Zastępcza miłość. Beata Majewska

Zastępcza miłość - Beata Majewska


Скачать книгу
mądrzejszą, prawda? – Wybacz, ale naprawdę... – Ucięła, biorąc córkę nieporadnie w ramiona.

      – Mamo, zobaczysz, będzie dobrze.

      Przesiadły się na tapczanik, bo tam było im wygodniej.

      – Musi być dobrze. – Teresa głaskała Julię po plecach, myśląc, że zamiast dać dziecku tylko dobro, zafundowała jej prawdziwy koszmar. Gdyby mogła cofnąć czas i nigdy, przenigdy nie zamienić nawet słowa z tym przeklętym człowiekiem, którego z własnej woli poślubiła szesnaście lat temu...

      – Diamond obiecał, że możesz być zawsze przy mnie. Wszędzie i zawsze. W szpitalu i przy każdym badaniu. Mam zagwarantowane w umowie, że prawie przez całą ciążę będę mogła mieszkać w Polsce i dopiero trzy miesiące przed porodem tam pojadę.

      – Tam?

      – Do Monako. To bardzo cywilizowany kraj, zobaczysz. Tam jest więcej policji niż gołębi we Wrocku. Oni naprawdę są wszędzie. Nic złego mi się nie stanie, a klinika, w której mam urodzić dziecko, jest jedną z najlepszych w Europie. Mamuś, to musi się udać. Zobaczysz. – Julia podniosła głowę, by spojrzeć na twarz mamy.

      – Uda się. Na pewno. – Teresa przełknęła ślinę, czując nieznośny ucisk w gardle spotęgowany przerażeniem, że ktoś pragnący tak mocno potomka, jak ci bogacze z Ameryki, prosi się o nieszczęście, ingerując w naturę. – Żałuję, że to ty musisz zapłacić za moje błędy – wyszeptała.

      – Ale ja nie żałuję. Cieszę się, że mogę pomóc. Przysięgnij, że gdy się uda, nigdy nie wrócisz do taty.

      – Przysięgam. Nawet gdyby się nie udało, nie chcę go znać. Już nie.

      – Będziemy szczęśliwe. Będziemy razem chodzić na spacery. Nie musisz pracować, bo dostanę miesięczną pensję. Dużo, tysiąc euro. W zupełności nam wystarczy.

      – To dwa razy więcej, niż teraz zarabiam.

      – No właśnie. Poradzimy sobie.

      – Pójdę do pracy. Nie będę tam siedzieć jak ostatni leń.

      – Zgoda. Ty pójdziesz do pracy, a ja będę leniuchować.

      – Boże, miej nas w opiece. – Teresa przytuliła córkę do piersi i poprosiła w duchu: „I nie daj jej zrobić żadnej krzywdy, bo pęknie mi serce. Błagam”. – Kiedy masz coś zrobić? Jakieś badania?

      – Jutro wyślę dokumenty, a gdy dotrą i prawnicy Matthew Greena wszystko sprawdzą, Diamond ma się odezwać do mnie.

      – Jaki on jest?

      – Diamond?

      – Nie. Ten Matthew.

      – Nie wiem, nigdy go nie spotkałam. Widziałam tylko zdjęcia.

      – Ile ma lat?

      – Dwadzieścia dziewięć.

      – Przystojny? – Teresa wysiliła się na odrobinę pogodniejszy ton.

      – Czy ja wiem? – mruknęła Julia. – Urodził się z rozszczepioną wargą. Naprawili to, ale gdy się dobrze przyjrzeć, widać bliznę. Nie jest zbyt wysoki, ma ciemne włosy, bo jego mama jest, a właściwie była Włoszką.

      – Nie żyje?

      – Ojciec też zmarł. Niedawno.

      – Smutne, że taki młody człowiek już stracił rodziców.

      – Ja mam tylko ciebie i zwariowałabym, gdyby coś ci się stało. – Spocona dłoń Julii odszukała rękę mamy i mocno ją ścisnęła.

      – Nic mi nie będzie – odpowiedziała Teresa i pomyślała: „To ja zwariuję, gdy tobie włos spadnie z głowy”.

      – A żona Matthew to prawdziwa gwiazda. Chcesz zobaczyć?

      – Masz jej zdjęcia? – zapytała zdziwiona Teresa, widząc Julkę sięgającą po swój telefon.

      – Nie, ale są w internecie. Ona jest modelką. U nas nie jest znana, ale w Ameryce bardzo. O, popatrz. Ładna, prawda? – Podała matce aparat. – Pochodzi ze Słowacji, dlatego ma dosyć podobny do naszego typ urody.

      – Ładna. Wiesz co? – Teresa lekko się odsunęła, spojrzała z uwagą na jedno ze zdjęć, później przeniosła wzrok na córkę i znów na zdjęcie. – Ona jest bardzo do ciebie podobna. Gdyby cię tak samo umalować... – Zamilkła, dopatrując się kolejnych podobieństw w wykroju ust, kształcie oczu, a nawet lekkiej asymetrii ich położenia. Nagle przeszedł ją zimny dreszcz.

      – Diamond też tak powiedział, że jesteśmy podobne, ale ja tego nie widzę. Ona ma niebieskie oczy, a ja szare. Jest wyższa, no i nie ma odstających uszu – paplała Julia.

      – Ty też nie masz.

      – Ale miałam. Jako dziecko – przypomniała matce. Problem załatwił niezbyt inwazyjny zabieg, który zafundowała wnuczce babcia Gienia, gdy Julia ledwo skończyła piętnaście lat.

      – Miałaś.

      – Gdzie mnie do niej. – Julia odebrała telefon i przez chwilę patrzyła na zdjęcie Gaby. – Ma cudowne życie. Bogactwo, sława, wszystko.

      „Nie wszystko. Na pewno nie wszystko” – pomyślała Teresa, nie mogąc zapomnieć o dziwnym mroku, który zauważyła w oczach modelki. „Boże, miej moją córkę w opiece”.

      * * *

      Podpisana umowa szczęśliwie dotarła za ocean, a wkrótce potem Diamond zapowiedział kolejną wizytę. Julia musiała odwiedzić laboratorium i wysłać mailem wyniki podstawowych badań, tym razem nie tylko do Diamonda, który koordynował całe przedsięwzięcie, lecz także do kliniki w Monako. A później kolejny krok, tym razem angażujący nie tylko przyszłą surogatkę, lecz również jej mamę. Teresa pierwszy raz miała lecieć samolotem i bardzo się stresowała. Pewnie dlatego chodziła z wiecznie zaabsorbowaną myślami głową i tak nieszczęśliwie wysiadała z podmiejskiego autobusu, że skręciła kostkę. Bardzo solidnie. Na tyle, że lekarze na SOR-ze uznali za konieczne założyć jej gips aż do kolana.

      – I co teraz? – labiedziła. – Julciu, przełóż ten wyjazd.

      – Mamo, nic mi nie będzie. Polecę do Nicei, a stamtąd ma mnie odebrać Diamond i zawieźć do Monako. Badania to jeden dzień, nazajutrz jestem w domu. – Julia nie przejmowała się szczególnie całą sytuacją. – Gdyby Diamond miał złe zamiary, raczej nie zgodziłby się na twoją obecność, prawda? – Podniosła wzrok znad niewielkiej sportowej torby, do której spakowała trochę ciuchów na wyjazd.

      – Niby tak, ale nie jadę z tobą. – Teresa pokuśtykała do niej i przysiadła na pobliskim krześle.

      – Nie jedziesz, ale miałaś jechać, a Diamond nie jest jasnowidzem i nie przewidział, że skręcisz nogę. Przypominam, mamy dwa bilety.

      – A może niech Majka z tobą leci?

      – Mówiłam ci, dyskrecja przede wszystkim.

      – Też mi dyskrecja – stwierdziła sarkastycznie Teresa. – Nie da się być dyskretnie w ciąży.

      – Nie da się. Dlatego chcę jak najszybciej w niej być, a potem jak najszybciej się wyprowadzić. Proste. – Julia zasunęła suwak torby, wstała z kucek i podeszła do mamy. – Nie martw się. Będę dzwonić co godzinę, chcesz?

      – Nie chcę. – Twarz Teresy okrasił blady uśmiech. – Ale co dwie już tak.

      – Jasne. – Córka nachyliła się i cmoknęła ją w policzek.

      – Diamond wie, że przylatujesz sama?

      – Nie. A po co


Скачать книгу