Piąta ofiara. J.D. Barker
pod uwagę tę grubą kurtkę, którą miała na sobie. – Skinął głową w stronę kupki schludnie poskładanych ubrań na stalowym blacie.
Nash podszedł, podniósł czerwoną parkę i zaczął przeszukiwać kieszenie.
– Zauważyłeś jakiekolwiek informacje identyfikacyjne na ubraniach?
– To nie są jej ubrania, prawda? – Eisley raczej stwierdził fakt, niż zadał pytanie.
Porter zwrócił się do niego.
– To twój wniosek z badania?
– Mam takie podejrzenia, ale nie jestem pewny, czy nazwałbym je aż wnioskiem. Wszystko zdawało się na nią trochę za małe. W normalnych okolicznościach uznałbym to za rezultat spuchnięcia ciała w wodzie, ale ponieważ w tym wypadku prawie go nie było, wydało mi się to dziwne. Zwłaszcza bielizna i dżinsy były przyciasne, co najmniej o rozmiar czy dwa. Wbiła się w nie, ale są obcisłe, wręcz niewygodne. Spójrzcie na czapkę – powiedział – wskazując na blat. – Na metce są jakieś litery, najprawdopodobniej inicjały.
Nash odłożył kurtkę, podniósł białą czapkę i wywrócił ją na lewą stronę.
– L.D. Trochę wyblakłe, ale nie ma wątpliwości, co jest tu napisane.
– Lili Davies – stwierdził Porter.
– Prawdopodobnie tak.
– A kto to? – zapytał Eisley.
– Inna nastolatka, dzisiaj zaginęła – wyjaśnił Porter.
– Czyli zabójca tej dziewczyny przebrał ją w ciuchy tamtej drugiej?
– Na to wygląda.
– Hmm.
– A przyczyna zgonu? Nie widzę nic na ciele. Żadnych ran ani śladów duszenia.
Eisley się ożywił.
– Aaa, tak. Zdziwicie się.
– Jak umarła?
– Utopiła się.
Nash zmarszczył czoło.
– A co w tym dziwnego? Znaleźliśmy ją w zalewie.
Porter uniósł dłoń.
– Mówiłeś, że ślady na plecach powstały po śmierci. Twierdzisz, że jeszcze żyła, kiedy włożył ją pod lód?
– Nie, nie, wtedy już była martwa. Mam na myśli, że utonęła, a potem wrzucił ją do zalewu. – Podszedł do mikroskopu ustawionego na podwyższeniu po jego lewej stronie. – Popatrzcie – powiedział, wskazując na urządzenie.
Porter podszedł i zajrzał w okular.
– Co mam tu zobaczyć?
– Kiedy ją przywieźli, udało mi się wprowadzić rurkę do płuc i wyciągnąć wodę, tę, którą tu widzisz.
Porter zmarszczył brwi.
– Co to za małe ziarenka w niej pływają?
Kącik ust Eisleya wygiął się w górę.
– To, przyjacielu, jest sól.
– Utonęła w słonej wodzie?
– Właśnie.
Na twarzy Nasha konsternacja walczyła z brakiem zrozumienia.
– Jesteśmy w Chicago… Do najbliższego oceanu mamy ile, z półtora tysiąca kilometrów?
– Najbliżej byłoby nad Atlantyk – odparł Eisley. – Baltimore w Marylandzie. Jakieś tysiąc sto kilometrów.
Zadzwoniła komórka Portera. Zanim odebrał, zerknął na wyświetlacz.
– Cześć, Clair.
– Wróciłeś z wywczasów? Dzwoniłam do ciebie z dziesięć razy.
– Trzy razy.
– Aha, czyli twój telefon jednak działa – powiedziała. – Nigdy nie ignoruj kobiety, Sam. To się nie może dobrze skończyć.
Porter przewrócił oczami i powoli przeszedł na drugą stronę sali.
– Jesteśmy u Eisleya w kostnicy. Potwierdził tożsamość dziewczyny z zalewu, to Ella Reynolds. Wygląda też na to, że miała na sobie ubrania Lili Davies.
– Jakiej znowu Lili Davies?
Wydawało mu się, że już jej powiedział o drugiej zaginionej dziewczynie, ale teraz uświadomił sobie, że wcale tego nie zrobił. Nie rozmawiali od czasu wizyty w parku. Potrzebował snu. Umysł zasnuwała mu jakby gęsta mgła.
– Spotkajmy się w pokoju narad, będziemy tam z Nashem za pół godziny. Musimy wymienić informacje.
– Jasne – zgodziła się Clair. – A nie spytasz mnie, dlaczego do ciebie wydzwaniałam?
Porter zamknął oczy i przeczesał włosy palcami.
– Dlaczego do mnie wydzwaniałaś, Clair?
– Znalazłam coś na nagraniach z parku.
– Za pół godziny w pokoju narad. Wszystko omówimy. Weź Kloza.
7
– Masz może ochotę na mleko?
Lili Davies najpierw usłyszała jego głos, a dopiero potem go zobaczyła, tak naprawdę zobaczyła.
Mówił powoli, cicho, niewiele głośniej od oddechu, każde słowo artykułował niezwykle wyraźnie, jakby głęboko zastanawiał się nad tym, co chce powiedzieć, zanim przemówił. Lekko seplenił, potknął się na „sz” w „masz”.
Zszedł po schodach prawie pięć minut temu, deski skrzypiały pod jego ciężarem. Jednak kiedy dotarł na dół, stanął u podnóża schodów i znieruchomiał. Spowijał go cień, więc Lili nie mogła dojrzeć żadnych szczegółów, tylko sylwetkę mężczyzny.
Bo to był mężczyzna, a nie chłopak.
Coś w jego postawie, szerokie ramiona, głęboki oddech – wszystkie te elementy podpowiadały jej, że to dorosły mężczyzna, a nie jeden z kolegów ze szkoły. Nie jakiś znajomy, który postanowił zrobić jej idiotyczny kawał, ale mężczyzna, mężczyzna, który ją porwał.
Lili rzeczywiście miała ochotę na mleko.
Gardło wyschło jej na wiór.
Była też głodna.
Brzuch cichym, ale uporczywym burczeniem przypominał jej, jak bardzo jest głodna.
Nic jednak nie powiedziała, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wcisnęła się tylko głębiej w kąt, napierając plecami na wilgotną ścianę. Ciaśniej owinęła się śmierdzącą zieloną narzutą. Nie wiedzieć czemu materiał dawał jej poczucie bezpieczeństwa, jakby otulały ją matczyne ramiona.
Nie było go przynajmniej godzinę, może dłużej. Przez ten czas Lili próbowała się zorientować, gdzie jest. Nie pozwoliła sobie na strach, nie mogła sobie pozwolić na strach. To po prostu zadanie do rozwiązania, a ona była w tym dobra.
Znajdowała się w piwnicy starego domu.
Domyśliła się tego, ponieważ sama mieszkała w starym domu i pamiętała jeszcze, jak wyglądała piwnica, zanim rodzice zatrudnili architektów i ekipy remontowe. Sufit był niski, a podłoga nierówna. W powietrzu unosiła się woń pleśni, wszędzie panoszyły się pająki – w każdym zakamarku można było znaleźć starą albo nową sieć, a ich autorzy wypełzali z każdego kąta. Kiedy budowlańcy weszli do ich domu, całkowicie