Siostra Słońca. Lucinda Riley
Nie. Wezmę zimny prysznic i trochę odpocznę. To był ciężki dzień.
– A co z pływaniem? – spytała, kiedy otwierały się drzwi windy.
– Może później – rzuciłam, wsiadając, i nacisnęłam górny guzik. – Zadzwonię do ciebie – dodałam, kiedy drzwi się zasuwały.
W pokoju natychmiast sięgnęłam do torby i nalałam sobie wódki. Ręce wyraźnie mi się trzęsły, gdy podnosiłam szklankę do ust. Lecąc rejsowym samolotem, nie odważyłam się zabrać ze sobą żadnych dragów. Liczyłam na to, że ktoś znajomy z planu podzieli się ze mną swoimi zapasami. Ten zespół był jednak czysty – w każdym razie z tego, co wiedziałam. Nikogo z nich nie znałam zresztą na tyle, żeby mu zaufać. Ale w końcu byłam w Ameryce Południowej, gdzie handel narkotykami przynosi chyba większe zyski niż jakikolwiek inny biznes. W najgorszym wypadku zagadnę w recepcji, pomyślałam. Przecież to Brazylia. Na pewno ktoś mi pomoże.
Kiedy już miałam wejść pod prysznic, w pokoju zadzwonił telefon. Nie odebrałam, przekonana, że nie ma takiej osoby na ziemi, z którą miałabym ochotę teraz gadać.
Stojąc pod prysznicem, klęłam na czym świat stoi. Mama, która uczyła nas, że nie wolno używać brzydkich wyrazów, byłaby wstrząśnięta. A jednak Mitch zasłużył sobie na wszystkie te wyzwiska. Złapałam ręcznik i poszłam do salonu. Zobaczyłam, że na telefonie miga czerwona lampka. Podeszłam, podniosłam słuchawkę i nacisnęłam guzik, żeby odsłuchać wiadomość. Spodziewałam się, że dzwonili z recepcji, bo chcieli spytać, o której mają mi przygotować łóżko na noc.
Jednak usłyszałam kojący głos mojej siostry Mai.
„Cześć, Elektro, przykro mi, że cię nie zastałam. Floriano zobaczył w dzisiejszej gazecie wiadomość, że jesteś w Copacabana Palace. Nie wiem, na jak długo przyjechałaś, ale bardzo chciałabym cię zobaczyć. Mieszkam bardzo blisko hotelu, za rogiem, mój numer…”
Złapałam długopis leżący przy telefonie i zapisałam numer w notesie przygotowanym dla gości. Potem zastanowiłam się nad tym, co czeka mnie wieczorem. Planowano kolację dla całego zespołu w jakiejś supermodnej restauracji. Obiecałam, że będę, ale mogłam się wymówić zmęczeniem. Maja mieszkała niedaleko, więc może daruję sobie tę kolację, zadzwonię do siostry i pójdę poznać jej nową rodzinę.
Rzecz w tym, że nie miałam ochoty ani na jedno, ani na drugie. Tak naprawdę marzyło mi się tylko, by zniknąć i zapomnieć nawet, że oddycham.
– Chryste, nie dam rady bez koki! – krzyknęłam i pomyślałam, że jedyną wadą mojej nowej asystentki jest jej nieskazitelna wstrzemięźliwość, jeśli chodzi o używki. Amy przynajmniej umiała mi coś zorganizować, sama czasem brała. Mariam padłaby trupem, gdybym kazała jej zamówić zwykłą wódkę z tonikiem.
Rozległ się dzwonek przy drzwiach, ale zignorowałam to. Trzydzieści sekund później zadźwięczał znowu.
– Kto tam?! – krzyknęłam.
– To ja, Joaquim – usłyszałam głęboki aksamitny głos zza drzwi.
– Joaquim?
Czy ja znam jakiegoś Joaquima?
I nagle chwyciłam, jak by powiedział Pa Salt. Przecież to nowy model, który miał wystąpić ze mną w reklamie. Reżyser wspominał, że dziś przyjechał i jest gotów do jutrzejszych zdjęć.
– Chwileczkę, już, już!
Złapałam szlafrok, narzuciłam na siebie i poszłam otworzyć.
– Olá, Elektro.
Uśmiechnął się do mnie leniwie. Gęste czarne włosy wiły się wokół twarzy niemal tak znanej z urody jak moja. Zmierzyłam wzrokiem resztę i uśmiechnęłam się.
– O, cześć.
– To zaszczyt nareszcie cię poznać. Przeszkadzam?
– Nie. Wejdź. – Otworzyłam szerzej drzwi.
– Tak sobie pomyślałem, że skoro mamy się jutro całować na planie, powinienem ci się najpierw przedstawić.
– Jasne. – Wskazałam na kanapę. – Chodź, siadaj.
Obserwowałam go, kiedy szedł przez pokój, i musiałam przyznać, że jest seksowny.
– Drinka?
– A co masz?
– Wszystko, co w minibarku albo co można zamówić do pokoju. – Wzruszyłam ramionami.
– To może napijemy się szampana, sim?
– Jasne, jeśli masz ochotę.
Zadzwoniłam na room service i zamówiłam butelkę Taittingera w lodzie.
– Wiesz, to szaleństwo! – Uśmiechnął się do mnie, odsłaniając białe, równiusieńkie zęby.
– Niby czemu?
– Bo jeszcze rok temu mieszkałem niedaleko stąd. Grabiłem piasek po drugiej stronie ulicy. – Wskazał przez okno na plażę, która tworzyła idealne białe pasmo w oddali. – I nagle podeszła do mnie jakaś Amerykanka i mówi, że zrobi ze mnie gwiazdę. A teraz jestem tu i siedzę w najlepszym apartamencie Copacabana Palace z jedną z najsłynniejszych kobiet na świecie.
– Tak. Coś podobnego zdarzyło się i mnie. Dziwaczna metamorfoza, co?
– Sim, prawda. A jutro staniemy na tej plaży, którą grabiłem, i za pocałowanie ciebie zapłacą mi więcej, niż kiedyś zarobiłbym w pięć lat!
Kiedy przyjrzałam się mu dokładniej, zdałam sobie sprawę, że pewnie ma nie więcej niż dziewiętnaście, góra dwadzieścia lat. To jeszcze chłopiec. Poczułam się przy nim jak babcia.
– Elektro, mogę ci coś powiedzieć?
– Jasne, co tylko chcesz.
– Nadal mam twoje fotosy w pokoju, w którym mieszkałem z młodszymi braćmi. Jesteś moją… jak to się mówi? Pin-up girl!
– To miło, dzięki – powiedziałam.
Zadzwonił dzwonek. Przywieźli szampana.
– No to… – Uniosłam kieliszek, kiedy obsługa się wycofała. – Za twoje sukcesy. Widziałam zdjęcia twojej twarzy na billboardach w całym Nowym Jorku. Jesteś sławny.
– Ale nie tak sławny jak ty. Jeszcze nie. – Uśmiechnął się do mnie jak speszony chłopiec i upił mały łyk szampana.
– W tej pracy jest trochę jak na kolejce górskiej. Gdybyś kiedyś potrzebował rady, z przyjemnością ci pomogę. Ja już znam to wszystko od podszewki – powiedziałam z przekonaniem.
– I dalej jesteś na topie! Mój agent stale powtarza: „Uważaj, żebyś nie okazał się gwiazdą, która wypali się równie szybko, jak zabłysła”. Zrobię więc co w mojej mocy, żeby nie stracić tego, co mam. Za nic nie chciałbym znaleźć się tam z powrotem. – Znów wskazał na plażę. – Muszę się pilnować i zachowywać jak trzeba.
– Tak. Pewnie już przekonałeś się, jak to jest ze sławą.
– Wiem, bywa ciężko. Jak tylko ludzie mnie wypatrzą na ulicy czy w barze, muszę się z nimi fotografować, dawać autografy. A zajęć tyle, że można dostać kręćka! – Przeczesał palcami włosy. – Wyliczyłem, że w zeszłym miesiącu byłem na trzech kontynentach. Budzę się i nie wiem już, gdzie jestem. Ale nie będę narzekał. Wiem, że miałem wielkie szczęście.
– Tak trzymaj, brawo – wymamrotałam, dopijając szampana. Dolałam sobie i jemu.
– Tylko trochę przesadzam