. Jeśli nie zagłosujesz jak należy, zdegradują cię, a w końcu i tak trafisz do Hegemonii.
Natasha przyglądała mu się z niepokojem. Pociągnąłem nosem.
– Dzięki za radę, wieprzu – rzuciłem, kierując się do wyjścia.
– Gdyby