Betonowa blondynka. Michael Connelly
sobie twarz Churcha. Wtedy, w mieszkaniu nad garażem przy ulicy Hyperion. Przez długą chwilę patrzył w jego oczy. Były to oczy mordercy, ciemne jak kamień na szyi Honey Chandler.
– …A nawet jeżeli sięgał po broń, czy ma to jakieś znaczenie? Ktoś kopniakiem otworzył drzwi. Mężczyzna z pistoletem. Czy można obwiniać kogoś, jeśli, jak twierdzi policja, sięga po broń we własnej obronie? Fakt, że sięgał po coś tak z pozoru śmiesznego jak peruka, czyni to zdarzenie jeszcze bardziej odrażającym. Norman Church został zabity z zimną krwią. Nasze społeczeństwo nie może tego zaakceptować.
Bosch wyłączył się. Ponownie przypomniał sobie nową ofiarę, pochowaną w betonowym sarkofagu prawdopodobnie przed kilku laty. Zastanowił się, czy ktokolwiek zgłosił jej zaginięcie, czy ktoś myślał o niej przez cały ten czas, matka albo ojciec, mąż lub dziecko. Po powrocie z miejsca zbrodni opowiedział o wszystkim Belkowi; poprosił go, aby zgłosił sędziemu wniosek o odroczenie rozprawy do czasu, gdy zostanie wyjaśnione nowe morderstwo. Ale Belk przerwał mu i powiedział, że im mniej sędzia wie, tym lepiej. Był tak przerażony na myśl, jakie implikacje może mieć dla sprawy ostatnie odkrycie, że uznał, iż najlepiej będzie postąpić dokładnie odwrotnie – zakończyć proces jak najszybciej, zanim wiadomość o znalezieniu ofiary i jej możliwym związku ze sprawą Lalkarza wyjdzie na jaw.
Money Chandler zbliżała się do końca godziny wyznaczonej na jej mowę wstępną. Długo rozwodziła się nad polityką policji w kwestii użycia broni; Bosch pomyślał, że znużyła przysięgłych, których uwagę udało jej się skupić na początku. Nawet Belk przestał słuchać i przeglądał notatnik, żeby ułożyć sobie w głowie kolejność własnego przemówienia.
Belk był potężnie zbudowanym mężczyzną – Bosch ocenił, że ma co najmniej czterdzieści kilogramów nadwagi – ze skłonnością do pocenia się, nawet w chłodnej sali sądowej. Podczas selekcji przysięgłych Bosch często się zastanawiał, czy potliwość wynika z ciężaru, jaki Belk musi dźwigać na swoich nogach, czy też z ciężaru sprawy prowadzonej przeciwko Honey Chandler pod okiem sędziego Keyesa. Belk nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Pewnie z pięć lat temu wyszedł z jakiejś przeciętnej szkoły prawniczej i już przyszło mu stawić czoło pani mecenas Chandler.
Słowo „sprawiedliwość” wyrwało Boscha z zamyślenia. Wiedział, że Honey Chandler przyśpieszyła i zbliża się do finału, gdyż słowo to powtarzało się prawie w każdym zdaniu. W sprawach cywilnych sprawiedliwość i pieniądze znaczą to samo i oba słowa można było stosować zamiennie.
– Dla Normana Churcha sprawiedliwość okazała się ulotna, bo trwała zaledwie kilka sekund. Dokładnie tyle, ile potrzebował detektyw Bosch, aby kopniakiem otworzyć drzwi, wycelować swojego dziewięciomilimetrowego, błyszczącego smith & wessona i pociągnąć za spust. Sprawiedliwość została wymierzona jednym strzałem. Pocisk, którymi detektyw Bosch zastrzelił pana Churcha, to XTP, pocisk, który zwiększa swoją średnicę półtorakrotnie przy uderzeniu w cel, niszcząc duże fragmenty tkanki i organów, jakie znajdą się na jego drodze. Zniszczył serce pana Churcha. I to miała być sprawiedliwość.
Bosch zauważył, że wielu przysięgłych nie patrzy na Honey Chandler, tylko na stół obrony. Pochylił się lekko do przodu i spojrzał na wdowę, Deborę Church. Przysadzista kobieta o krótkich ciemnych włosach i małych niebieskich oczach wycierała chusteczką łzy płynące po twarzy. Do dnia, w którym Bosch zabił jej męża i w domu zjawili się policjanci z nakazem rewizji oraz dziennikarze z pytaniami, była przeciętną gospodynią domową z przedmieścia. Bosch jej współczuł; uważał, że padła ofiarą wydarzeń. A później pani Church wynajęła Honey Chandler i zaczęła nazywać go mordercą.
– Materiał dowodowy wykaże, panie i panowie, że detektyw Bosch jest typowym produktem Policji Los Angeles, w której pracuje – mówiła pani mecenas. – Bezmyślną, arogancką maszyną, która wymierzyła sprawiedliwość tak, jak ją rozumiała. Zapytam was, czy tego właśnie oczekujecie od policji. Poproszę was o to, żebyście naprawili zło, oddali sprawiedliwość rodzinie, której odebrano męża. Na zakończenie chciałabym państwu zacytować słowa niemieckiego filozofa Fryderyka Nietzschego, który sto lat temu napisał coś, co jak mi się wydaje, wiąże się z tym, czym się tu dzisiaj zajmujemy. Powiedział on: „Kto walczy z potworami, niech uważa, by sam nie zamienił się w potwora. Kiedy zaglądasz w otchłań, pamiętaj, że otchłań zagląda w ciebie”… Panie i panowie, to właśnie jest przedmiotem tej sprawy. Detektyw Harry Bosch zaglądał w otchłań, ale tego wieczoru, kiedy zabił Normana Churcha, otchłań zajrzała w jego duszę. Ciemność wyciągnęła po niego macki i detektyw Bosch się w nią stoczył. Stał się tym, przeciwko czemu walczył. Stał się potworem. Uważam, że do takiego właśnie wniosku doprowadzą państwa dowody, które przedstawię. Dziękuję.
Honey Chandler usiadła i uspokajająco poklepała Deborę Church po ramieniu. Bosch wiedział, że gest ten skierowany jest do przysięgłych, a nie do wdowy.
Sędzia spojrzał w górę na miedziane wskazówki zegara wbudowanego w mahoniową boazerię nad drzwiami sali i ogłosił piętnastominutową przerwę przed wystąpieniem Belka. Bosch, wstając, zauważył, że jedna z córek Churcha wpatruje się w niego. Miała pewnie ze trzynaście lat. Starsza, Nancy. Odwrócił prędko głowę i natychmiast opadło go poczucie winy. Ciekawe, czy któryś z przysięgłych to zauważył.
Belk powiedział, że chce być sam, aby jeszcze raz powtórzyć swoją mowę. Bosch miał ochotę pójść do baru na szóstym piętrze, ponieważ nic do tej pory nie jadł; pomyślał jednak, że zastanie tam kilku przysięgłych lub, co gorsza, rodzinę Churcha. Zjechał więc windą na dół. Przed budynkiem zapalił papierosa i oparł się plecami o cokół posągu. Koszula pod garniturem lepiła się od potu. Godzinna mowa Honey Chandler wydawała się wiecznością, wiecznością, podczas której cały świat patrzył na niego. Wiedział, że garnitur nie wytrzyma do końca tygodnia i trzeba drugi oddać do czyszczenia. Myśl o tych nieważnych drobiazgach pomogła mu się w końcu uspokoić.
Zgasił już jednego papierosa i palił drugiego, kiedy otwarły się ciężkie szklane drzwi budynku sądu. Honey Chandler popchnęła je plecami i dlatego nie zauważyła Boscha. Odwróciła się z pochyloną głową, przypalając papierosa złotą zapalniczką. Wyprostowała się i wydmuchnęła dym. Dopiero wtedy go zobaczyła. Podeszła do popielniczki, gotowa wyrzucić świeżo zapalonego papierosa.
– Proszę nie odchodzić – odezwał się Bosch. – O ile mi wiadomo, to jedyna popielniczka w okolicy.
– Tak, ale żadnemu z nas to nie pomoże, jeżeli będziemy się widywali poza salą sądową.
Harry wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. To jej sprawa. Jeżeli chce, niech idzie. Zaciągnęła się jeszcze raz.
– Więcej i tak nie zdążę wypalić. Trzeba wracać.
Skinął głową i spojrzał w kierunku ulicy Spring. Przed głównymi drzwiami do budynku sądu ustawiła się kolejka ludzi czekających na przejście przez detektor metali. Kolejni rozbitkowie, pomyślał. Chodnikiem zbliżał się bezdomny, żeby przeprowadzić popołudniową kontrolę popielniczki. Nagle zawrócił i raz po raz oglądając się niepewnie za siebie, zniknął za rogiem.
– To mój znajomy – usłyszał Bosch głos Honey Chandler.
– Pani znajomy?
– Kiedyś był adwokatem. Wtedy go poznałam. Tom, nazwisko jakieś takie… Faraday, tak. Pewnie nie chciał, żebym zobaczyła go w tym stanie. Wszyscy tu o nim wiedzą. Jest żywym przykładem tego, co się może stać z człowiekiem, kiedy sprawy potoczą się bardzo źle.
– A co się stało?
– To