Żona nazisty. Jak pewna Żydówka przeżyła Zagładę. Edith Hahn-Beer
więc w mieszkaniu matki i żył z tego, co mu przyniosła. Przysięgała przed władzami, że nie może żyć bez palenia, dostawała więc papierosy. W ciągu dnia wychodził do parku, gdzie mógł siedzieć na ławce, nie rzucając się w oczy. Zajmował się pisaniem praw dla nowej „demokratycznej” Austrii, która jego zdaniem miała nastać po wyrzuceniu narodowych socjalistów. Wyobrażacie sobie? Mój genialny Pepi udawał, że nie istnieje, i dla zabicia czasu pisał na nowo kodeks karny.
W 1939 roku, gdy Niemcy zaatakowały Polskę, co wciągnęło do wojny Francję i Anglię, przeżyliśmy chwilę nadziei, że Hitler niedługo zostanie pokonany, a nasza decyzja, żeby pozostać w Wiedniu, okaże się słuszna. Wkrótce jednak zrozumieliśmy, że rozszerzająca się wojna odcięła wszelkie drogi ucieczki.
Starzy i chorzy nie widzieli dla siebie żadnego ratunku. Sędziwa wdowa po wielkim żydowsko-niemieckim malarzu Maksie Liebermannie popełniła samobójstwo w chwili, gdy przyszło po nią Gestapo. Wuj mojej mamy Ignatz Hoffman, wybitny lekarz, który parę lat wcześniej ożenił się z dużo młodszą kobietą i wiódł z nią szczęśliwe życie, zażył truciznę, zanim został aresztowany.
– Musisz teraz uciekać, kochanie – powiedział do żony. – Uciekaj szybko jak wiatr. Taki stary człowiek jak ja nie może być dla ciebie obciążeniem.
Zmarł w jej ramionach.
Słyszeliśmy, że zanim żonie wuja Ignatza udało się uciec, jakaś tajemnicza nazistka pomogła jej wyszmuglować część majątku.
Wszystkich Żydów pochodzących z Polski tam odsyłano, więc dwie miłe siostry ucałowały nas, spakowały się i wyjechały. Wysłałyśmy im paczki na adres gminy żydowskiej w Warszawie, paczki jednak oczywiście wróciły, ponieważ wysyłanie czegokolwiek Żydom było nielegalne. Postąpiłyśmy zatem według rady sprytnego sąsiada: napisałyśmy adres po polsku i paczki dotarły na miejsce jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ja też zrobiłam się przebiegła. Nigdy nie wysyłałam więcej niż jednej paczki z tej samej poczty.
Zaczęliśmy tracić kontakt z krewnymi i znajomymi. Odpływali jak pozbawione przyciągania ziemskiego gwiazdy, przez szczeliny, które czasem otwierały się w murze hitlerowskich podbojów.
Ciocia Marianne Robichek napisała, że jej rodzina kieruje się na zachód, do Włoch. Wuj Richard i ciocia Roszi przysłali kartkę z Chin. Hansi, Milo i Mimi przekazali przez innych krewnych wiadomość, że udało im się dotrzeć do Palestyny. Kuzyn Max Sternbach, utalentowany malarz, absolwent tej samej akademii sztuk pięknych, która nie przyjęła Hitlera, zniknął po drugiej stronie Alp, dotarłszy – mieliśmy nadzieję – do Szwajcarii.
Pożyczyłam od Christl fioletową bluzkę i poszłam zrobić sobie zdjęcie, żeby podarować je Pepiemu na urodziny. Czułam, że będziemy potrzebować swoich fotografii, jeśli zostaniemy rozdzieleni. Pepi twierdził, że do tego nigdy nie dojdzie, ale tak wiele osób musiało się rozstać… Na przykład Otto Ondrej tkwił gdzieś na froncie wschodnim i nigdy jeszcze nie widział synka, którego Jultschi nazwała jego imieniem.
Teraz cała moja nadzieja leżała w klęsce Niemiec. Gdyby tylko Francja wytrwała… Gdyby tylko Włochy zawiązały sojusz z Anglią… Gdyby Ameryka przyłączyła się do wojny… Wtedy Trzecia Rzesza zostałaby pokonana – myślałam.
W czerwcu 1940 roku Pepi i ja spacerowaliśmy nad Kanałem Dunajskim, gdy ktoś po drugiej stronie zawołał radośnie: „Francja upadła!”. Całe miasto wiwatowało… a ja zwymiotowałam na ulicy. Nie mogłam oddychać, nie mogłam chodzić. Pepi musiał niemal nieść mnie do domu. Jego matka zażywała tabletki uspokajające, więc teraz, gdy wpadłam w taką samą jak ona histerię, Pepi ukradł jej kilka, włożył mi do ust i pilnował, żebym połknęła.
Gdy Włochy wypowiedziały wojnę Francji i Wielkiej Brytanii, co wyraźnie wskazywało, że zdaniem Mussoliniego Hitler wygra wojnę, łyknęłam tabletki z własnej woli, bo poczułam, że wszystko stracone. Byliśmy uwięzieni w faszystowskim imperium.
Pepi nie poddawał się rozpaczy. Jego punktualność miała regulujący i uspokajający wpływ na nasze życie. Drobne prezenty, które przynosił z aryjskiej strony – kawa, ser, książki – przypominały nam o minionych lepszych dniach. A potem, w niezapomnianym romantycznym geście, skłonił matkę, żeby dała mu pieniądze, i zabrał mnie do doliny Wachau.
Spędziliśmy trzy dni w bajecznej krainie. Pływaliśmy po krystalicznie czystej rzece. Wspięliśmy się do ruin zamku Durenstein, gdzie więziono Ryszarda Lwie Serce i gdzie trubadur Blondl śpiewał o jego ucieczce. Zamknęliśmy drzwi naszego hotelowego pokoju, padliśmy na łóżko i sobie w ramiona. Ludzie pytali, dlaczego wyszłam za mąż za człowieka tyle ode mnie starszego – bo Pepi wyglądał staro jak na swoje lata, a ja młodo na swoje. Odpowiadałam: „Bo jest najwspanialszym kochankiem na świecie!”.
Narodowi socjaliści przestali istnieć, jak złe karły za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Wędrowaliśmy po uroczych ścieżkach, którymi przed nami chodził Bertrand Russell, uznaliśmy, że to zaczarowany ogród Austrii, i nic nas nie obchodziło poza radością z bycia razem. Polityka, bieda, terror i historia zniknęły w świeżym górskim powietrzu.
– Jesteś moim aniołem – szeptał. – Moją magiczną myszką, moją drogą dziewczynką…
Widzicie, to był jedyny powód, dla którego pozostałam w Austrii. Byłam zakochana i nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez Pepiego.
Gdy około stu tysiącom ze stu osiemdziesięciu pięciu tysięcy wiedeńskich Żydów udało się jakoś wydostać, naziści uznali, że pozostałych w Wiedniu Żydów trzeba zarejestrować. Kazali nam więc stać w kolejce na placu, gdzie pilnowali nas z bronią w ręku. Ci z nazwiskami na A mieli się pojawić jednego dnia, ci na B – kolejnego i tak dalej. Na H przyszła kolej 24 kwietnia 1941 roku. Mama i ja od wczesnego ranka czekałyśmy w kolejce. Gdy ktoś mdlał, pomagałyśmy podnosić taką osobę i przenosić w cień. Minęła nas wolno jadąca ciężarówka pełna gestapowców. Jeden z nich wyskoczył i szarpnął Mamę i mnie.
– Wsiadajcie do ciężarówki – rozkazał.
– Co? Dlaczego?
– Nie zadawaj głupich pytań, ty Żydówo, wsiadaj!
Wepchnięto nas do ciężarówki. Mocno trzymałam Mamę za rękę. Zabrali nas do biura SS i podsunęli papier.
– Jesteście obie potrzebne do pracy na roli w Rzeszy. Tutaj, podpiszcie. To kontrakt.
Natychmiast obudziło się moje prawnicze wykształcenie. Wystąpiłam jako adwokat. Argumentowałam, jakbym to ja wynalazła sztukę sporu.
– Tej kobiety w ogóle nie powinno tu być – powiedziałam, odpychając Mamę za siebie. – Nie jest wiedenką, nie jest Żydówką. To nasza dawna służąca, która przyjechała z wizytą i postanowiła dotrzymać mi towarzystwa.
– Podpisz papiery.
– Poza tym spójrzcie na nią tylko! Nie nadaje się już do żadnej pracy. W stopach ma ostrogi, artretyzm w biodrach. To chodzące ortopedyczne nieszczęście. Skoro potrzebujecie robotnic, poszukajcie moich sióstr. Moja siostra Gretchen jest piękna, ma zaledwie dwadzieścia dwa lata i jest sportsmenką. I to jaką! Gdyby nie była Żydówką, znalazłaby się w pływackiej drużynie olimpijskiej. A moja siostra Erika jest silna jak dwa konie. Można by ją zaprząc do pługa, naprawdę. Obie stoją w tamtej kolejce; najwyraźniej je przegapiliście. Jak mogliście nie zauważyć dwóch tak silnych, dobrze zbudowanych dziewcząt i złapać tę staruchę? Czy macie problem ze wzrokiem? Może przydałoby się wam badanie…
– Dobrze już, dobrze, zamknij się! – wrzasnął gestapowiec. – Puśćcie tę starą. No już, matko, idźcie stąd, idźcie sobie! – Wypchnęli Mamę na słoneczną ulicę.
Podpisałam dokument. Był to kontrakt zobowiązujący mnie do sześciotygodniowej pracy na roli w północnych Niemczech. Jeśli