Świat Zofii. Jostein Gaarder
jedno z wioseł.
To dlatego, że nie udało jej się wyciągnąć łódki na ląd! Pies znów zaczął szczekać. W dodatku słyszała teraz, że coś porusza się między drzewami po drugiej stronie jeziora.
Zofia nie zastanawiała się dłużej. Nie wypuszczając z ręki koperty, wbiegła w krzaki rosnące za chatą. Wkrótce natrafiła na moczary, kilkakrotnie wpadła w bagno prawie po kolana, ale musiała biec dalej, musiała dotrzeć do domu.
Po pewnym czasie, potykając się, wypadła na ścieżkę. Czy to ta sama ścieżka, którą przyszła? Zofia zatrzymała się, by wyżąć sukienkę. Woda strumykiem pociekła jej po nogach. Dopiero teraz dziewczynka zaczęła płakać.
Jak mogła zachować się tak głupio? Najgorsza ze wszystkiego była historia z łódką. Przed oczami cały czas miała łódź i wiosło kołyszące się na wodzie pośrodku jeziora. To takie głupie, taki wstyd…
Filozof na pewno dotarł już nad jezioro. Potrzebował łodzi, żeby dostać się do domu. Zofia poczuła się jak złoczyńca, a przecież wcale nie miała zamiaru wyrządzić nikomu krzywdy.
Koperta! To chyba jeszcze bardziej przykra sprawa. Dlaczego zabrała ją ze sobą? Oczywiście dlatego, że napisane na niej było jej imię, a więc to tak, jakby trochę należała i do niej. A mimo to czuła się jak złodziej. A w dodatku zostawiła wyraźną informację, że to właśnie ona tam była.
Wyciągnęła z koperty kartkę i zaczęła czytać:
Co było pierwsze – kura czy idea „kura”?
Czy człowiek ma wrodzone idee?
Jakie są różnice między rośliną, zwierzęciem i człowiekiem?
Dlaczego pada deszcz?
Co jest potrzebne, aby człowiek żył szczęśliwie?
Zofia nie była w stanie w tej chwili zastanawiać się nad pytaniami, ale doszła do wniosku, że muszą mieć coś wspólnego z kolejnym filozofem, chyba z tym, który nazywał się Arystoteles.
Kiedy po długim, długim biegu przez las zobaczyła żywopłot, poczuła się jak rozbitek z zatopionego statku, który nareszcie dopłynął do lądu. Dziwne było patrzeć na żywopłot od drugiej strony. Dopiero gdy dotarła do Zaułka, spojrzała na zegarek. Wskazywał pół do jedenastej. Włożyła dużą kopertę do puszki po ciastkach razem z innymi papierami. Kartkę z nowymi pytaniami wetknęła pod rajstopy.
Gdy weszła do kuchni, matka siedziała przy telefonie. Akurat w momencie, gdy Zofia stanęła w drzwiach, odłożyła słuchawkę.
– Gdzie ty byłaś, Zosiu?
– Ja… poszłam się przejść… po lesie – wyjąkała.
– No, rzeczywiście, to widzę.
Zofia nie odpowiedziała, zauważyła, że z sukienki ciągle skapuje woda.
– Musiałam zadzwonić do Jorunn…
– Do Jorunn?
Matka przygotowała dla niej suche ubranie. Zofii ledwie udało się przemycić arkusik z pytaniami od nauczyciela filozofii. Usiadły w kuchni, matka zajęła się przyrządzaniem czekolady na gorąco.
– Byłaś razem z nim? – spytała zaraz.
– Z nim?
Zofia myślała tylko o nauczycielu filozofii.
– No tak, z nim. Z tym twoim… „królikiem”.
Zofia potrząsnęła głową.
– Co robicie, kiedy jesteście razem, Zosiu? Dlaczego jesteś taka mokra?
Zofia siedziała poważna, ze wzrokiem wbitym w stół, ale gdzieś, w jakimś tajemniczym miejscu ukrytym w jej duszy, coś się śmiało. Biedna mama, teraz znów niepokoi się o to.
Jeszcze raz potrząsnęła głową, ale zaraz spadł na nią cały grad pytań.
– Chcę usłyszeć całą prawdę. Wychodziłaś w nocy? Dlaczego położyłaś się do łóżka w sukience? Wymknęłaś się z domu zaraz, jak tylko się położyłam? Masz dopiero czternaście lat, Zosiu. Żądam, żebyś mi powiedziała, z kim się przyjaźnisz!
Zofia wybuchnęła płaczem, a potem zaczęła mówić. Nadal się bała, a kiedy ktoś się boi, na ogół nie kłamie.
Opowiedziała, jak obudziła się wcześnie rano i wybrała się na spacer do lasu. Opowiedziała też o chatce i łódce, a także o niezwykłym lustrze. Udało jej się jednak przemilczeć wszystko, co miało związek z tajemniczym kursem korespondencyjnym. Nie wspomniała także ani słowem o zielonym portfelu. Nie wiedziała do końca dlaczego, ale sprawę Hildy musiała zatrzymać dla siebie.
Matka mocno ją objęła. Zofia zrozumiała, że nareszcie jej uwierzyła.
– Nie mam żadnego chłopaka – wykrztusiła przez łzy. – Powiedziałam tak tylko dlatego, że się zmartwiłaś tym białym królikiem.
– I naprawdę poszłaś aż do samej Chaty Majora… – zdumiała się matka.
– Do Chaty Majora? – Zofia zdziwiona szeroko otworzyła oczy.
– Tak nazwano tę małą chatę, którą odwiedziłaś rano. Dlatego, że kiedyś, wiele, wiele lat temu mieszkał tam pewien stary major. Był z niego trochę odmieniec, dziwak. Ale nie myślmy o tym teraz, Zosiu. Od tamtej pory chata stoi pusta.
– Tak ci się tylko wydaje. Teraz mieszka tam pewien filozof.
– Dobrze już, dobrze, Zosiu. Przestań fantazjować.
Zofia siedziała w swoim pokoju pogrążona w myślach o tym, co jej się przydarzyło. Miała wrażenie, że jej głowa zmieniła się w hałaśliwy cyrk, pełen ciężkich słoni, zabawnych klaunów, odważnych akrobatów i tresowanych małpek. Cały czas jednak przed oczami stawał jej obraz niedużej łodzi i wiosła, unoszących się na wodzie pośrodku jeziora w lesie, i kogoś, kto potrzebuje łódki, żeby dostać się do domu…
Zofia czuła się bezpiecznie. Była przekonana, że nauczyciel filozofii nie zrobi jej nic złego, a jeśli zrozumie, że to właśnie ona weszła do jego chaty, z czasem jej wybaczy. Wiedziała jednak, że złamała umowę. Takie było jej podziękowanie za to, że obcy człowiek podjął się jej filozoficznego wychowania. Jak mogła to naprawić?
Zofia wyciągnęła różową papeterię i zaczęła pisać:
Drogi Filozofie!
To ja byłam w chatce wczesnym rankiem w niedzielę. Bardzo chciałam Cię spotkać, żeby dokładniej przedyskutować kilka zagadnień filozoficznych. Na razie jestem fanką Platona, ale wcale nie jestem pewna, czy miał rację, twierdząc, że idee czy wzorcowe obrazy istnieją w innej rzeczywistości. One istnieją oczywiście w naszej duszy, ale przynajmniej na razie jestem zdania, że to zupełnie inna sprawa. Muszę też niestety przyznać, że na razie nie jestem wcale przekonana o tym, że nasza dusza jest naprawdę nieśmiertelna. Osobiście nie mam żadnych wspomnień z moich poprzednich istnień. Gdybyś zdołał przekonać mnie, że duszy mojej zmarłej babci jest dobrze w świecie idei, byłabym bardzo wdzięczna.
Właściwie wcale nie ze względu na filozofię zaczęłam pisać ten list, który włożę do różowej koperty wraz z kostką cukru. Chciałam jedynie prosić o wybaczenie mego nieposłuszeństwa. Próbowałam wyciągnąć łodź na brzeg, ale widocznie miałam za mało siły. Bardzo możliwe też, że jakaś wyjątkowo silna fala ściągnęła ją na wodę.
Mam nadzieję, że zdołałeś wrócić do domu suchą nogą. Jeśli nie, może pocieszy Cię myśl, że ja wróciłam przemoczona do suchej nitki i prawdopodobnie porządnie się przeziębię. Ale to przecież moja wina.
Niczego