Krew Imperium. Brian McClellan
na Przylądek Nowoadopestański, gdzie zeszli z północnych wzgórz wprost ku rozległej delcie rzeki, dawno już pozbawionej starych borów. Jak okiem sięgnąć rozciągały się tu plantacje bawełny i tytoniu, przełamane jedynie przeplatającymi się wodami Nowej Ad.
Vlora siedziała w siodle i ze wzgórza za opuszczonymi zabudowaniami plantacji patrzyła, jak jej armia przekracza pierwszy z tuzina mostów, które oddzielały ją od Nowego Adopestu. Odległość nie była znaczna, jakieś dwanaście mil, ale Vlora spodziewała się, że będzie to dwanaście mil ciężkiej walki, ze spalonymi mostami i okopywaniem się.
Żołnierze mijający pozycję Vlory pozdrawiali ją salutami, Vlora odpowiadała im początkowo, ale wkrótce zmęczyło ją podnoszenie ramienia i już tylko kiwała głową.
– Wszystko w porządku, pani generał?
Pytanie wyrwało Vlorę z mgły niezbyt spójnych myśli. Odwróciła się i zobaczyła Norrine, która podjechała obok.
– Kiedyś ty się tu zjawiła? – Vlora zamrugała, próbując pozbyć się kropel potu. – Gdzie jest Davd?
– Właśnie go zmieniałam, pani generał – odpowiedziała Norrine, wskazując Davda, który szykował się, by dołączyć do armii na drodze. – Mam go wezwać?
– Nie – odparła Vlora zbyt szybko, sama to usłyszała. – Nie, w porządku. Tylko… – Zawahała się i podjęła cicho: – Od czasu Ostrza mam luki w pamięci.
– To absolutnie normalne, pani. Prawie umarłaś.
Vlora otworzyła usta zirytowana, że nie potrafi wyrazić całej swej frustracji.
– Wiem, wiem. Obawiam się tylko, że te luki stają się coraz większe. Wciąż mi się przytrafiają. Rozumiesz? Ciągle rozglądam się, szukając Olema, choć ty i Davd, i Bo wielokrotnie mówiliście mi, dokąd pojechał.
Norrine spojrzała w dół, na swój karabin przewieszony przez łęk siodła, a potem ku horyzontowi, wciąż bez odpowiedzi. Być może nie istniała żadna stosowna. Vlora machnęła dłonią.
– Wybacz, to nie twój problem.
– To jest mój problem, pani generał – powiedziała powoli Norrine. – Jesteś moim dowódcą. Ale ja nie umiem dawać rad. Lepsza jestem w strzelaniu i walce.
– To tak jak ja, Norrine.
– Mówią, że czas leczy rany. Pewnie potrzebujesz go, pani, więcej.
– Ale go nie mam.
Zapadła między nimi niezręczna cisza i Vlora z ulgą zobaczyła Bo i Nilę zbliżających się ku niej wzdłuż kolumny. Podjechali i zajęli miejsca u jej boku, po przeciwnej stronie niż Norrine. Bo podrapał się w ciemię i ruchem podbródka wskazał horyzont w kierunku Nowego Adopestu.
– Nie wydaje wam się, że coś jest nie tak?
Vlora potrzebowała chwili, by przegrupować myśli i skupić się na strategiach, które zamierzała wprowadzić w życie w ciągu nadchodzących dni. Rano czuła jakiś bliżej nieokreślony niepokój, ale przypisała to obawom, jakie budziły w niej luki w pamięci. Teraz powiodła spojrzeniem po linii horyzontu i nie zauważyła niczego, co mogłoby ją zmartwić. Odwróciła się do Bo.
– Nie bardzo wiem, co masz na myśli.
– Ja też nie – przyznał Bo. – Ty jesteś wyszkolonym strategiem. Ja po prostu czuję… – Przygryzł wewnętrzną stronę policzka.
To Nila przerwała ciszę.
– Dlaczego ten most nadal stoi?
Pytanie zapaliło iskrę w umyślę Vlory i uczucie niepokoju przybrało na sile. Bo miał rację. Coś było nie tak. Spojrzała Nili w oczy.
– Muszą wiedzieć, że nadchodzimy.
– Absolutnie – odpowiedziała Nila. – Mamy ze sobą całą polową armię. Powinni wiedzieć, że się zbliżamy, od kilku tygodni i odpowiednio się do tego przygotować. A jeśli nawet jakimś cudem nas przeoczyli, to nasza flota związała już ich flotę w walce. Wiedzą, że tu jesteśmy. Wiedzą, że nadchodzimy.
– Nie nadążam – oświadczył Bo.
Vlora prychnęła z irytacją. Przy całej swojej błyskotliwości Bo czasem był ciemny jak dno otchłani.
– Między nami a Nowym Adopestem znajduje się dynizyjska armia polowa, zgadza się?
– Tak.
– I gdybyś wiedział, że wróg zbliża się, by przełamać twoje oblężenie, nie spaliłbyś wszystkich mostów pomiędzy nim a twoimi wojskami?
Bo otworzył usta w bezgłośnym „a-ha”.
– Jesteśmy niedaleko – kontynuowała Vlora. – Pod koniec dnia zbliżymy się do ich tylnej straży. Dlaczego zatem nie próbują nas spowolnić? Gdzie są ich działania opóźniające?
– Może ich generał to idiota? – zasugerował Bo.
– Może. – Vlora popatrzyła na południe, gdzie główny bieg Nowej Ad rozcinał przylądek na pół, na mapie w poziomie. Rzeka była szeroka i głęboka, cel Vlory znajdował się na północnym brzegu, więc tamtędy prowadziła swoją armię, ale teraz coś w tej pozycji zaczęło ją niepokoić. – Czy to może być pułapka?
– Ale w jaki sposób? – spytała Nila.
Vlora pokręciła przecząco głową.
– Może chcą nas zagnać na przylądek i zblokować tu większą armią?
– To by była beznadziejna pułapka – stwierdził Bo. – U wybrzeży mamy ogromną flotę. Wystarczyłoby nam po prostu się zaokrętować i wysiąść po północnej albo południowej stronie przylądka.
– Spowolniłoby nas to na tydzień albo dwa – rozważała głośno Vlora. – Dość czasu, by sprowadzić posiłki.
– A może za wiele się w tym doszukujemy? – podsunęła Nila. – Równie dobrze to może być lenistwo wroga albo głupota, albo… – Zamilkła, wzruszając ramionami. – Zostaw to swoim generałom albo zostaw tu brygadę czy dwie.
Vlorę mocno kusiło, by podzielić armię, ale oparła się tej pokusie. Rozdzielenie sił, gdy mieli kilka armii polowych w południowej części kontynentu, mogłoby być zagraniem na korzyść wroga. Ta wycieczka do Nowego Adopestu miała być krótka, chodziło o odizolowanie i rozbicie części sił nieprzyjaciela.
– Nie będziemy się rozdzielać. – Podniosła dłoń, przywołując jednego z kilku posłańców, którzy czekali na jej rozkazy. Na wezwanie odpowiedział chłopiec nie więcej niż piętnastoletni, w zbyt luźnym uniformie. Podjechał i zasalutował energicznie.
– Rozkazy dla generała Sabasteniena – zaczęła Vlora. – Niech wyśle swoją kawalerię na drugą stronę Nowej Ad, niech kopiuje każdy nasz ruch i przysyła regularne raporty. Odmaszerować. – Posłaniec ruszył, zanim dokończyła ostatnie słowo, a Vlora odprowadziła go spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. – Mam wrażenie, że mi coś umyka.
– Wysłałaś zwiadowców przed awangardę? – upewniła się Nila.
– Oczywiście. – Vlora aż się gotowała z niepewności. – Jeśli nie spalili żadnych mostów, zanim noc zapadnie, znajdziemy się w takiej odległości od wroga, że będziemy mogli przeprowadzić zwiad. Wtedy się dowiemy, co na nas czeka.
Wróg, jak się okazało, spalił tylko jeden most, ten między jednym z mniejszych dopływów Nowej Ad a obozem Dynizyjczyków. Rzeka była na tyle płytka, by przebyć ją w bród, ale i na tyle głęboka, by spowolnić wojsko Vlory, gdyby nieprzyjaciel chciał wydać im bitwę. A wnioskując z tego,