Cyrk polski. Dawid Krawczyk
przejść po korytarzach.
W kubiku, takim z pięć metrów na pięć, siedzi trzech facetów z okularami VR nasuniętymi na oczy i słuchawkami na uszach. Kręcą się na biurowych fotelach. Za nimi rozciąga się obita tkaniną ścianka z dwojgiem aktorów w strojach powstańczych, mknących przez kanał.
– Kartka z powstania. Film w wirtualnej rzeczywistości wyprodukowany przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zapraszam pana, trwa zaledwie kilkanaście minut, ale wrażenia pozostają na zawsze – zachęca mnie wyraźnie podniecony promotor dzieła.
Nie wiem, czy to zachęta, czy groźba, że powstanie w VR zostanie ze mną na całe życie, ale siadam.
Powstaniec, czyli ja (bo to wirtualna rzeczywistość), otwiera oczy. Jestem w kanale i budzi mnie sanitariuszka. Odpicowana, w wykrochmalonej koszuli, jakby szła ze święconką do kościoła, a nie walczyła o życie w zalepionych gównem rurach. Oprócz mnie i sanitariuszki jeszcze dwóch powstańców. I jak to chłopaki wojaki jajcują sobie, że mnie – też powstańcowi – wpadła w oko sanitariuszka, he, he. Dziewczyna z kolei trzepoce rzęsami i wdzięczy się do mnie, ledwie żywego. Do końca jeszcze kilkanaście minut. Jak to się będzie rozwijać w takim tempie, myślę, to zaraz zacznie się jakiś VR peep show, podczas gdy ja w przedpokoju pisowskiej konwencji kompletnie nie wiem, co się dzieje w realu. Na szczęście scenariusz spuszcza trochę z klimatu porno i zaczyna się łubu-dubu: Niemcy strzelają, biją, obtańcowują i gwałcą polskie kobiety. Moja ekipa heroicznie walczy, rzuca granatami, strzela z karabinów i podpala kałuże pełne benzyny. Bum! Dostaję postrzał w samo serce. Padam, ale żyję. Bo na piersi mam kartkę z powstania. Zapisek z modlitwą.
Ściągam gogle. Podniecony producent już przy mnie stoi.
– I jak? I jak? Robi wrażenie, prawda? – mówi jak nakręcony. Jakby sam wyszedł właśnie z powstańczego kanału.
– No, robi wrażenie. Dobrze powiedziane – powtarzam.
Nawet nie kłamię. On też nie kłamał. Zapamiętam ten powstańczy pornos na całe życie.
Reszta kongresowych wydarzeń nie jest już tak emocjonująca. Pełno dłużących się dyskusji w małych salkach, w których zwolennicy PiS-u rywalizują ze zwolennikami PiS-u o to, kto bardziej nie znosi elit III RP. W kuluarach też ciągle to samo: dziennikarka „Wyborczej” z reporterem TVN24 latają za politykami Prawa i Sprawiedliwości, zadając pytania uciekającym plecom. A później podniecają się w pokoiku dla prasy, że zdobyli zajebiste ujęcia władzy, która boi się mediów. Chociaż kiedy mieli ich na widelcu i rzeczywiście mogli sensownie przyszpilić, pytali o tweety Donalda Tuska.
Telewizja Polska zorganizowała w Spodku własne studio. Przewijają się przez nie w ciągu kilku dni publicyści prawicowych tygodników i gazet. Komplementują rządy Morawieckiego, rozpływają się nad geniuszem politycznym Kaczyńskiego, robią sobie jaja z opozycji. W takim formacie nie może zabraknąć Adriana Stankowskiego z „Gazety Polskiej Codziennie”. To absolutny numer jeden wśród dyżurnych ekspertów TVP. Gotów podzielić się opinią na dosłownie każdy temat.
Zawsze kiedy odwiedzałem Studio Polska, czekało na niego miejsce w pierwszym rzędzie. W katowickim Spodku robi to samo co tam: krytykuje opozycję, chwali Zjednoczoną Prawicę. Szczyt popularności osiągnie za rok – w trakcie dwóch miesięcy kampanii prezydenckiej wydawcy głównych Wiadomości będą wykorzystywać opinie Stankowskiego niemal każdego dnia. Zakres ogarnianych przez niego tematów jest iście renesansowy. Polityka krajowa? Międzynarodowa? Samorządowa? Rolnictwo? Migracje? Przestępstwa seksualne? Proszę bardzo!
Większość biurek w press roomie okupują reporterzy agencyjni. To chyba najbardziej niewdzięczna robota w branży – siedzenie od rana do nocy i klejenie depesz z każdego pustosłowia, które dobywa się z ust ministrów, wicepremierów, posłów, prezesa.
– Dobrze wiedzą w redakcji, że tu nie będzie żadnego newsa. To partyjna impreza, na której nikt się nie wychyla, bo układają listy. Ale jak pan minister coś mówi, to trzeba zrobić z tego depeszkę – żali mi się na szlugu jeden z nich.
Ostatniego dnia, zmaltretowany nudą, przycupnąłem przy stoliku z rolnikami. Rozpoznałem, po zielonej wpince „Solidarności” w klapach, logo związku zawodowego rolników indywidualnych.
– I jak, panowie? Co myślicie o tym kongresie?
– Ja ich znam. Wie pan, ja ich całe życie znam. Pamiętam, jak jeszcze nie byli tacy wyelegantowani wszyscy – mówi pan Marek. Jednym okiem zerka na mnie, drugim wyłapuje ważniaków, z którymi każe robić sobie zdjęcia. Robię, co mi szkodzi. Najbardziej zadowolony jest ze zdjęcia z Mariuszem Błaszczakiem. – Ale powiem panu, słabo to widzę. Wiesz pan, jak oni wyglądają? – Wzdycha, zmęczony polowaniem na foty.
Wyelegantowani. Dźwięczy mi w głowie słowo, którego użył na wstępie. Ma rację. Garnitury dopasowane, dobrze skrojone. Widać, że to nie byle szajs ściągnięty z wieszaka w galerii handlowej, ale porządna krawiecka robota.
Garsonki też niczego sobie, chociaż żadna nie może mierzyć się z kreacjami Joanny Lichockiej. Ta zabrała na te trzy dni kilka balowych sukni. Niegdyś dziennikarka, później posłanka PiS-u i członkini Rady Mediów Narodowych. Zanim została zawodową polityczką, kręciła pochwalne filmy na cześć Lecha Kaczyńskiego i udzielała się publicystycznie w „DoReczy” i „Gazecie Polskiej”. Po korytarzach Spodka przemyka roześmiana, zadowolona, dumna. Burgundowa kreacja z lejącego się materiału nadaje jej gwiazdorski look.
– I co? Przypatrzyłeś się pan już? Wiesz dobrze, jak oni wyglądają? – męczy mnie pan Marek.
– No dobra, jak Platforma. Wyglądają jak z Platformy Obywatelskiej. O to panu chodzi? – mówię w końcu.
– O to, to! – Klaszcze zadowolony. – Władza, mówię panu, władza im do głowy uderza powoli. Nie widzą już człowieka. Albo jak jeszcze widzą, to zaraz przestaną – wyrokuje.
Nie sposób mu zaprzeczyć.
Dochodzę do wniosku, że dawno nie byłem w miejscu, w którym wszyscy są tak zgodnie zadowoleni. Bo też jest się z czego cieszyć – właśnie wygrali wybory do Parlamentu Europejskiego z przytupem, który zaskoczył ich samych. W Spodku mają swoich szefów spółek Skarbu Państwa, swoje media, swoje think tanki. Fantazja o nowych elitach, o której wprost, mniej lub bardziej, mówią prezes Kaczyński i premier Morawiecki, tutaj staje się ciałem.
– Prawo i Sprawiedliwość jest kilka kroków przed opozycją. Raz, dwa, tak? Mhm, rozumiem. Prawo i Sprawiedliwość jest kilka kroków przed opozycją – powtarza Miłosz Kłeczek, dziennikarz TVP.
Wysoki, dobrze zbudowany facet z przystrzyżoną brodą gimnastykuje szczękę przed wejściem na antenę. Zaraz będzie na żywo relacjonować konferencję PiS-u z Nowogrodzkiej. Najpierw powie, że Prawo i Sprawiedliwość jest kilka kroków przed opozycją, później przypomni, że Prawo i Sprawiedliwość jest kilka kroków przed opozycją, a na koniec, dla pewności, poprawi tym samym.
– Prawo i Sprawiedliwość jest kilka… – powtarza do kamery.
Jest jednym z bulterierów nowej TVP, zasłynął dojeżdżaniem Rafała Trzaskowskiego. Bohaterem internetu został, kiedy powiedział prezydentowi Warszawy, że ten „nie jest wart rozmowy”.
Na scenę na Nowogrodzkiej wkracza samotnie Jarosław Kaczyński. Aparaty trzaskają, ale prezes nie marnuje oddechu i od razu przechodzi do prezentacji.
– Okręg numer jeden: Adam Lipiński, okręg numer dwa: Michał Dworczyk, okręg… – recytuje beznamiętnie. Tylko przy swoim okręgu, w którym oczywiście jest jedynką, podnosi wzrok i uśmiecha się półgębkiem. – Okręg numer czterdzieści jeden: Marek Gróbarczyk. –