Piąta ofiara. J.D. Barker
Ściągnął czapkę i z frustracją zaczął drapać się po głowie.
Lili znów zachłysnęła się powietrzem, ale tym razem z szoku.
Na ogolonej skórze czaszki mężczyzny rysowało się ogromne, świeże cięcie chirurgiczne. Zaczynało się nad lewym uchem i biegło ku tyłowi głowy. Fioletowa, spuchnięta skóra była zszyta czarną nicią.
Naciągnął czapkę z powrotem, zakrywając ranę, i wstał, wyraźnie oszczędzając lewą nogę. Schylił się i podniósł Lili do pozycji stojącej. Krew gwałtownie odpłynęła jej z głowy, zachwiała się i zrobiło jej się biało przed oczami. Podtrzymał ją na nogach, dopóki nie zdołała ustać samodzielnie, i zaprowadził z powrotem do klatki. Wrzucił do środka ubrania i z hukiem zatrzasnął drzwiczki, po czym zamknął obie kłódki.
– Możesz się ubrać. Spróbujemy jeszcze raz za kilka godzin. Następnym razem zapamiętasz – zapowiedział. Ruszył ku schodom, delikatnie powłócząc prawą nogą. – Wypij mleko. Przyda ci się siła.
Lili rzuciła okiem na szklankę, teraz już ciepłą. Pływała w niej utopiona mucha.
15
Ochroniarz zaprowadził Clair i Sophie do kącika z miejscami do siedzenia i wykonał kilka telefonów. Pod ścianą holu stały czarna skórzana kanapa i dwa fotele do kompletu, umieszczono tam również tabliczkę z napisem: „DARMOWE WI-FI – HASŁO DOSTĘPNE U PRACOWNIKA OCHRONY”.
Clair z zaciekawieniem przyjrzała się liściom sporego drzewka w doniczce.
– Jak to możliwe, że nie więdnie? Tutaj w ogóle nie ma światła słonecznego.
Sophie zerknęła na roślinę.
– Ten fikus? One są jak chwasty. Pochłaniają każde światło. Ten pewnie ciągnie światło z jarzeniówek pod sufitem i każdy promień, jaki uda mu się złapać z okien przy drzwiach wejściowych.
– Drzewo Frankensteina. Żywi się sztucznym syfem, a wygląda całkiem zdrowo. Też bym tak chciała – stwierdziła Clair.
– To obok to filodendron. Je też łatwo utrzymać przy życiu, wystarczy tylko podlewać, kiedy ziemia zaczyna wysychać. Mam kilka w domu. Praktycznie nie do zabicia.
– Hm, ja pewnie bym go zabiła. Po moich eksperymentach z roślinami zostają tylko uschnięte gałązki i zwiędłe pąki. Marna ze mnie ogrodniczka.
Usłyszały odgłos zbliżających się kroków, podniosły wzrok i zobaczyły na schodach nastolatkę z fioletowym plecakiem zarzuconym na ramię. Niewysoka, jakiś metr pięćdziesiąt, brązowe włosy do ramion z różowymi pasemkami. Na ich widok zwolniła i obrzuciła je bacznym spojrzeniem.
– Gabrielle Deegan? – zapytała Clair.
Dziewczyna skinęła głową, pokonała ostatnie stopnie i podeszła do nich.
– Szukacie Lili?
– Tak – odparła Sophie i wskazała na jeden z pustych foteli. Dziewczyna zerknęła na ochroniarza, który uśmiechnął się do niej krzepiąco, i opadła na siedzenie. Sophie i Clair usiadły na kanapie naprzeciwko. – Sophie Rodriguez, jestem z Zaginionych Dzieci, a to detektyw Clair Norton z policji.
Clair zauważyła, że Sophie nie wspomniała nic o wydziale zabójstw.
– Mówcie mi Gabby. Nikt nie zwraca się do mnie Gabrielle poza tamtym facetem. – Ruchem głowy wskazała ochroniarza. – Kapitan Prawa i Porządku. Powinnam szukać Lili, ale ten tu pilnuje wyjścia ze szkoły bardziej niż cnoty swojej córki.
Clair i Sophie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, starając się nie uśmiechać.
– Macie już jakieś podejrzenia?
Gabby miała na sobie tradycyjny mundurek szkolny, ale Clair zauważyła, że białej bluzki nie wpuściła w spódnicę, a ta z kolei wyglądała na skróconą o kilka centymetrów powyżej przepisowej długości. Miała przekłute uszy, brew i wargę, ale w uszach nosiła tylko małe, srebrne, okrągłe kolczyki. Regulamin niewątpliwie zabraniał innej biżuterii – jeżeli komuś zależało na wyróżnieniu się z tłumu, tu raczej nie miałby szansy na indywidualizm. Zawsze gdy Clair przekraczała próg prywatnej szkoły, przypominała jej się scena z teledysku Another Brick in The Wall, w której szeregi identycznych uczniów maszerują równym krokiem prosto do gigantycznej maszynki do mielenia mięsa.
– Nie ma jej już od doby – ciągnęła Gabby. – Może leży gdzieś w rowie albo przywiązana do łóżka i jakiś nawiedzony psychol każe jej mówić do siebie „tatusiu”, a potem spuszcza się jej na cycki. Jeśli porwał ją ten cały 4MK, to nie wiadomo, co z nią wyrabia. Musicie ją znaleźć.
– Kiedy ostatnio z nią rozmawiałaś? – zapytała Clair.
– W środę wieczorem. Była w pracy – odparła Gabby. – Wysłała mi wiadomość z galerii.
– Co pisała?
– Właściwie to nic, wysłała tylko zdjęcie nowego mustanga. Wiśniowy, przepiękny. Tata obiecał, że w przyszłym roku kupi jej samochód na zakończenie liceum, więc od jakiegoś czasu wysyłałyśmy sobie zdjęcia fajnych aut. Jeszcze nie jest pewna, jaki by chciała, ale ojciec powiedział, że jeśli będzie miała same szóstki na świadectwie, to będzie mogła sama wybrać. Jest lekarzem, więc możliwe, że mówi poważnie. Mówiłam jej, że powinna sobie zażyczyć maserati, ale ona nie chce przesadzać. Szuka czegoś zajebistego, ale w rozsądnej cenie. Ciągle jej powtarzam, żeby rozbiła bank, skoro ma taką okazję, więc wysłała mi fotkę mustanga, a ja odesłałam jej taką.
Podniosła telefon. Clair nachyliła się bliżej.
– Co to za samochód?
– Tesla roadster. Już ich nie produkują, ale to zajebiste auto. Całkowicie elektryczny, a rozpędza się od zera do setki w dwie koma siedem sekundy. Na jednym ładowaniu przejedzie kilkaset kilometrów. Przestali je produkować w dwa tysiące dwunastym, ale nic nie ma takich dobrych parametrów, nawet najnowsze samochody elektryczne. Można je teraz kupić za siedemdziesiąt tysi, ale po premierze ceny dochodziły do paru stów.
Clair pomyślała o swojej siedmioletniej hondzie civic zaparkowanej na ulicy i pomyślała, że powinna chyba zadzwonić do taty i poprosić o nowe auto. Ta metoda była niewątpliwie znacznie atrakcyjniejsza niż ciułanie na używany samochód, na który i tak musiała wziąć zbójecko oprocentowaną pożyczkę u sprzedawcy.
– Mogę zobaczyć?
Gabby podała jej telefon.
Clair przewinęła wiadomości. Dziewczyny nic nie pisały, przez ostatnie kilka tygodni wymieniały się tylko zdjęciami samochodów.
– Miała nadzieję, że niedługo zrobi prawko i może namówi tatę, żeby wcześniej kupił jej samochód – ciągnęła Gabby. – Dostaje same szóstki od czasu malowanek w przedszkolu. Raczej się to nie zmieni przez najbliższy rok. Myślałyśmy sobie, że fajnie by było jeździć do szkoły, chociaż to tylko parę przecznic.
Clair oddała jej telefon.
– A ty masz prawo jazdy?
Gabby pokręciła głową.
– Nie potrzebuję, przynajmniej na razie. Wystarczają mi pociągi i autobusy. W mieście czasem cholernie trudno znaleźć miejsce do parkowania. Stwierdziłam, że najlepsza opcja to wozić się z kimś innym. – Uśmiechnęła się szelmowsko. – Zwłaszcza teslą roadsterem.
– Robisz tak czasem? – zapytała Sophie. – Jeździsz