Zastępcza miłość. Beata Majewska
też natychmiast ją zauważył. Rozciągnął usta w uśmiechu, wstał, zapiął marynarkę i podszedł ku drzwiom.
– Cześć.
– Cześć.
– Bałaś się, że cię wystawię?
– To raczej ty mógłbyś mieć więcej powodów do obaw – odpowiedziała, czując, że jej gardło jest suche jak pieprz.
– Większe ryzyko? – Puścił jej oczko. – Lubię czasami odwiedzić Stary Kontynent, choć fakt, byłem tu niedawno.
– We Wrocławiu? – zażartowała, gdy prowadził ją do stolika.
– W Europie.
Na szczęście Diamond wybrał najbardziej ustronne miejsce w kawiarni, więc prawie nikt im nie przeszkadzał ciekawskimi spojrzeniami, które siłą rzeczy wysoki przystojniak przyciągał jak magnes.
– Wyglądasz inaczej niż wtedy – stwierdziła Julia i prawie natychmiast skrępowana zacisnęła wargi, aż pobielały.
– Tak? – Przeczesał tygodniowy odrost na głowie. – Opalenizna zlazła?
– Nie. – Zaśmiała się, choć wcale nie było jej do śmiechu. Jeszcze nie minął stres związany z obawą, że Diamond nie przyjdzie na spotkanie.
Naprawdę wyglądał inaczej. Przede wszystkim uderzyło ją to, że wybrał znacznie bardziej oficjalny strój niż w dniu ich poznania. Założył garnitur! „W takie ciepło?!” Nie mogła uwierzyć, że Amerykanin nie spływa potem, tym bardziej że prócz idealnie dopasowanego grafitowego garniaka miał na sobie koszulę i krawat: piękny, jedwabny, o jasnym srebrno-perłowym odcieniu.
– Ale się odstawiłeś.
– Ty też. Ślicznie. – Bezwstydnie taksował ją wzrokiem. – Dobrze ci w sukienkach. Masz niezłe nogi.
– Rentgen w oczach? – Wskazała brodą na drewniany blat kawiarnianego stolika.
– Nie, dobra pamięć. – Znów mrugnął porozumiewawczo.
Chciała zripostować, ale podeszła do nich kelnerka. Zamówili: on ulubioną mrożoną kawę, a Julia wodę bez gazu.
– Jak podróż?
– Doskonale. A twoja?
– Ja? Przecież ja tu mieszkam. Niedaleko.
– Jeszcze nie poznałem twojego nazwiska.
– Poznałeś. Rumianek.
– Coś oznacza?
Przez chwilę tłumaczyła, a nawet pokazała mu zdjęcie rośliny.
– Kwiatuszek? Księżniczka Daisy? – zażartował, patrząc w ekranik telefonu.
– To nie stokrotka. Rumianek. Nie mam pojęcia, jak brzmi po angielsku.
– Okej, panno Juliette. Będę niegrzeczny, gdy spytam o twój wiek? – Diamond wsunął rurkę do kawy, którą przed chwilą mu podano, i pociągnął łyk zimnego napoju.
– Dziewiętnaście lat.
– Zazdroszczę. Kiedy to było? – spytał z udawaną melancholią.
– Dziesięć lat temu.
– O! Panna Juliette mnie sprawdziła? – Kilka razy uniósł i opuścił brwi z aprobatą.
– Jestem ostrożna.
– Zauważyłem.
– Tak?
– A co, jeśli nie tobie pierwszej i nie ostatniej złożyłem ofertę?
– Nic. Co ma być? – Julia nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Coś ci pokażę. – Diamond sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjął portfel, a stamtąd wizytówkę, ale ta była inna niż dobrze znany Julii biały kartonik z satynowym wykończeniem papieru. Wręczył go zdziwionej dziewczynie i z rozbawieniem patrzył na jej reakcję.
– Maxwell Casey? – przeczytała zdziwiona i podniosła na niego wzrok.
– Myślisz, że jestem naiwny i wręczam komu popadnie prawdziwą wizytówkę?
– To fałszywka? – upewniła się.
– Fałszywe dane, nieistniejący numer telefonu, ale adres mailowy istnieje. Nie chciałabyś czytać tych wiadomości. – Parsknął pod nosem.
– Po co ta konspiracja i czym sobie zasłużyłam na prawdziwą? – Oddała mu wizytówkę.
– Nie każda potencjalna ofiara – pokazał palcami znak cudzysłowu – się nadawała. Dlatego.
– Nadawałam się, ponieważ...
– Jesteś w miarę rozsądna i ostrożna. I nieufna.
– Zawsze sądziłam, że to wada.
– Czasami wada, a czasem zaleta.
– Co teraz? – Julia wzięła głęboki wdech.
– Mam ze sobą umowę.
– Jaką umowę? Nie będę nic podpisywać – zastrzegła od razu.
– Nie oczekuję tego. Chcę, żebyś ją przeczytała, zastanowiła się poważnie, a nawet, jeśli chcesz, skonsultowała z prawnikiem, chociaż od razu uprzedzam, że amerykańskie regulacje prawne dotyczące bycia surogatką istotnie się różnią od europejskich.
– Nie znam się na tym.
– Dlatego proponuję wizytę u prawnika.
– Wtedy wszystko się wyda.
– Nie. Umowa to szkic. Bez danych osobowych. Prócz niej otrzymasz wyczerpujące omówienie każdego punktu, ale lojalnie ostrzegam: nawet ja mam problem z prawidłową interpretacją każdej klauzuli i chyba najlepiej będzie, gdy trochę mi zaufasz i wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia.
– W porządku.
Dobry kwadrans Diamond wprowadzał Julię w główne warunki umowy, a gdy skończył, sięgnął po skórzaną teczkę, leżącą na sąsiednim fotelu.
– Oto dokumenty. – Wyjął sporą i wypchaną kopertę, wręczył dziewczynie i polecił lekturę w domu. – Okropne nudy, ale przeczytaj wszystko.
– Nawet to drobnym maczkiem? – spytała z przekąsem.
– Wszystko jest drobnym maczkiem.
– Nie boisz się... twój boss się nie boi, że...
– Nie będziesz chciała oddać dziecka? – Nachylił się nad stolikiem, by mieć więcej intymności.
– Tak.
– Oczywiście, że Matt i Gabrielle biorą pod uwagę taką sytuację.
– Co wtedy?
– Po to jest umowa.
– Każdą umowę można złamać. – Głos Julii zawibrował obawą.
– Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
– Hm.
– Hm – powtórzył po niej i błysnął zębami. – Myślę, że jesteś bardzo rozsądną, choć młodziutką panienką, to raz. A dwa, jestem prawie pewny, że ostatnio coś się wydarzyło, co skłoniło cię do zmiany decyzji. Mam rację?
– Masz. – Julia znów zagryzła wargę.
– Coś nieoczekiwanego i trudnego, a pieniądze od Matthew i Gaby pozbawią cię tego problemu.
– Mogę o coś spytać?