Tajemnica Miksteków. Karol May

Tajemnica Miksteków - Karol May


Скачать книгу
Słyszałem o nim wiele, nie widziałem go jednak do dnia dzisiejszego.

      – Co takiego? – zapytał zaskoczony Unger.

      – Tak, do dnia dzisiejszego. Bo oto teraz stoi przede mną!

      – Ja nim jestem? Po czem mnie poznałeś?

      – Popatrz na swój policzek. Piorunowy Grot ma na policzku cięcie od noża – o tem wie każdy, kto o nim słyszał. Czy odgadłem?

      Unger skinął głową.

      – Tak; nazywają mnie Itinti-ka, Piorunowy Grot.

      – Niechaj będą dzięki Wielkiemu Wahkonda, bogu, że mi pozwolił mówić z tobą. Jesteś dzielnym człowiekiem, daj mi swą rękę i bądź mi bratem.

      Unger uścisnąwszy dłoń wyciągniętą, rzekł:

      – Niech przyjaźń nasza będzie wieczna!

      Indjanin dodał:

      – Niechaj moja ręka będzie twoją ręką, moja noga twoją nogą. Biada twojemu wrogowi, bo jest także moim, biada mojemu bo jest i twoim wrogiem. Ja to ty, ty to ja, jesteśmy jedno!

      Bawole Czoło nie był Indjaninem typu północnego. Był wymowny i rozmowny, ale niemniej groźny od tych milczących czerwonoskórych, którzy uważają za hańbiące oddawać słowami wzruszenia swego serca.

      – Czy mieszkasz tutaj, w hacjendzie?

      – Nie – odpowiedział Tecalto. – Nie mogę żyć i spać w powietrzu, otoczonem murami. Mieszkam tutaj.

      Przy tych słowach wskazał na łąkę, na której stali.

      – Masz najlepsze łoże w całej hacjendzie. Mnie również męczą mury!

      – I przyjaciel twój. Niedźwiedzie Serce, wyszedł na prerję. Mówiłem już z nim, dziękowałem mu. Jesteśmy braćmi, jak ja i ty.

      – Gdzież on jest?

      – Siedzi wśród vaquerów.

      – Chodźmy do niego.

      Indjanin chwycił ciężką strzelbę, zawiesił ją na ramieniu i poprowadził Europejczyka.

      Daleko, pośród półdzikich pasących się koni obozowali vaquerowie. Opowiadali sobie o przygodach swej młodej pani. Niedźwiedzie Serce siedział w milczeniu, choć rzecz całą znał przecież najlepiej. Unger, gdy nadszedł, wmieszał się do rozmowy i po jakimś czasie rozwinęła się jedna z tych gawęd, tak często prowadzonych po obozowiskach.

      Nagle rozległo się jakieś gniewne rżenie i parskanie.

      – Co to? – zapytał Unger.

      – To kary ogier – odpowiedział jeden z pastuchów. – Niech zdechnie z głodu, jeżeli nie chce słuchać!

      – Dlaczegóż to?

      – Nie można go ujarzmić.

      – Co takiego?

      – No tak, nie można go ujarzmić! To istny djabeł; jesteśmy wobec niego bezradni. Wszyscyśmy tu świetni jeźdźcy, ale pozrzucał nas za wyjątkiem jednego.

      – Któż jest tym jednym?

      – To Bawole Czoło, wódz Miksteków. Jego jedynego nie zrzucił, a i on nie potrafił go ujeździć.

      – To przecież nieprawdopodobne. Kto utrzyma się na grzbiecie, ten zostaje zwycięzcą.

      – I myśmy tak sądzili! Ale ten djabeł rzucił się z jeźdżcem do wody, by go zatopić, a gdy to nie pomogło, poniósł go w największy gąszcz leśny i tam zmusił do zeskoczenia z siodła.

      – Do djabła! – zawołał Unger.

      – Tak, to prawda, – odparł Tecalto. – Przykra, zawstydzająca prawda. A przecież poskromiłem już niejednego konia, który mnie nie chciał słuchać!

      Pastuch opowiadał dalej:

      – Wielu już jeźdźców i strzelców doświadczało swych sił i zręczności na tym czarnym djable, ale wszyscy napróżno. Powiadają, że może tylko jeden zdołałby go poskromić.

      – Któż to ma być?

      – To obcy traper z Red River, który nie lęka się samego czarta!

      – Jak się nazywa?

      – Nikt nie zna jego prawdziwego nazwiska, ale czerwoni nazywają go Itinti-ka – Piorunowy Grot. Opowiadają o nim wiele.

      Niedźwiedzie Serce i Bawole Czoło nie zdradzili ani jednym ruchem, że chodzi tu o Ungera; on zaś z najspokojniejszą miną zapytał:

      – Gdzie jest ten czarny djabeł?

      – Za wzgórzem. Leży skrępowany.

      – To źle!

      – Sennor Arbellez dba bardzo o swoje konie, ale tym razem przysiągł, że koń zginie z głodu, jeżeli nie będzie posłuszny.

      – Czyście mu zakneblowali pysk?

      – Tak.

      – Pokażcie mi go.

      – Dobrze, sennor. Idziemy!

      Gdy się podnosili z ziemi, ujrzeli Arbelleza, który cwałował z córką i Karją. Była to zwykła inspekcyjna przejażdżka, jaką stary odbywał co wieczora przed spoczynkiem.

      Vaquerowie doszli wraz z Ungerem do konia. Zwierzę leżało skrępowane grubemi powrozami, z kagańcem na pysku. Oczy miało nabiegłe krwią. Każda żyła była spuchnięta, z pyska toczyła się piana.

      – Ależ to grzech tak dręczyć konia! – zawołał Unger.

      – Trudno, co robić, – odpowiedział vaquero flegmatycznie.

      – Poprostu niszczenie zwierząt! Tego nie można tolerować. W ten sposób można zgubić najbardziej rasowego konia!

      Na te słowa goryczy, wypowiedziane w gniewie, stanął przed Ungerem don Pedro wraz z dziewczętami.

      – Skąd to uniesienie? – zapytał.

      – Żal mi konia, którego zamęczacie!

      – Niech zginie, jeśli nie chce słuchać.

      – Nauczy się słuchać, ale nie na tej drodze.

      – Wyczerpałem wszystkie środki.

      – Dajcie mu dobrego jeźdca.

      – Nie poskutkuje!

      – Czy mogę spróbować?

      – Nie!

      Unger popatrzył ze zdumieniem:

      – Dlaczegóż to?

      – Dlatego, że zbyt mi drogie pańskie życie.

      – Ależ, płonna obawa! Nie mogę na to patrzeć! – Więc zgadza się pan, bym dosiadł tego konia?

      Emma zwróciła się do ojca:

      – Ojcze, nie pozwól sennorowi. Koń jest niepewny, niebezpieczny!

      Unger obrzucił ją spojrzeniem szczęścia. Cieszył go ten lęk o niego. Odparł jednak poważnie:

      – Niechże mnie pani nie obraża, sennorita. Zapewniam panią, że się nie boję tego czarnego djabła.

      – Przecież sennor nie zna go jeszcze – rzekł Arbellez. – Powiadają tu ludzie, że może tylko Itinti-ka, Piorunowy Grot, dałby mu radę.

      – Czy zna pan tego Itinti-ka?

      – Nie, ale jest to podobno jeden z najlepszych jeźdźców świata.

      – Sennor! Obstaję przy swojej prośbie.

      – Cóż robić, muszę się zgodzić, bo jest pan moim gościem. Żal mi pana tylko.

      Emma


Скачать книгу