Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
rel="nofollow" href="#n_18" type="note">[18].
Oszuści trudnili się nie tylko wywożeniem dziewcząt do Ameryki czy Turcji. Czasem kończyło się na występach w kawiarni: „W Krakowie sądzono niejakiego Żyda Erlicha, który werbował dziewczęta niby to do kapeli damskiej, a w gruncie rzeczy prowadził z ich pomocą niecny wyzysk i szkaradne oszukaństwo. Dziewczętom do ręki dawał skrzypce, smyczkiem poruszały dla oka, gdy inni grali, one zaś, występując po kawiarniach różnych miast, służyć miały za wabik dla różnych lampartów. Proces ten odsłonił straszną niegodziwość tego ptaszka i niesłychaną łatwowierność dziewcząt i rodziców niektórych w Podgórzu”[19]. Wątek naiwności dziewcząt z Podgórza i braku kontroli rodzicielskiej ciągnął się zresztą w gazecie dalej. W numerze z 1900 roku w Co słychać na świecie? przeczytać można było: „Donosiliśmy przed kilku miesiącami o zaginięciu na Podgórzu trzech dziewcząt. Jedna z nich 14-letnia Emilia Martinek została odszukana w Tarnobrzegu, gdzie służyła u propinatora [czyli właściciela wyszynku alkoholowego – przyp. aut.]. Druga znajduje się w obowiązku w Królestwie Polskim. Któż więc wywabia bez wiedzy i zgody rodziców ich dziatki? Czy winowajcy będą ukarani?”[20].
Czytelniczki „Przyjaciela Sług” wiedziały oczywiście, kto wywabia panny, wiedziały też, że oszustów nie minie sprawiedliwa kara. Co słychać w świecie? pisało na ogół o przypadkach, w których winni zostali przykładnie ukarani, a przynajmniej takich, gdzie przemyt niedoszłych prostytutek został udaremniony. W 1898 roku publikowało na przykład dłuższe sprawozdanie z obławy, w której wydatnie pomagali dziennikarze:
Handlarze dusz. „Związek Chrześcijański” pisze: Jedną z najsmutniejszych, a niestety, nieschodzących ze szpalt dzienników galicyjskich rubryk, jest handel dusz. Pomimo ścigania bezustannego handlarzy tych i surowego ich karania, wytępić tego wstrętnego przemysłu, nie tylko galicyjskiego, nie sposób. Odznaczają się w tym szlachetnym handlu szczególnie powiaty wschodniej Galicji – Stanisławów, Buczacz, Czortków, nie mniej Tarnopol i Brody, zajmują się nim zaś wyłącznie Żydzi, odbywający z „towarem” podróże na drugą nawet półkulę.
Uwięziono w Stanisławowie całą bandę tych handlarzy. Składa ją: trzech Grunów, dwóch Lutmanów i Pepi Hallreich, razem sześć osób. Uwięzienie ich nastąpiło na żądanie policji wiedeńskiej. Charakterystycznym, a zarazem dowodzącym doniosłości informacji dziennikarskich jest fakt, że policja wiedeńska dowiedziała się o członkach bandy, dzisiaj zostających pod kluczem, z jednego z wiedeńskich dzienników, który podał wiadomość, że rycerze owi, ścigani już przez policję angielską, schronili się niewątpliwie do Galicji. Dziennik ten wiedeński (N. W. Journal) wymienił członków tej szajki po nazwisku i – nie omylił się. Znaleziono ich i przytrzymano w Stanisławowie. Śledztwo szczegółowe jest w toku[21].
Nie zawsze policja zdołała interweniować na czas. Dlatego dziewczyny zachęcane były do ciągłej ostrożności i rozwagi.
Historie z Co słychać na świecie? układały się w logiczną całość, łatwą do pojęcia dla każdej czytelniczki. Skoro według „Przyjaciela Sług” stręczycielami przemycającymi służące za granicę byli niemal bez wyjątku Żydzi, to dziewczęta katolickie nie powinny pod żadnym pozorem służyć w żydowskich domach. To przesłanie wzmacniał kolejny rodzaj wiadomości podawanych w gazecie – comiesięczne doniesienia, że żydowscy pracodawcy pobili ciężko kolejną służącą albo że zrozpaczona dziewczyna wyskoczyła z okna, by uniknąć kary cielesnej. Według pisma nawet jeśli Żydzi nie wywozili dziewcząt do domów publicznych, to na pewno bili i głodzili swoją służbę domową, a także nie pozwalali jej w niedzielę chodzić do kościoła. Słowem – należało trzymać się od nich z daleka.
Uniknięcie posługi w żydowskim domu, a więc wyeliminowanie ryzyka porwania albo złego traktowania, miało sprawić, by nowo przybyłe do miasta dziewczęta zgłaszały się do kantorów pośrednictwa pracy, nazywanych biurami stręczeń. Biura dzieliły się na katolickie i żydowskie, przy czym te drugie zgarniały więcej klientek, o czym z rozpaczą donosił „Przyjaciel Sług”: „W Tarnowie otworzył biuro stręczeń katolik Gutowski. Tym sposobem już są trzy biura stręczarskie w rękach naszych. Sługi jednak lgną zawsze do Żydówki Zauchowej, która je skubie porządnie”[22]. Podobnie było w Rzeszowie, gdzie „są dwa biura stręczeń, jedno Żyda Fenigera, drugie Podoskiego, katolika, jednak stręczeniem sług zajmują się głównie Żydówki, którym idzie o interes”. Przyszłe służące, zapewne ostrzeżone przez subtelne sugestie płynące z wiadomości z Co tam słychać w świecie?, nie chciały już zatrudniać się w żydowskich rodzinach. Jednak stręczycielki z biura Fenigera podstępem skłaniały je do takiej pracy, „wmawiając w nie, że to jest państwo niemieckie” (to prawdopodobnie na wypadek, gdyby służąca zrobiła się podejrzliwa, widząc nazwisko pracodawcy).
Oczywiście, czasem zdarzały się w dziale wiadomości dobre historie o rozsądnych dziewczynach postępujących roztropnie. Jak ta o Miodównie spod miasta Tarnowa:
Niejaka Miodówna przybyła o 9 mil, aby w mieście służyć. Młode to dziewczę o głodzie i chłodzie chodziło za służbą daremnie. Na szczęście spotkało jakiegoś kapłana, który jej powiedział, że tu jest schronisko sług i tam jej powiedzą, gdzie są miejsca. Najlepiej udać się do swojego proboszcza z prośbą o karteczkę polecającą. Każdy duszpasterz zna kapłanów w Tarnowie i poleceniem pokieruje biedną sługę pod dobrą opiekę. Schronisko w Tarnowie jest na ulicy Topolowej nr 6[23].
Dział wiadomości w „Przyjacielu Sług” pokazywał jednak dobitnie, że nie zawsze można było liczyć na zdrowy rozsądek wiejskiej dziewczyny albo przytomność księży i policji. Dlatego też do akcji ratowania służących katoliczek włączały się różne kościelne organizacje pomocowe. Jedną, działającą bezpośrednio w newralgicznym czasie tuż po przybyciu służącej do miasta, było Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet.
Po dworcu grasują męty społeczne
Gdy Marysia lub Kasia zdecydowała się już na opuszczenie rodzinnej wsi i wyruszenie do miasta do pracy, często docierała na dworzec kolejowy. To właśnie stamtąd, według publicznej wiedzy, porwać ją mogli handlarze żywym towarem. Jak potwierdzało sprawozdanie z działalności TOK z 1912 roku: „Dworzec kolejowy jest wygodnym terenem, po którym swobodnie grasują wszelkiego rodzaju męty społeczne, jak stręczyciele i handlarze żywym towarem. I rzeczywiście, co łatwiejszego, jak obałamucić i okłamać te biedne dziewczęta, zmęczone podróżą, oszołomione zgiełkiem i hałasem wielkomiejskim”[24]. Z mętami zamierzały więc walczyć pracownice Towarzystwa.
5. Instrukcja bezpiecznej podróży przygotowana przez Towarzystwo Ochrony Kobiet.
Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet było pierwszą i jedną z niewielu organizacji, które miały zamiar aktywnie zapobiegać przypadkom wykorzystywania, zamiast raczej leczyć ich skutki. Główna siedziba znajdowała się w Warszawie. TOK wiodło się na tyle dobrze, że od 1911 roku funkcjonowały również filie w Częstochowie, Łodzi, Włocławku, Radomiu, Piotrkowie, Kielcach i Płocku. Ustawa TOK, ogłoszona drukiem w 1902 roku, a podpisana przy założeniu towarzystwa w grudniu 1901 roku, prezentowała na pierwszy rzut oka dość standardowy zestaw zadań. Towarzystwo miało na celu „ochronę dziewcząt i kobiet od upadku oraz dopomaganie kobietom upadłym do powrotu na drogę uczciwą”[25]. Zamierzało tego dokonywać między innymi
19
20
21
22
23
24
25
Ustawa Warszawskiego Chrześcijańskiego Towarzystwa Ochrony Kobiet, Warszawa 1902, s. 3.