Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę. Edith Hahn-Beer

Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę - Edith Hahn-Beer


Скачать книгу
był teraz chrześcijaninem. Próbując uchronić syna przed ustawami norymberskimi – odbierającymi Żydom obywatelstwo w Trzeciej Rzeszy – jego matka Anna zaprowadziła dwudziestosześcioletniego Pepiego do kościoła i tam go ochrzciła. Potem wykorzystała swoje koneksje, by usunąć rodzinne nazwisko z list społeczności żydowskiej. Gdy więc liczono Żydów w Wiedniu – a liczono nieustannie na rozkaz skrupulatnego pułkownika Eichmanna – Josefa Rosenfelda rzekomo nie było już na liście.

      – To nie wystarczy – wyjaśniłam mu. – Ustawy norymberskie działają wstecz. Wszystkie ich przepisy odnoszą się także do ludzi będących Żydami, zanim ustawy weszły w życie. Więc mimo że zostałeś chrześcijaninem, ustawy i tak cię dotyczą.

      – Zrób mi przysługę, kochanie – powiedział. – Nie mów tego mojej matce. Uważa, że ochroniła mnie przed tym idiotyzmem. Nie chciałbym rozwiewać jej złudzeń.

      Pocałował mnie, aż mi się zakręciło w głowie. Moja propozycja małżeństwa jakoś poszła w zapomnienie.

      Nie chciałam, by sytuacja polityczna wpływała na moje studia. Zdałam już oba egzaminy państwowe, z dobrymi wynikami. Czekał mnie jeszcze jeden egzamin, po którym miałam zostać doktorem praw, uprawnionym do pracy nie tylko jako prawnik, ale i sędzia. Uważałam, że jeśli zdobędę ten stopień, jeśli będę w pełni wykwalifikowana, z dyplomem, to łatwiej mi będzie wyemigrować.

      W kwietniu 1938 roku poszłam na uniwersytet po ostatnią kartę egzaminacyjną i informację o terminie egzaminu doktorskiego.

      – Nie będziesz podchodzić do egzaminu, Edith. Nie jesteś już mile widziana na naszym uniwersytecie – powiedziała mi pracująca tam młoda urzędniczka, zresztą moja znajoma. Oddała mi dokumenty i wypis moich stopni. – Do widzenia.

      Przez niemal pięć lat studiowałam prawo, konstytucję, delikty, psychologię, ekonomię, teorię polityki, historię i filozofię. Pisałam eseje, chodziłam na wykłady, analizowałam przypadki, trzy razy w tygodniu miałam praktyki u sędziego, by przygotować się do egzaminu doktorskiego. A teraz nie chcieli mi pozwolić do niego podejść.

      Ugięły się pode mną kolana. Oparłam się na biurku.

      – Ależ… ależ… to już ostatni egzamin, jakiego potrzebuję do uzyskania stopnia!

      Odwróciła się do mnie tyłem. Czułam jej triumf, jej prawdziwą satysfakcję, że moje życie legło w gruzach. Wierzcie mi, to ma odór – jak pot, jak żądza.

      Babcia pomagała pokojówce wynosić na podwórze ciężkie materace, żeby się wywietrzyły. Dostała przepukliny, trzeba ją było operować. Podczas operacji zmarła.

      Dziadek nie umiał w to uwierzyć. Nieustannie się odwracał, spodziewając się, że babcia tam będzie, i przypominał sobie z ciężkim westchnieniem, że odeszła.

      Wkrótce po śmierci babci świat zwołał konferencję w Évian-les-Bains, luksusowym kurorcie nad Jeziorem Genewskim w Alpach Francuskich, by przedyskutować los austriackich Żydów. Eichmann wysłał przedstawicieli naszej społeczności, by poprosili inne państwa o zapłacenie za nas okupu i przyjęcie nas do siebie.

      – Czy nie chcecie uratować światowych, dobrze wykształconych, lubiących się bawić, kulturalnych Żydów z Austrii? – spytali. – Może zapłacicie faszystowskiemu reżymowi po czterysta dolarów za każdego Żyda? To za wiele? To może dwieście?

      Nie dostali ani centa.

      Żaden kraj nie chciał zapłacić za uratowanie nas, nawet Stany Zjednoczone. Kilku Żydów przyjął dyktator Republiki Dominikany, Trujillo, bo uznał, że mogą przyczynić się do wzbogacenia jego malutkiego, ubogiego kraju. Podobno tak się stało.

      Dziewiątego listopada 1938 roku nie poszłam do pracy u Dennerów, bo moja siostra Hansi dostała bilet na wyjazd do Palestyny. Odprowadzaliśmy ją na dworzec z poczuciem radości przemieszanej ze smutkiem. Wolno jej było zabrać plecak i jedną walizkę; miała w nich chleb, jajka na twardo, ciastka, mleko w proszku, bieliznę, skarpetki, buty, mocne spodnie, robocze koszule, tylko jedną sukienkę i jedną spódnicę. Kobiecość i jej ładne atrybuty straciły znaczenie. Jak owoce i kwiaty, kobiecość szybko się psuła i za dużo kosztowała w stosunku do jej małej przydatności w czasie wojny.

      Mama, Mimi i ja płakałyśmy, ale Hansi – nie.

      – Przyjedźcie niedługo – powiedziała. – Wydostańcie się z tego przeklętego kraju, wydostańcie się najszybciej, jak zdołacie.

      Nadjechał pociąg i ją zabrał. Wychyliła się przez okno z innymi uciekającymi młodymi ludźmi. Pomachała. Nie uśmiechała się.

      Mama wyczyściła konto w banku, żeby zapłacić faszystom ogromną cenę, jakiej zażądali za bilet dla Hansi. Mimi i ja wiedziałyśmy, że nie zostało już prawie nic, żeby zapłacić okup za nas.

      – Ale wy macie mężczyzn, którzy was kochają – powiedziała Mama, przytulając nas. – Uratują was. Hansi była za młoda, żeby mieć mężczyznę.

      W drodze powrotnej z dworca usłyszałyśmy dziwny hałas. Na horyzoncie, nad ciemniejącymi ulicami, pojawiła się pomarańczowa łuna. Palił się budynek po drugiej stronie miasta. Chodniki opustoszały. Z hukiem przejeżdżały pojazdy pełne podnieconych młodych ludzi, ale nie było widać żadnych pieszych.

      W ciągu ostatnich miesięcy Mimi i ja nauczyłyśmy się wyczuwać niebezpieczeństwo, rzuciłyśmy się więc biegiem, ciągnąc za sobą Mamę. W domu czekała na nas dozorczyni, Frau Falat. Miała ściągniętą, pełną niepokoju twarz.

      – Napadają na wszystkie żydowskie sklepy – powiedziała. – Pali się jedna z synagog. Nie wychodźcie już dzisiaj.

      Pojawił się Milo Grenzbauer, zadyszany po długim sprincie ulicami.

      – Czy nie przeszkadzam, Frau Hahn? – spytał uprzejmie. – Muszę tu zostać. Przyjaciel mego brata jest w SA i ostrzegł, że narodowi socjaliści łapią wszystkich młodych Żydów i dokądś wywożą – nie wiem, do Dachau czy Buchenwaldu. Powiedział mojemu bratu i mnie, żebyśmy dzisiaj nie nocowali w domu.

      Padł na jeden ze skórzanych foteli. Mimi siedziała u jego stóp, drżąca, tuląć się do jego kolan.

      Ulice zaczęły rozbrzmiewać krzykami mężczyzn, piskiem hamulców i brzękiem tłuczonego szkła. Około dziesiątej wieczorem pojawił się nasz kuzyn Erwin, student medycyny. Był spocony i blady. Wracając późno do domu z laboratorium, natknął się na tłum przed synagogą; odwrócił się i ruszył w kierunku naszej dzielnicy akurat w chwili, gdy synagoga zaczęła płonąć. Widział, że Żydów bito i gdzieś zabierano.

      Zaraz po nim przyszedł Pepi. Z trzech młodych mężczyzn w naszym mieszkaniu tylko on był spokojny – czysty, elegancki, nieporuszony.

      – Tłumy szybko się męczą i idą do domu – powiedział. – Zobaczycie. Jutro rano oni będą mieć strasznego kaca, a my dużo wybitych okien; potem oni wytrzeźwieją, a my wstawimy szyby i życie wróci do normy.

      Patrzyliśmy na niego w zdumieniu. Czy on oszalał?

      – Zawsze zachowujesz takie świetne pozory, Pepi – powiedziała Mama, rozbawiona. – Będzie z ciebie znakomity prawnik.

      – Nie lubię, jak moja słodka dziewczynka się denerwuje – powiedział. Wygładził mi palcem zmarszczki na czole. – Ta zmarszczka między brwiami musi zniknąć.

      Objął mnie ramieniem i pociągnął obok siebie na kanapę. W tamtej chwili uwielbiałam Pepiego Rosenfelda. Miałam wrażenie, że jego pogoda ducha i nieustraszoność w końcu wyprowadzą nas z tego piekła.

      I wtedy pojawiła się jego matka Anna.

      – Czy jesteś kompletnym idiotą? – wrzeszczała na niego. – Przekupiłam połowę urzędników w mieście, żeby zrobić z ciebie chrześcijanina


Скачать книгу