Sedno. Marek Stelar

Sedno - Marek Stelar


Скачать книгу
mam pojęcia – mówię. – Niech mnie pan zastrzeli.

      – Przeciwko księciu pomorskiemu Warcisławowi I. Mówi to coś panu?

      – Mówi – uśmiecham się widząc jego entuzjazm. – Ma nawet swoją ulicę w Szczecinie... Mieszkałem na niej kiedyś, kiedy byłem mały. Z babcią...

      – Sam pan widzi! Mamy więc i Szczecin! A jak się nazywa nasz pociąg?

      Wygląda na to, że Kurczyk jest tak zwanym Panem Mądralińskim, czyli człowiekiem posiadającym dość rozległą, choć powierzchowną wiedzę na przeróżne tematy, którą lubi dzielić się z innymi. Ale nawet jeśli tak jest, to jestem pod wrażeniem, bo robi to w bardzo nienachalny i przystępny sposób. Po krwawej opowieści o księciu Danii, którą mi zaserwował, jestem niemal pewien, że z powodzeniem mógłby uczyć historii w gimnazjum w podłej dzielnicy miasta. Żadnemu z uczniów nie przyszłoby nawet na myśl uciekać z jego lekcji albo zakładać mu na głowę kosz na śmieci, co przydarza się niekiedy w podlejszych zawodówkach bardziej spolegliwym nauczycielom. Kurczyk miałby tam szacun jak półbóg ulicy.

      – Trochę przydługa była ta historia – rzuca po chwili przerwy już mniej wesołym tonem. – Pokazuje jednak, jak wszystko na świecie może się ze sobą w jakiś sposób wiązać. Jak pewne wydarzenia są konsekwencją innych wydarzeń. I nawet jeśli te związki są nieoczywiste i dość dalekie czy też luźne, to jednak są. Trzeba tylko umieć je znaleźć i połączyć ze sobą. Ekonomia to nauka z gatunku ścisłych, więc jako ekonomista z wykształcenia mogę je pewnie znaleźć łatwiej niż inni. Pan jest inżynierem architektem – zerknął na mnie. – Też umysł ścisły, a równocześnie lepsza od przeciętnej zdolność myślenia przestrzennego i abstrakcyjnego, którą ćwiczył pan zapewne podczas studiów i w pracy zawodowej. Pan też powinien odnajdować związki pomiędzy różnymi rzeczami łatwiej niż inni ludzie. Ba, pan powinien być w tym świetny!

      Spoglądam w okno, omijając Kurczyka wzrokiem.

      Między wydarzeniami, które zaszły w moim życiu w przeciągu ostatniego roku bezsprzecznie istnieje jakiś związek. Są tak cholernie ściśle ze sobą powiązane, że bardziej być nie mogą. Ja, konkurs, Barcz, śmierć matki, bankructwo ojca, żona Barcza... I niekoniecznie w tej właśnie kolejności...

      – Witamy państwa w pociągu TLK „Bogusław XIV” relacji Szczecin Główny – Warszawa Wschodnia... – powitalna przemowa brzmi miłym, słodkim jak aspartam kobiecym głosem, który sączy się z głośników – ...przez Choszczno, Krzyż, Poznań Główny, Kutno...

      Głos jest aż za słodki. Ma miłą barwę, ale razi wręcz słodyczą, która ścieka z głośników jak miód z łyżki. Spikerka stanowczo przesadziła z modulacją. Męski głos, który powtarza wszystko po angielsku musi należeć do Anglika. Spędziłem na Wyspach kilka lat i uszy nie mogą mnie mylić. Kurczyk nie słucha przemówienia, tylko odwraca się do mnie i znowu zagaduje, a w oczach ma dziecięcy entuzjazm:

      – Pan myśli, podobnie jak wielu ludzi, że księgowy to najnudniejszy zawód świata. Że księgowy to w ogóle najnudniejszy człowiek na ziemi. Że wszyscy księgowi żałują, że nie wybrali innego zawodu, że nie zostali na przykład aktorami, jak nasz znajomy chuj skończony, albo treserami lwów. Tak pan myśli, prawda?

      Powrót do tematu zawodu Kurczyka może świadczyć o jakichś jego kompleksach na tym tle. Może, ale nie musi.

      – Nie, nie myślę tak – mówię, nieco mijając się z prawdą.

      Choć nie znam osobiście żadnego księgowego, a przynajmniej nie tak blisko, bym mógł stwierdzić, że znam go naprawdę, a nie powierzchownie, podzielam obiegową opinię, którą przytoczył Kurczyk. Ale nie mówię mu tego. Nie chcę, żeby się obraził. Nie dlatego, że jestem uprzejmy z natury, bo przecież nie jestem.

      Zabijam tylko czas.

      – A zna pan jakiegoś księgowego? – pyta, jakby czytał mi w myślach.

      – Swojego – odpowiadam natychmiast. – I pana znam.

      – Jeszcze mnie pan nie zna. Dopiero się poznaliśmy.

      – Ale to już mi wystarczy, żeby stwierdzić, że przeczy pan tej opinii o księgowych.

      – Powszechnej opinii – dodaje.

      – Powszechnej – zgadzam się potulnie.

      Wciąż zabijam czas.

      – I krzywdzącej.

      – Możliwe – kiwam głową.

      – Bo ja czasem myślę, wie pan, że to najlepszy zawód na świecie. Nawet pan nie wie, ile można mieć frajdy ze zwykłego bilansu.

      – To prawda, nie wiem – przyznaję, lekko kuląc się w sobie.

      Kurczyk stanowczo nie ma kompleksów na tle swojej profesji. Zerka na mnie trochę podejrzliwie, a ja wiem, że zrobię wszystko, żeby wciąż zabijać czas.

      – Ale nie uważa mnie pan za nawiedzonego? – pyta ostrożnie.

      – Czemu miałbym uważać pana za nawiedzonego? – dziwię się, z trudem pohamowując chęć podrapanie się w policzek. Takie gesty zdradzają wszystko, więc lepiej ich nie robić. – Nie uważam, żeby ktoś, kto fascynuje się swoją pracą, był od razu nawiedzony – uspokajam go.

      Siebie trochę też.

      – A pan? Lubi pan swój zawód? – Kurczyk zadaje kolejne pytanie.

      Hmm... Czy lubię?

      Pomyślmy. Przez całe studia byłem przekonany, że architekt to zawód dla mnie. Pomysły, idee, kreatywność, burze mózgów, szalone kreski pierwszych lat, stonowane i dostojne bryły lat ostatnich, wakacyjne praktyki w biurach projektowych w Danii, Holandii i raz w Stanach. A co, moich starych kiedyś było na to stać. Potem najlepszy projekt dyplomowy w Polsce, pięć lat w znanej londyńskiej pracowni architektury, dwa lata tyrania u nas: Warszawa, korpo, amfa, zarwane nad deską, przy komputerze i na imprezach noce. Wreszcie uprawnienia, powrót na stare śmieci i własna praktyka z Barczem, z którym odnieśliśmy od razu sukces, potem następne, też razem, a jeszcze później wdepnęliśmy w gówno. Również razem, tylko że ja trochę głębiej. Ale jeszcze po drodze okazywało się, że projektowanie to nie tylko projektowanie. To nie tylko konkursy architektoniczne. W proces inwestycyjny zaangażowanych jest mnóstwo ludzi, a większości z nich wydaje się, że to od nich właśnie ten proces zależy w największym stopniu. Niemal wyłącznie od nich. A dla mnie sprowadzało się to do użerania się z nimi wszystkimi: z branżystami, z urzędnikami, z wykonawcami i inwestorami, którzy sami nie wiedzieli czego chcą… A może to ja mam konfliktowy charakter? Zawód architekta przestał być dla mnie atrakcyjny. Nie wspominając o żonie Barcza, która w przeciwieństwie do mojej profesji atrakcyjna być zaczęła... Ale to już inny temat... No i to pieprzone Muzeum Sztuki Nowoczesnej...

      – Kiedyś lubiłem swoją pracę, ale mam chyba syndrom wypalenia zawodowego – wyznaję trochę wbrew sobie. – Taaak, to bardzo prawdopodobne. Nigdy nie sądziłem, że w moim życiu nastąpi taka chwila, ale wygląda na to, że właśnie nadeszła.

      Nie wiem, czemu decyduję się na szczerość wobec obcego człowieka. Może właśnie dlatego, że jest obcy? Dlatego, że więcej się nie spotkamy, nie zobaczymy, co da mi pewność, że mogę powierzyć mu niektóre sekrety swojego życia? Oczywiście nie wszystkie, ale mogę to zrobić ze spokojnym sumieniem, ponieważ wiem, że nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której on mógłby tę wiedzę wykorzystać przeciw mnie. Może to rewanż za Waldemara alias Włodzimierza, a nie wyłącznie zabijanie czasu?

      – Znudziło się panu bycie architektem? – pyta Kurczyk z ciekawością.

      Nie jest to tego rodzaju ciekawość, z jaką zadaje się podobne pytania, wietrząc sensację, tylko taka ciepła, niemal


Скачать книгу