Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę. Edith Hahn-Beer

Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę - Edith Hahn-Beer


Скачать книгу
można było mieć pewność, że najpóźniej w trzecim lokalu znajdzie się jakiegoś Hahna. Każda część rodziny inaczej przestrzegała żydowskiej religii. Na przykład ciocia Gisela Kirschenbaum – jedna z sióstr Papy, także prowadząca restaurację – na święto Paschy otwierała swój lokal i zapraszała ubogich na darmowy seder1. Brat Mamy Richard, zdeklarowany niewierzący, ożenił się z elegancką dziedziczką fabryki mebli w Topolčanach koło Bratysławy. Na imię miała Roszi. Wychowała się w rodzinie ortodoksyjnej i nie mogła znieść asymilacji Hahnów, więc na święta zawsze jechała do domu do Czechosłowacji.

      Czasami rodzice zaskakiwali mnie wybuchem żydowskiej świadomości. Na przykład w domu przyjaciółki zjadłam kiedyś kaszankę. „Absolutnie przepyszne” – oznajmiłam Mamie. Aż się zakrztusiła. Jej autentyczne przerażenie mnie zdumiało. Przy innej okazji spytałam ojca – tak tylko, żeby podtrzymać rozmowę – czy mogłabym wyjść za mąż za chrześcijanina.

      – Nie, Edith. Tego bym nie zniósł. To by mnie zabiło. Odpowiedź brzmi: nie – powiedział, patrząc groźnie.

      Papa uważał, że Żydzi muszą być lepsi od wszystkich. Oczekiwał, że nasze świadectwa będą wzorowe, a nasza świadomość społeczna bardziej rozwinięta. Że będziemy się zachowywać bardziej elegancko, nosić czystsze ubrania i kierować się wyższymi standardami moralnymi niż inni.

      Nie myślałam wówczas o tym, ale oczywiście zdaję sobie teraz sprawę, że mocne przekonanie ojca, że my, Żydzi, musimy być lepsi, wynikało z mocnego przekonania naszego kraju, że nie jesteśmy równie dobrzy.

      Rodzice mojej mamy mieli szarą, zdobioną stiukami willę w Stockerau, ładnym miasteczku na północ od Wiednia. Jeździliśmy tam w weekendy, na wakacje i urodziny. Mieszkała tam najbliższa mi kuzynka Jultschi.

      Kiedy Jultschi miała dziewięć lat, matka (siostra Mamy, Elvira) podrzuciła ją do domu dziadków, a sama wróciła do siebie i popełniła samobójstwo.

      Ojciec Jultschi mieszkał dalej w Wiedniu, ona jednak – dręczona złymi wspomnieniami, pragnąca być potrzebną, zalękniona – pozostała u dziadków, którzy wychowali ją jak własne dziecko. Jultschi, łagodna duża brunetka o brązowych oczach i pełnych, ładnie wyrzeźbionych wargach, miała wielkie serce i – w przeciwieństwie do mojej siostry Mimi – poczucie humoru. Grała na pianinie, marnie, ale wystarczająco dla naszego pozbawionego słuchu klanu, tworzyliśmy więc opery do jej życzliwego walenia w klawisze. Podczas gdy ja, „intelektualistka”, odkrywałam w sobie namiętność do gotyckich powieści pełnych tajemnic i żądzy, Jultschi uzależniała się od kina i swingu.

      Babcia Hahn – niska, tęga, silna kobieta potrafiąca narzucić surową dyscyplinę – przydzielała nam zadania, a potem szła na targ. Oczywiście nie robiłyśmy tego, co nam kazała, tylko bawiłyśmy się całymi popołudniami. Na widok wracającej babci wpadałyśmy do domu przez otwarte okna i zabierałyśmy się do pracy, by zobaczyła, że zamiatamy i wycieramy kurze jak grzeczne dzieci. Jestem pewna, że ani razu nie dała się nabrać.

      Babcia pracowicie przyczyniała się do bogactwa świata, szydełkując filigranowe koronkowe serwetki albo ucząc Jultschi, jak piec Stollen2, albo zajmując się swymi kurami i gęsiami, psem (o imieniu Mohrli) i setkami kwiatów w doniczkach. Hodowała chyba wszystkie rodzaje kaktusów. Informowała Mamę: „Klothilde! Kaktus zakwitnie w niedzielę. Przywieź dzieci, żeby zobaczyły”. Przyjeżdżaliśmy więc do Stockerau, by stojąc na podwórzu, podziwiać odporną pustynną roślinkę, która walczy o przetrwanie w naszym chłodnym klimacie.

      Dziadek Hahn miał sklep, w którym sprzedawał maszyny do szycia i rowery. Był także agentem sprzedaży motocykli Puch. Babcia pracowała z nim w sklepie w niedzielę, wielki dzień zakupów dla lokalnych rolników, którzy w drodze z kościoła spotykali się w barze, coś wypijali, a potem robili zakupy na cały tydzień. Wszyscy znali dziadków. Podczas karnawału władze Stockerau zawsze zapraszały ich do stołu prezydialnego, skąd przyglądali się, jak kolejne gildie wystawiają swoje programy.

      Na urodziny dziadka musiałyśmy przepisać wiersz z Wunschbuch3 Mamy, a potem go wyrecytować. Pamiętam dziadka, siedzącego jak gruby król, słuchającego naszych recytacji. Oczy błyszczały mu dumą. Pamiętam jego uścisk.

      Niedaleko domu dziadków znajdował się dopływ Dunaju, gdzie Jultschi i ja chodziłyśmy pływać. By dojść do wody, trzeba było przejść przez wysoki drewniany most. Pewnego dnia, gdy miałam siedem lat, wstałam przed wszystkimi, pobiegłam na most, poślizgnęłam się i spadłam do rzeki. Wypłynęłam na powierzchnię i zaczęłam wyć z przerażenia. Jakiś młody człowiek wskoczył do wody i mnie uratował.

      Od tego czasu bałam się wysokości. Nie jeździłam na nartach w Alpach, nie wspinałam się na szczyty budynków, by zawiesić na nich socjalistyczne transparenty. Starałam się trzymać ziemi.

      W 1928 roku, gdy inflacja w Austrii była tak wysoka, że cena posiłku podwajała się, zanim człowiek go zjadł, Papa postanowił sprzedać restaurację.

      Na szczęście wkrótce znalazł pracę u rodziny Kokischów, która zatrudniała go przedtem na Riwierze. Otworzyli właśnie nowy hotel w Bad Gastein, alpejskim kurorcie znanym z gorących źródeł leczniczych. Papa zarządzał hotelową restauracją.

      Hotel Bristol położony był wśród zielonych łąk, pod ośnieżonymi szczytami. Źródła leczniczych wód tryskały do marmurowych basenów. Bogate rodziny spacerowały po ogrodowych alejkach, karmiąc grube wiewiórki i ściszonymi głosami prowadząc konwersacje. Bogate dziewczyny, których rodzice uważali, że są utalentowane, grywały na fortepianie lub śpiewały na popołudniowych koncertach w altanie. Odwiedzałyśmy tam Papę każdego lata. Było to rajskie życie.

      Jako jedyny koszerny hotel w okolicy Bristol przyciągał żydowskich gości z całego świata. Przyjeżdżała tam rodzina Ochsów, właścicieli „New York Timesa”, bywał Zygmunt Freud i pisarz Szalom Asz. Pewnego razu na obiad do restauracji przyszedł wysoki blondyn, ubrany w tyrolskie skórzane spodnie i kapelusz z sierścią kozicy zamiast piórka. Papa był przekonany, że człowiek ten pomylił hotele. Wtedy jednak mężczyzna zdjął kapelusz, nałożył jarmułkę i wstał, by odmówić brucha4.

      – Najwyraźniej nawet Żydzi nie zawsze potrafią odróżnić, kto jest Żydem, a kto nie – zauważył Papa ze śmiechem.

      W Bad Gastein po raz pierwszy spotkaliśmy rabinów z Polski, religijnych ludzi o pięknych, długich brodach, którzy powoli przemierzali sale hotelu ze splecionymi z tyłu rękoma. Napełniali mnie poczuciem tajemnicy i spokoju. Uważam, że jeden z nich uratował mi życie.

      Miałam szesnaście lat, byłam niemądra i na wiele sobie pozwalałam. Siedziałam zbyt długo w basenie, przeziębiłam się i dostałam gorączki. Mama położyła mnie do łóżka, zrobiła mi herbaty z miodem, a na czoło i przeguby położyła mi kompresy. Zapadała już noc, gdy jeden z rabinów zapukał do naszych drzwi. Powiedział, że nie zdążył dotrzeć do bożnicy na wieczorną modlitwę, i spytał, czy może odmówić ją w naszym domu. Mama oczywiście go zaprosiła. Gdy skończył się modlić, spytała, czy nie odmówiłby błogosławieństwa za chorą córkę.

      Podszedł do mego łóżka, pochylił się nade mną i poklepał mnie po dłoni. Jego twarz promieniowała życzliwością i pogodą. Powiedział coś po hebrajsku, w języku, którego nie spodziewałam się poznać. Potem wyszedł. A ja wyzdrowiałam.

      W późniejszych latach, w chwilach, gdy sądziłam, że umrę, wspominałam tego człowieka i pocieszałam się myślą, że jego błogosławieństwo mnie chroni.

      Oczywiście praca w tym raju wiązała się ze sprawami, które wcale nie były cudowne, ale stanowiły część ówczesnego życia i prawdę


Скачать книгу

<p>1</p>

Seder – uroczysty posiłek na rozpoczęcie święta Paschy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

<p>2</p>

Stollen – rodzaj strucli z rodzynkami i migdałowym nadzieniem.

<p>3</p>

Wunschbuch – „Księga życzeń”.

<p>4</p>

Brucha – błogosławieństwo.