Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę. Edith Hahn-Beer

Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę - Edith Hahn-Beer


Скачать книгу
funkcję. Stołówka dla personelu pielęgniarskiego znajdowała się w jednym budynku, pralnia w innym, urazy ortopedyczne opatrywało się w jeszcze kolejnym, a chorzy zakaźnie przebywali w osobnym. Jeńców rygorystycznie oddzielano od pacjentów niemieckich, niezależnie od tego, na co chorowali. Słyszeliśmy, że pewnego razu cały budynek przeznaczono dla obcokrajowców chorych na tyfus, który bierze się z zanieczyszczonej wody. Jak mogli się zarazić tą chorobą w naszym pięknym, zabytkowym mieście, które stało się inspiracją dla nieśmiertelnych koncertów, gdzie woda jest czysta, a żywność starannie racjonowana i kontrolowana przez rząd? Tego my, proste dziewczyny, nie potrafiłyśmy pojąć. Wiele moich współpracownic uważało, że cudzoziemcy sami są sobie winni, ponieważ życie w brudzie jest dla nich naturalne. Nie dopuszczały do siebie myśli, że choroba wzięła się z koszmarnych warunków, w jakich ci robotnicy byli zmuszeni żyć.

      Pamiętajcie, że tak naprawdę nie byłam pielęgniarką, ale salową, przyuczoną jedynie do prostych zadań. Karmiłam pacjentów, którzy sami nie byli w stanie tego robić, i odkurzałam nocne stoliki. Szorowałam baseny. Pierwszego dnia w pracy wyszorowałam dwadzieścia siedem basenów – w zlewie, jakby to były naczynia. Myłam gumowe rękawiczki. Nie wyrzucało się ich po jednorazowym użyciu, jak te dzisiejsze cienkie białe. Nasze były ciężkie, trwałe, do wielokrotnego użytku. Musiałam je talkować w środku. Czasami przygotowywałam czarny balsam, nakładałam na bandaż i robiłam kompresy, by łagodziły nieco bóle reumatyczne. I to tyle. Nie wolno mi było wykonywać żadnych zadań o bardziej medycznym charakterze.

      Raz polecono mi, żebym pomogła w transfuzji krwi. Krew jednego pacjenta spływała do miski, a stamtąd zasysano ją do żył innego chorego. Moim zadaniem było mieszanie krwi, by nie krzepła. Zrobiło mi się niedobrze i wybiegłam z sali. Powiedzieli sobie: „Cóż, Grete jest po prostu głupią wiedeńską dziewczyną właściwie bez wykształcenia, niewiele lepszą od sprzątaczki – czego można od niej oczekiwać? Niech karmi cudzoziemców, którzy odcięli sobie palce w maszynach”.

      Modliłam się, żeby na moim dyżurze nikt nie umarł. Niebiosa musiały mnie wysłuchać, bo jeńcy czekali, żeby mój dyżur się skończył, i umierali dopiero po nim.

      Starałam się być dla nich miła; próbowałam mówić do Francuzów po francusku, żeby złagodzić nieco ich tęsknotę za domem. Zapewne uśmiechałam się zbyt promiennie, dlatego też pewnego sierpniowego poranka przełożona pielęgniarek wytknęła mi, że odnoszę się do cudzoziemców z nadmierną życzliwością, więc przenoszą mnie na położnictwo.

      Widzicie, wszędzie byli donosiciele. Dlatego właśnie pielęgniarka, która przygotowywała zakazaną cebulę swemu rosyjskiemu pacjentowi, tak się przestraszyła na widok mnie, Margarethe, nazywanej krótko „Grete”, niewykształconej dwudziestoletniej salowej z Austrii. Nawet ja mogłam przecież pracować dla Gestapo albo SS.

      W początkach jesieni 1943 roku, wkrótce po moim przeniesieniu na oddział położniczy, karetka przywiozła aż z Berlina ważnego przemysłowca. Niedawno przeszedł udar, potrzebował ciszy, spokoju i stałej opieki medycznej. Alianci od stycznia prowadzili naloty na Berlin, rodzina i przyjaciele uznali więc, że chory szybciej dojdzie do siebie w Brandenburgu, na który nie spadały bomby, a ponieważ personel szpitalny nie musiał zajmować się rannymi, pacjent mógł liczyć na bardziej osobistą opiekę. Zabrano mnie od noworodków i przydzielono do jego obsługi, być może dlatego, że byłam najmłodsza i najmniej wykształcona.

      Nie była to przyjemna praca. Chory został częściowo sparaliżowany; trzeba mu było podawać jedzenie pokrojone na malutkie kawałeczki, prowadzić go do łazienki, kąpać i regularnie przewracać z boku na bok. Poza tym jego miękkie, bezwładne ciało wymagało masowania.

      Nie opowiadałam zbyt wiele o nowym pacjencie Wernerowi, mojemu narzeczonemu, bo obawiałam się, że może to w nim obudzić nadmierne ambicje i będzie nalegał, żeby skorzystać z bliskiego kontaktu z tak ważną osobistością. Werner zawsze wypatrywał korzyści. Doświadczenie go nauczyło, że w Trzeciej Rzeszy awansuje się nie dzięki talentowi i umiejętnościom, tylko dzięki koneksjom: przyjaciołom na wysokich stanowiskach, wpływowym krewnym. Werner był malarzem, obdarzonym wyobraźnią i talentem. Mimo tego przed dojściem do władzy Hitlera i narodowych socjalistów pozostawał bezrobotny i bezdomny; zdarzało mu się nawet sypiać w lesie, pod gołym niebem. Potem nadeszły dla niego lepsze czasy. Wstąpił do NSDAP i został kierownikiem malarni w zakładach lotniczych Arado. Nadzorował pracę wielu cudzoziemskich robotników. Wkrótce miał zostać oficerem Wehrmachtu i moim oddanym mężem. Nie spoczął jednak na laurach. Był typem człowieka, który zawsze wypatrywał czegoś ekstra, jakiegoś zaczepienia, sposobu, by wspiąć się wyżej, zdobyć pozycję, gdzie w końcu spotka go zasłużona – jego zdaniem – nagroda. Był człowiekiem niespokojnym i impulsywnym, marzącym o sukcesie. Gdybym opowiedziała mu wszystko o swoim ważnym pacjencie, być może jego marzenia sięgnęłyby zbyt daleko. Powiedziałam więc tylko tyle, ile trzeba – nie więcej.

      Gdy mój pacjent otrzymał kwiaty od samego Alberta Speera, ministra Rzeszy odpowiedzialnego za uzbrojenie i amunicję, zrozumiałam, dlaczego pozostałe pielęgniarki tak chętnie przydzieliły mi tę pracę. Opieka nad wysoko postawionymi członkami partii była ryzykowna. Upuszczony basen czy przewrócona szklanka z wodą mogły spowodować poważne kłopoty. A co, jeśli go zbyt szybko przewrócę na drugi bok, zbyt mocno będę tarła przy myciu, nakarmię zupą, która okaże się za gorąca, za zimna, zbyt słona? A jeśli, nie daj Boże, dostanie kolejnego udaru albo umrze podczas mojego dyżuru?

      Drżąc na samą myśl o tak wielu zagrożeniach, w obawie, że zrobię coś niewłaściwego, starałam się wykonywać wszystkie czynności jak najlepiej. Przemysłowiec uznał oczywiście, że jestem wspaniała.

      – Jest siostra świetną pracownicą – pochwalił mnie, gdy go myłam. – Musi siostra chyba mieć już duże doświadczenie jak na kogoś tak młodego.

      – Och nie, proszę pana – powiedziałam cichym głosikiem. – Dopiero co skończyłam szkołę. Robię tylko to, czego mnie nauczono.

      – I nigdy przedtem nie zajmowała się siostra chorym po udarze?

      – Nie, proszę pana.

      – To zdumiewające.

      Z dnia na dzień zaczynał się poruszać nieco sprawniej i wyraźniej mówić. Stopniowy powrót sił dodawał mu otuchy, poprawił więc mu się też humor.

      – Niech mi siostra powie – spytał, gdy masowałam mu stopy – co ludzie tu, w Brandenburgu, myślą o wojnie?

      – Och, naprawdę nie wiem, proszę pana.

      – Ależ na pewno słyszy siostra różne rzeczy… Interesuje mnie opinia publiczna. Co ludzie sądzą o przydziale mięsa?

      – Jest wystarczający.

      – A o wieściach z Włoch?

      Czy powinnam się zdradzić z wiedzą o lądowaniu aliantów? Czy się odważę? Ale czy odważę się nie przyznać?

      – Wszyscy uważamy, że Brytyjczycy zostaną pokonani, proszę pana.

      – A czy zna siostra kogoś, kto ma narzeczonego na froncie wschodnim? Co żołnierze piszą w listach do domu?

      – Och, żołnierze nie piszą o walkach, proszę pana, bo nie chcą, żebyśmy się martwiły. A poza tym obawiają się, żeby nie zdradzić jakiegoś ważnego szczegółu, bo gdyby wróg przechwycił pocztę i ją przeczytał, to ich towarzysze mogliby się znaleźć w niebezpieczeństwie.

      – A słyszała siostra, że Rosjanie to kanibale? Czy słyszała siostra, że zjadają swoje dzieci?

      – Tak, proszę pana.

      – I wierzy w to siostra?

      Zebrałam się na odwagę.

      – Niektórzy w to wierzą, proszę pana. Ale mnie się wydaje, że gdyby Rosjanie zjadali swoje


Скачать книгу