Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
służących, to znaczy rekomendowanie ich do zatrudnienia w jakimś domu, jeśli w danym momencie pracowały gdzie indziej. Służąca musiała najpierw rozwiązać umowę z obecnym pracodawcą, a dopiero potem kantor mógł brać po uwagę jej kolejne zatrudnienie. Sam nie mógł „odmówić”, czyli zwolnić służącej. W przeciwnym wypadku ponosił karę pieniężną w wysokości 4,5 rubla i na zawsze tracił prawo do stręczenia.
„Dziennik Praw” zawierał jeszcze jeden kategoryczny zakaz (choć nie wiadomo, jak powszechnie stosowany). W Królestwie Polskim zakazane było zatrudnianie chrześcijanek w domach żydowskich. Kantory nie mogły rekomendować takich umów. Tak samo było w Krakowie za czasów Wolnego Miasta Krakowa, ale w Galicji, której częścią stał się Kraków po 1846 roku, Tymczasowy regulamin dla sług obowiązujący od 1857 roku już nie zawierał takiego prawa{10}. Być może „Przyjaciel Sług”, wydawany w Krakowie, tak gwałtownie piętnował zatrudnianie chrześcijanek w żydowskich domach, ponieważ wydawcy mieli w pamięci wcześniejsze przepisy.
Mimo tak przemyślnych zasad w opinii publicznej kantory stręczenia służących cieszyły się nadzwyczaj niską opinią. Przepisy często nie były stosowane, a ich egzekwowanie mogło być nadzwyczaj trudne. Pisma dla służących przestrzegały przed korzystaniem z żydowskich biur, a abolicjoniści w rodzaju Augustyna Wróblewskiego pisali wprost, że biura pośrednictwa pracy są zakładane przez handlarzy żywym towarem, którzy pod płaszczykiem legalnego zatrudnienia z dokumentami wysyłają dziewczyny do pracy w wodewilach i teatrach, skąd już prosta droga do domu publicznego. Postulowali zwiększenie kontroli nad prywatnymi biurami pośrednictwa pracy, szczególnie tymi rekrutującymi do „tingl-tanglów, teatrzyków, cyrków itp.”[38], i szczególną opiekę nad nieletnimi klientkami.
Oprócz tych lęków narzekano po prostu na jakość usług świadczonych w kantorach. Henryk Sienkiewicz pisał w „Tygodniku Ilustrowanym” w 1906 roku, że „w ogóle nasze panie udają się do kantoru tylko w ostatecznym wypadku, twierdząc nie bez słuszności, że zaręczeniom kantorów, których interesem jest pobierać zapłatę od jak największej liczby osób poszukujących zajęcia, nie można wierzyć ani na jotę”[39]. Obie nowelizacje ustaw (w Królestwie Polskim w 1857 roku i w Galicji w 1872) wspominały, że reformy odbywają się, bo dotychczasowa organizacja „wymaga ulepszeń”[40] i nowe prawo wydaje się „celem zapobieżenia licznym nadużyciom”[41]. A jednak brak biura pośrednictwa bywał jeszcze gorszy. Czytelnicy z mniejszych ośrodków donosili, że w ich miastach czeka się z utęsknieniem na powstanie kantoru stręczeń, bo inaczej skazani są na usługi pokątnych rajfurek i faktorów, jak nazywano nieoficjalnych pośredników pracy. Dziewczyna, która trafiła na taką niekoncesjonowaną (a więc nieuiszczającą do kasy miasta opłaty licencyjnej) rajfurkę, była zdana właściwie na jej kaprys. „Ziemianin” pisał w 1879 roku list do „Gazety Warszawskiej”, by poskarżyć się, że „brakuje nam także kantorów do stręczenia sług w miastach powiatowych. Zastępują je starozakonni faktorowie zajęci wiecznie zarówno odmawianiem sług, jak i stręczeniem, bo tylko częste zmiany powiększają ich zarobek stręczycielski”[42]. Według prasy nielegalni faktorzy nie byli dobrze zorientowani w miejscowym rynku pracy. Wysyłali bez potrzeby służących i wyrobników na posady w miejsca odległe o wiele kilometrów, byle tylko zarobić.
Problem tkwił częściowo w niechęci pracowników do biur stręczeń (podsycanej wśród służących publikacjami w rodzaju tych w „Przyjacielu Sług”) i niechęci potencjalnych pracodawców do wydawania pieniędzy. Oficjalne kantory były koncesjonowane, musiały płacić za licencję, więc pobierały też opłaty od obu stron umowy o pracę. Indywidualne rajfurki czy faktorki mogły znacząco obniżać ceny. Jak działało to w praktyce, można prześledzić na przykładzie Piotrkowa.
Czytelnik o pseudonimie „Wieśniak” donosił „Tygodnikowi Ilustrowanemu” w 1890 roku, że „w Piotrkowie niejaki pan Swidwiński założył kantor stręczenia służby, ale, jak miejscowy organ donosi, wszyscy po staremu wolą udawać się do rajfurek”[43]. Otwarcie legalnego biura generowało duże koszty, a nieuczciwa konkurencja nie dawała szans na zarobek. Dlatego też piotrkowska gazeta „Tydzień” pisała w 1898 roku, że miasto nie może doczekać się biura stręczeń. To otwarte w 1890 roku musiało być „zwinięte wobec zmowy i potrojonej energii faktorek”[44]. Autor artykułu twierdził, że nie ma możliwości, by w mieście działał legalny kantor, jeśli wymaga się od jego właściciela złożenia 1000 rubli opłaty i jednocześnie policja nie chroni go przed nieuczciwą konkurencją pokątnych faktorek. Przytaczał też historię z Łodzi, gdzie właściciele kantorów udali się z prośbą do gubernatora, by na mocy prawa z 1823 roku i postanowienia z 1857 roku, pozwalających na pośrednictwo tylko koncesjonowanym zakładom, nałożył kary grzywny za pokątne rajfurstwo. Prośba była jednak źle skierowana, bo gubernator nie zajmował się ustalaniem praw, i na tej podstawie została odrzucona. Dlatego „Tydzień” radził panu Plenkiewiczowi, otwierającemu właśnie kantor w Częstochowie, by się przedwcześnie nie cieszył, bo nauczeni doświadczeniem piotrkowianie „obiecują [mu] spożywanie karmelków, jakich jeszcze nie próbował”. Karmelków bankructwa, jak można się domyślić.
Nielegalne stręczenie służących nie szkodziło jedynie właścicielom kantorów, ale przede wszystkim samym służącym. Rajfurki były tańsze dla pracodawców, ale korzystające z ich usług służące traciły wszelką ochronę prawną, jaką dawały oficjalne biura państwowe. W „Dzienniku Praw” Królestwa Polskiego istniał zapis, że „namawianie i stręczenie wiodące do zgorszenia i rozwiązłości”[45] pociąga dla stręczycieli kary przewidziane w kodeksie karnym, a więc grzywny i więzienie. Prawo przewidywało też okres wypowiedzenia stosowny do długości zatrudnienia, dla panów i dla sług. W Krakowie Biuro Stręczeń Stowarzyszenia Sług Katolickich pod wezwaniem św. Zyty zajmowało się wyszukiwaniem nowych pracodawców dla służących, które odbyły karę za wykroczenia popełnione na poprzedniej służbie (zwykle kradzież albo ucieczkę). Pokątne faktorki być może nie sprzedawały dziewcząt w niewolę tak często, jak chciałby to widzieć „Przyjaciel Sług”, ale na pewno nie poczuwały się do żadnej odpowiedzialności, gdy pracodawca okazał się nieuczciwy lub wyrzucił dziewczynę z pracy z dnia na dzień.
Autor artykułu w „Tygodniu” podsumowywał jednak z wrażliwością właściwą epoce: „Gdyby sługi nasze, również niejednokrotnie narażone na niewyrozumiałość i nietakt swych chlebodawczyń – zrozumiały, co to jest takiego uczciwe pośrednictwo, one niezawodnie wzdychałyby do niego”. A według autora nie wzdychały, gdyż wolały kłamać i oddalać się bez pozwolenia ze służby. Prowadzenie tak nieuczciwego trybu życia, dodatkowo zagrażającego pracy uczciwych właścicieli kantorów stręczeń, było możliwe tylko wtedy, gdy dziewczętom udało się dostać pracę bez zakładania książeczki służbowej. To właśnie książeczki stanowiły podstawę uczciwego zawierania umów. „Bez nich – dowodził autor artykułu – najsumienniejszy kantor, który by się nawet zdołał opędzić rajfurkom, nie opędzi się złym sługom, przez które wprowadzany w błąd, będzie w błąd wprowadzał chlebodawców”[46]. Nie wspominał jednak o tym, że brak książeczki służbowej powodował problemy z prawem zarówno dla pracodawców, jak i dla samych służących.
Panna z książeczką
Załóżmy, że przybyłej ze wsi dziewczynie udało się bezpiecznie dotrzeć koleją do miasta, przejść szczęśliwie przez dworzec, trafić do Wydziału Kontroli Służby w Warszawie albo lokalnego odpowiednika
10
Jak to bywa z tymczasowymi rozwiązaniami, regulamin obowiązywał w Galicji aż do początku XX wieku.
38
R. Antonow,
39
H. Sienkiewicz,
40
„Dziennik Praw Królestwa Polskiego”…, dz. cyt., s. 301.
41
„Dziennik Ustaw i Rozporządzeń Krajowych dla Królestwa Galicji i Lodomerii wraz z Wielkim Księstwem Krakowskim” 1872, nr 48, s. 22.
42
Ziemianin,
43
Wieśniak,
44
M.D.,
45
„Dziennik Praw Królestwa Polskiego”…, dz. cyt., s. 311.
46
M.D.,