Betonowa blondynka. Michael Connelly

Betonowa blondynka - Michael  Connelly


Скачать книгу
Reporter nie wspomniał nic o Lalkarzu. Pokazali miejsce zbrodni z helikoptera, potem na ekranie ukazał się Pounds, który dosyć długo rozwodził się nad tym, iż na razie nic nie wiadomo, a policja znalazła ciało dzięki informacjom zawartym w anonimowym liście. Roześmiali się, kiedy zobaczyli umazane sadzą czoło Poundsa. Boschowi dobrze zrobił ten śmiech. Po zakończeniu relacji Sylvia odezwała się pierwsza. Jej głos brzmiał poważnie.

      – A więc nie ogłosił tego publicznie.

      – Najpierw musimy się upewnić, co się właściwie dzieje. Na razie nie wiemy, czy to Lalkarz, czy jego naśladowca… a może wspólnik Lalkarza, o którym nie mieliśmy pojęcia.

      – Kiedy będziesz wiedział, w jakim kierunku potoczy się śledztwo?

      W ten okrężny sposób Sylvia pytała, kiedy się dowie, czy zabił niewinnego człowieka.

      – Nie wiem. Prawdopodobnie jutro. Sekcja zwłok może wiele wyjaśnić, ale dopiero po ustaleniu tożsamości ofiary będziemy wiedzieli, kiedy zmarła.

      – Harry, nie martw się. To nie Lalkarz.

      Bosch pomyślał, że jej niezachwiana lojalność jest czymś wspaniałym. Zaraz potem ukłuło go poczucie winy, ponieważ nigdy nie był wobec niej do końca szczery w sprawach, które dotyczyły ich obojga. Zawsze coś przed nią ukrywał.

      – Nie powiedziałeś jeszcze, jak poszło dzisiaj w sądzie i dlaczego nie przyjedziesz.

      – Chodzi o tę nową sprawę. Dotyczy mnie bezpośrednio i… chciałem trochę nad tym pomyśleć.

      – Tutaj też możesz pomyśleć, Harry.

      – Wiesz, o czym mówię.

      – Tak, wiem. A co w sądzie?

      – Chyba wszystko w porządku. Dzisiaj były tylko mowy wstępne. Świadkowie zaczynają zeznawać od jutra. Ale ta nowa sprawa… może wszystko zmienić.

      Przeszukiwał kanały w telewizji, lecz nie udało mu się złapać relacji na innych programach.

      – A co o tym sądzi twój obrońca?

      – Nic. Nie chce o tym słyszeć.

      – Dureń.

      – Chce zakończyć sprawę jak najszybciej. Liczy na to, że jeżeli Lalkarz albo jego wspólnik jest na wolności, nie zdążymy tego potwierdzić przed zakończeniem procesu.

      – Ale to chyba nieetyczne, Harry. Nawet jeśli jest to dowód świadczący na korzyść powódki, i tak powinien go przedstawić, prawda?

      – Tak, o ile o nim wie. O to właśnie chodzi. On nie chce wiedzieć. Dopóki nie wie, jest czysty.

      – O której godzinie będziesz jutro zeznawał? Chcę przy tym być. Wezmę wolne na cały dzień i przyjdę.

      – Nie. Nie chcę, żebyś wiedziała o tym więcej, niż już wiesz.

      – Dlaczego? Przecież chodzi o ciebie.

      – Nie, nie o mnie. O niego.

      Powiedział, że zadzwoni jutro, i odłożył słuchawkę. Potem długo wpatrywał się w telefon. Prawie od roku spędzał z Sylvią Moore trzy lub cztery noce w tygodniu. Sylvia proponowała zmianę tego układu, a nawet wystawiła swój dom na sprzedaż. Ale Bosch unikał decyzji z obawy, że może zburzyć delikatny stan równowagi i spokój, jaki przy Sylvii odczuwał.

      Pomyślał, że może właśnie zakłóca ten stan równowagi. Okłamał ją. Miał się zajmować nowym śledztwem, ale skończył na dzisiaj i zamierzał wrócić do domu. Okłamał Sylvię, ponieważ potrzebował samotności. Chciał być sam na sam ze swoimi myślami. Sam na sam z Lalkarzem.

      Otworzył drugi segregator, gdzie znajdowały się foliowe torebki zawierające dowody rzeczowe. Były tam kopie trzech poprzednich listów Lalkarza. Morderca zaczął je przysyłać po tym, jak rozpętała się burza w mediach i został nazwany Lalkarzem. Jeden z listów, poprzedzający jedenaste zabójstwo, trafił do Boscha. Pozostałe dwa pojawiły się po siódmym i jedenastym. Otrzymał je Bremmer z „Timesa”. Harry trzymał teraz w ręku kopertę zaadresowaną do siebie dużymi literami. Potem spojrzał na wiersz zapisany na złożonej wpół kartce. To samo dziwacznie pochylone pismo. Przeczytał słowa, które znał już na pamięć.

      Oto czas najwyższy by dać ostrzeżenie.

      Dziś w nocy w miasto wyruszam ukoić pragnienie.

      Wytrysnę w laleczce słodkim rozkoszy nasieniem,

      gdy ona wydawać będzie swe ostatnie tchnienie.

      Tatusia i mamusi spóźnione szlochanie,

      dzieweczce krasnolicej przyszło na konanie.

      Zaciskam rzemień zręcznie, że nie dałbyś wiary,

      a słowo jej ostatnie zupełnie jak „H… H… Harry”!

      Bosch zamknął segregatory, umieścił je w neseserze i wyłączył telewizor. Skierował się na parking. Wychodząc, minął dwóch policjantów w mundurach, którzy szamotali się z zakutym w kajdanki pijakiem. Przytrzymał im drzwi. Pijak wierzgnął, lecz Bosch odsunął się i uniknął kopniaka.

      Ruszył w kierunku północnym; pojechał przez Outpost Road i Mulholland, potem skręcił w aleję Woodrowa Wilsona. Zaparkował, ale nie wyszedł z samochodu. Siedział długo z rękoma na kierownicy. Myślał o charakterze pisma i o podpisie Lalkarza – krzyżyku namalowanym na paznokciach ofiar. Dopiero po śmierci Churcha domyślili się, że oznacza on krzyż na wieży. Krzyż na wieży kościoła2.

      5

      Bosch wstał wcześnie rano; usiadł na werandzie i obserwował wschód słońca nad przełęczą Cahuenga. Blask rozpalał poranną mgłę i tańczył wśród kwiatów porastających zbocze wzgórza, które rok temu płonęło żywym ogniem. Harry patrzył, pił kawę i palił papierosy, dopóki odgłos samochodów jadących autostradą do Hollywood nie zamienił się w nieprzerwany szum.

      Włożył białą koszulę i granatowy garnitur. Zawiązując brązowy krawat z wzorem w złote hełmy gladiatorów, zastanowił się, jak postrzegają go przysięgli. Poprzedniego dnia zauważył, że ilekroć spojrzał któremuś z nich w oczy, odwracali wzrok. Co to mogło znaczyć? Zapytałby Belka, ale go nie lubił i czułby się nieswojo, pytając o cokolwiek.

      Przymocował krawat do koszuli srebrną spinką z liczbą sto osiemdziesiąt siedem, którą w kodeksie karnym stanu Kalifornia oznaczono artykuł dotyczący morderstwa. Plastikowym grzebieniem uczesał kasztanowe włosy przetykane siwizną, ciągle jeszcze mokre po kąpieli, a następnie wygładził wąsy. Wpuścił do oczu krople Visine i pochylił się do lustra. Tęczówki ciemne jak lód na asfalcie, białka zaczerwienione z niewyspania. Dlaczego się ode mnie odwracają? – powtórzył w myślach pytanie. Przypomniał sobie, jak scharakteryzowała go Money Chandler. Wiedział, dlaczego tak zrobiła.

      Miał właśnie wychodzić, kiedy w drzwiach stanęła Sylvia z kluczem w dłoni.

      – Cześć. Miałam nadzieję, że cię złapię, zanim wyjdziesz.

      Uśmiechnęła się. Była w spodniach khaki i różowej koszuli. Nie nosiła spódnicy we wtorki i w czwartki, bo w te dni pełniła dyżur na boisku szkolnym. Często musiała biegać za uczniami, a czasem nawet rozdzielać walczących. W świetle promieni wpadających przez drzwi jej ciemnoblond włosy przybrały złotawy odcień.

      – Na czym chciałaś mnie złapać?

      Zbliżyła się do niego z uśmiechem. Pocałowali się.

      – Na pewno się


Скачать книгу

<p>2</p>

Church (ang.) – kościół (przyp. tłum.).