Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson


Скачать книгу
nas zagrożeniem, ale teraz tysiące pocisków tłukło z grzechotem o zbroje. Po kilku trafieniach w jedno miejsce można się przebić i powalić nawet mocno opancerzonego żołnierza.

      Cofaliśmy się, aż za plecami mieliśmy już ścianę na drugim końcu pomieszczenia. Do tego czasu padło trzech ciężkozbrojnych, w tym Carlos. Dyszałem ciężko.

      Nie wyglądało to dobrze. Zdjęliśmy co najmniej połowę rekrutów, ale reszta miała w oczach żądzę krwi. Byli wkurwieni, zdążyli się już trochę zorganizować i ostro napierali.

      Coś głośno brzęknęło i pomyślałem, że załatwili mnie na dobre. Ale był to tylko Harris, naparzający rękawicą w mój hełm.

      – Powinienem sam cię zastrzelić! – grzmiał.

      – Musimy dostać się do północnej ściany, weteranie! – zawołałem. – Są tam skały. Schowamy się za nimi!

      Harris miał obłęd w oczach.

      – Zrobię to… – powiedział, przystawiając mi gnata do głowy. – Poślę cię do piachu!

      – Będzie miał pan większe szanse na przeżycie, jeśli wycofamy się za tamte skały i będziemy się osłaniać, weteranie!

      Harris warknął sfrustrowany i pobiegł w stronę kamieni. Osłaniałem go i nadziałem na rozgrzany nóż bojowy rekruta, który podpełzł za blisko. Potem upadłem, podczas gdy Harris ostrzeliwał goniących mnie przeciwników.

      W końcu dotarliśmy do skał, zaszyliśmy się za nimi i pozwoliliśmy, by nieprzyjacielski patrol odniósł zwycięstwo.

      I tak oto, po raz pierwszy w historii Legionu Varus, to rekruci wygrali scenariusz z zasadzką.

      – 7 –

      Nie był to pierwszy ochrzan, jaki miałem zebrać, i wiedziałem, że prawdopodobnie nie ostatni.

      Zostałem wezwany do gabinetu centuriona Gravesa mniej więcej godzinę po tym, jak zażarta wymiana ognia w sali ćwiczeń zakończyła się klęską mojej drużyny. Dobrze wiedziałem, czego mogę się spodziewać.

      W dni takie jak ten Harris zazwyczaj szczerzył do mnie zęby w paskudnym uśmiechu, jednak tym razem był zbyt wkurwiony, żeby czerpać z tego radość. Świdrował mnie spojrzeniem i wiedziałem, że najchętniej wpakowałby mi serię między oczy albo przynajmniej soczyście mnie opluł.

      Graves zasalutował nam, gdy przekroczyliśmy próg jego gabinetu, ale nie wydał komendy „spocząć”. Staliśmy wyprężeni, z oczami utkwionymi w jednym punkcie, gdy on mierzył nas obu wzrokiem. Wreszcie westchnął ciężko.

      – McGill – zwrócił się do mnie – przykro mi, ale weteran Harris zażądał dla ciebie oficjalnej reprymendy za twoje dzisiejsze zachowanie. Wysłuchałem już jego wersji wydarzeń. Proszę, żebyś teraz przedstawił swoją, krótko i zwięźle.

      – Tak jest, sir – odparłem. – Dzisiaj o godzinie ósmej zero zero dołączyłem w sali ćwiczeń do zespołu ciężkozbrojnych żołnierzy pod dowództwem weterana Harrisa. Planowaliśmy przygotować próbną zasadzkę na niczego niepodejrzewający pluton lekko uzbrojonych rekrutów. Niestety, moja broń nie działała tak, jak tego…

      – Gówno prawda, McGill! – przerwał mi gwałtownie Harris. – Nawet nie waż się brnąć w to dalej. Nie jesteśmy jakimiś nieopierzonymi urzędasami, gdybyś nie wiedział. Już nie raz widzieliśmy cię w akcji i…

      – Harris, proszę – przerwał mu z kolei Graves.

      – Dobra – odparł Harris. – W porządku. Chciałem tylko zwrócić uwagę na oczywistą sprawę, a mianowicie na to, że McGill pieprzy jak potłuczony, sir!

      Potem Harris zacisnął usta i zamilkł. Widziałem, że nie było mu z tym łatwo.

      – McGill – kontynuował Graves – w tym wypadku muszę się zgodzić z oceną weterana Harrisa. Nie kupuję tych bzdur o problemach z bronią. Działała idealnie i przed ćwiczeniami, i po nich. Za każdym razem, tylko nie wtedy, gdy była w twoich rękach.

      – A zatem, sir, chciałbym przywołać ogólną zasadę, którą kierują się ciężkozbrojni bombardierzy podczas walki. Dowódcy wydają rozkazy, ale to my mamy zająć się szczegółami technicznymi, dokładając najlepszych starań i działając według osobistego osądu. Moje działania podyktowane były właśnie takim osądem. I choć rozumiem, że dla niektórych moje decyzje mogą wydawać się… nietrafione, to uważam końcowe wyniki za pozytywne.

      – Nie wykonywałeś rozkazów! – nie wytrzymał Harris. – Do jasnej cholery, wiesz dobrze, że…

      Graves ponownie uciszył go gestem.

      – McGill, połowa ciężkozbrojnych przygotowujących zasadzkę została podczas ćwiczeń zabita przez patrol nieprzyjaciela. A przede wszystkim rekruci przedostali się do ściany na drugim końcu sali, odnosząc zdecydowane zwycięstwo w rozgrywce. Jak można uznać taki wynik za, jak to ująłeś, „pozytywny”?

      – Rzeczywiście, sir, moja strona nie zdołała powstrzymać nieprzyjaciela. Jednak to tylko jeden punkt widzenia. Prawdziwym celem misji było przeszkolenie żołnierzy, żeby nabyli doświadczenia bojowego jeszcze przed pierwszą prawdziwą bitwą. Sądzę, że dzięki mojemu podejściu udało się to osiągnąć.

      Graves zmarszczył lekko brwi.

      – Zechcesz rozwinąć tę myśl?

      – Oficer dowodząca nieprzyjacielskim lekkozbrojnym oddziałem podczas tej ćwiczebnej wymiany ognia słabo odegrała swoją rolę. Wiedziała, co ma się stać. Nie rozmieściła odpowiednio swoich ludzi ani nie wydała im żadnych rozkazów, które poprawiłyby ich szanse. Zamiast tego trzymała się z tyłu i w ogóle im nie przewodziła. Gdyby prowadziła zespół do walki, dokładając najlepszych starań, być może również ponieślibyśmy porażkę, ale przynajmniej walka byłaby sprawiedliwa i wyrównana.

      Harrisowi znowu puściły nerwy.

      – Do diabła, przecież w tym wszystkim chodzi o to, żeby rekruci przegrali! Mają zostać zmasakrowani! Dostać solidną szkołę i wykształcić u siebie strach przed ostrą amunicją, zanim wyjdą na pole bitwy gdzieś w kosmosie. Usiłujesz obejść techniki szkoleniowe Legionu Varus? Tak to sobie wymyśliłeś? Jesteś lepiej obeznany niż twoi oficerowie? Ja…

      – Chwileczkę, Harris – wtrącił się Graves. – McGill, wytłumacz się.

      – Nie uważam, by to ćwiczenie było dobrze zaplanowane – oznajmiłem – Jeśli jego celem jest szkolenie obu stron, to moja modyfikacja pozwoliła osiągnąć ten cel. Jeśli mam być szczery, to sądzę, że obie strony skorzystały na dzisiejszych działaniach. Ocalali rekruci dostali zastrzyk morale. A ich dowódca nauczył się czegoś nowego. Być może następnym razem ta pani podejdzie do ćwiczeń poważnie, zamiast obijać się i pozwalać, by jej żołnierze szli na rzeź. Może spróbuje wygrać i pozostać przy życiu?

      Harris mało się nie zapluł z pogardy, jednak nie wypowiedział żadnych słyszalnych słów. Graves patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem i myślał nad czymś intensywnie. W końcu się odezwał:

      – McGill, weteran Harris był twoim dowódcą podczas ćwiczeń. Miałeś obowiązek wykonywać jego rozkazy. Bez względu na twoje skargi na oficera przeciwników weteran Harris kierował się lepszą strategią. Ponieważ zignorowałeś jego rozkazy, wasza strona poniosła klęskę. Ponieważ jednak nie walczyliście z prawdziwym nieprzyjacielem, za swój błąd nie zostaniesz zdegradowany ani ukarany w żaden inny sposób. Nie wpiszę ci go do akt. Jednak i tak słono za niego zapłacisz.

      – Tak jest! – odparłem. – Ekhm… a jak zapłacę?

      – McGill, z przykrością informuję, że usuwam cię z rejestru osób do awansu. Do dzisiaj znajdowałeś się na mojej krótkiej liście


Скачать книгу