Cyrk polski. Dawid Krawczyk
aktywisty wojującego z Kościołem.
Po kilku godzinach okazuje się, że z potknięcia w Nikiszowcu dymu nie ma. Fragment wypowiedzi prezesa Wiosny zacznie krążyć po sieci dopiero następnego dnia. Do tego czasu Biedroń zdąży porównać PiS do talibów i jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Podleśnej.
Wieczorem dojeżdżamy do Centrum Edukacji i Biznesu Nowe Gliwice. Sala zapełniona po brzegi, półmrok. Z głośników słychać pytanie: „O jakiej Polsce marzycie?”.
Fioletowe światła rozlewają się po całej przestrzeni, epicka muzyka uderza z pełną mocą. Otwierają się drzwi i na scenę wskakują Biedroń z Kohutem. Ludzie wstają, biją brawa, pokrzykują z radości. Wygląda to jak spotkanie z coachem od rozwoju osobistego.
– Skąd jesteście? Skąd przyjechaliście? – pyta Biedroń, najpierw całą salę, a później wybrane osoby.
Po wstępie przebieżka po zasadach burzy mózgów. Każdy ma prawo zgłosić własny postulat do „mapy drogowej” dla przyszłego europosła Wiosny, siłą rzeczy dotyczący kwestii regulowanych przez prawo unijne. Po jego zgłoszeniu prowadzący moderują krótką dyskusję i przechodzimy do głosowania. Na tablicy zapisane tylko te pomysły, które znalazły poparcie większości.
Godzina i po burzy. Na brystolu ostatecznie sześć postulatów: odejście od węgla, edukacja finansowa i pierwsza pomoc w szkole, ujednolicenie systemu edukacyjnego, jednolita edukacja seksualna w całej Europie, jednolity unijny kalendarz szczepień, wspólna konstytucja UE.
Zagaduję dziewczynę około trzydziestki, która siedzi obok mnie i przez całe spotkanie wywraca oczami. Na końcu wyraźnie sapie z dezaprobatą.
– Coś się pani chyba nie za bardzo podoba?
– A panu się podoba? Przecież tutaj prawie nic nie dotyczy Unii Europejskiej. Gadanina! – szepce rozgoryczona.
W dużej mierze ma rację. Odpowiedzialność za treści nauczania leży po stronie państw członkowskich – takie zapisy znaleźć można w Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, jednym z fundamentów unijnego prawa. Fantazje o jednolitej edukacji seksualnej we wszystkich dwudziestu siedmiu państwach UE świetnie wyglądają na brystolu, ale europarlamentarzyści po prostu nie będą się nimi zajmować. Ustalenie kalendarza szczepień też nie leży w kompetencjach wspólnotowych instytucji. Jednolita konstytucja, serio? Czy po brexicie ktoś jeszcze naprawdę w to wierzy?
Burza mózgów świetnie obsługuje potrzebę wylania żalów na świat, Polskę i Europę. Ludzie wychodzą z poczuciem, że ważny polityk jest zainteresowany ich opiniami, a to, co mówią, będzie drogowskazem dla partii Biedronia. Czy jednak naprawdę da się wykorzystać cokolwiek z godziny dość niechlujnej dyskusji? Nie sądzę, choć sztabowcy Wiosny zapewniają, że to zawsze bardzo wzbogacające doświadczenie.
Wyborcy Wiosny natomiast chcieliby bardzo, żeby Unia przyszła i zrobiła w Polsce porządek: ze smogiem, z edukacją, z węglem. A jeśli Unia nie jest w stanie tego zrobić, to żeby zajął się tym Robert Biedroń.
Na burze mózgów przychodzą dla niego. Aż żal było patrzeć, jak lider przygniótł ciężarem swojej popularności śląskiego kandydata formacji. Kohut nie miał pomysłu na siebie, nie wiedział nawet, gdzie powinien stanąć. Krzątał się po scenie, przytakiwał prezesowi, żeby ostatecznie pozwolić się zredukować do roli gościa podającego mikrofon.
Jednak za kilka tygodni Wiosna przekroczy próg wyborczy, a Kohut, obok Biedronia i Sylwii Spurek, odbierze mandat europosła.
Ślōnskŏ gŏdka do dziś nie została oficjalnym językiem obrad w Brukseli.
Wyleje? Tu zawsze wylewa, ale nie zawsze jest kampania
Siedem dni przed wyborami zaczyna lać. Burze z gradem szaleją w południowej Polsce. Ostrzeżenia pogodowe z dnia na dzień coraz poważniejsze: na początku tygodnia media na Podkarpaciu piszą o podtopieniach i zalanych piwnicach, w środę na dobre zaczyna się powódź. Zaraz za falą, w miejsca, w których puściły wały, uderzają politycy.
Premier Mateusz Morawiecki, w wojskowej kurtce z biało-czerwoną naszywką na ramieniu, wysłuchuje poszkodowanych w Izbiskach. Beata Szydło i Joachim Brudziński ogłaszają, że zawieszają kampanię i też jadą na południe. Odwołują spotkania jako kandydaci na europosłów, ale już jako wicepremier Szydło i minister Brudziński pozują do zdjęć z zasępionymi minami.
Schetyna na konwencji Koalicji Obywatelskiej w Chorzowie wykorzystuje okazję do wrzucenia kilku złośliwości pod adresem polityków PiS-u. Ale już następnego dnia osobiście jedzie do dotkniętej powodzią Kazimierzy Wielkiej. Przewodniczący PO ściska rękę burmistrzowi i zapewnia, razem z prezydentami Warszawy i Kielc, że zaangażuje się w pomoc poszkodowanym. Z lokalną kandydatką Koalicji Europejskiej zdąży nagrać film: kilka standardowych słów poparcia, on w garniturze, ona w garsonce, a za plecami obojga tereny zalewowe. Zaraz po publikacji film wycofano, bo zaczął tonąć pod falą krytycznych wpisów.
Do ciszy wyborczej pozostaje kilka godzin. Z przewidywań meteorologów wynika, że fala kulminacyjna na Wiśle ma przejść przez województwo świętokrzyskie w nocy z soboty na niedzielę. Wicepremier Szydło piątek spędza w Zawichoście, kilkanaście kilometrów od Sandomierza. W towarzystwie wąsatych strażaków i ministra obrony narodowej chodzi po wałach i zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą.
Przyjeżdżam do Zawichostu dzień później. Parkuję w miejscu, w którym finiszowała zawieszona kampania wyborcza. W sobotę, dzień przed wyborami, cisza i spokój. Słońce odbija się smętnie od drewnianej elewacji budynku u zbiegu dwóch dróg wojewódzkich. Kawałek trawnika, otoczony chodnikiem z kostki Bauma i wbitym pośrodku drogowskazem, to dawny zawichojski rynek.
Na pierwszy rzut oka ani śladu powodzi. Deski, którymi jest obity dom, trochę wilgotne od deszczu, ale jeśli słońce wciąż będzie grzać jak teraz, to jeszcze dzisiaj zupełnie wyschną. Kilkaset metrów od dawnego rynku płynie Wisła. Wystarczy zejść drogą w dół i stanąć na brzegu, żeby mieć w zasięgu wzroku trzy województwa: pod stopami świętokrzyskie, przed oczami lubelskie, a lekko na prawo podkarpackie. Przynajmniej tak mówi starszy gość we flanelowej koszuli, którego wybudziłem z drzemki na schodach pod drewnianą chatką.
– Ale dzisiaj pan możesz nie zobaczyć, bo rzeka wylała i prom nie pływa nawet – mówi.
Na dole kilka smutnych worków z piaskiem broni wejścia do restauracji. Siłą woli wspierają je gapie zapatrzeni w brudną wodę. Rzeczywiście, Wisła wylała, przykrywając przystań i drogę dojazdową do promu. Płynie poza korytem, choć daleko jej jeszcze do powodzi tysiąclecia. Wie to chłop na romecie, który robi zdjęcia komórką, wiedzą ojciec z synem na spacerze, wie też ekipa lokalnego oddziału TVP, rozstawiająca się z kamerą na tle rzeki.
– Panowie, te kilka worków to cała akcja przeciwpowodziowa? – pytam.
– Nie, nie. Tutaj po prostu ładniejszy obrazek mamy na Wisłę. Jak pojedziesz w stronę Sandomierza, to tam, po lewej, żołnierze umacniają wały – tłumaczy mi dziennikarz.
Łopaty rytmicznie uderzają o kupę piachu. Kilkunastu żołnierzy amatorów ładuje go w białe worki, które później lądują na przyczepce. Słońce grzeje bez litości, ale oni twardo trzymają się pełnego umundurowania.
– Normalnie to byśmy im pozwolili zrzucić to wszystko, niech oni sobie nawet z gołą klatą to ładują. Ale co ja będę tłumaczył, cały czas przyjeżdża jakaś telewizja, gazety, fotoreporterzy, to musi wszystko porządnie na zdjęciach wyglądać – mówi mi na odchodnym starszy stopniem żołnierz zawodowy. Takich jak on jest tu zaledwie kilku, reszta to rekruci Wojsk Obrony Terytorialnej.
– O nas to nie ma co pisać. Zabezpieczamy wał, żeby woda nie wylała. Tyle. Zawichost to jest temat. Słyszałeś o Tarzanie? – ubiega moje